wtorek, 19 lipca 2016

ZARAZ BĘDZIE CIEMNO!!! - zapiski pokostrzyńskie - dzień 3.

Niniejszym zapraszam wszystkich, którzy odwiedzili na dopiero co zakończonym Woodstocku (chlip chlip...) naszą Winnicę Zagłady do lektury o wspólnych przeżyciach. Po kilkudniowej konsultacji z Komisją Do Spraw Niewyjaśnionych Melanży mogę już powiedzieć Wam, co się działo. Forma podobna jak przed rokiem (link - trzeba linki w nowej karcie otwierać ;)), jeno nazwę nas wszystkich inaczej, a tu z kolei źródłem inspiracji będzie nasze założone wraz z końcem lutego Bractwo Banitów (link).
Na początek mała futurospekcja. Sobotnie popołudnie pod plandeką, podskórna świadomość zbliżającego się końca. Trwa właśnie Tour de Alcohol.

AMARENA:
Martini, podaj korkociąg.
KTOŚ:
Dlaczego Martini?
AMARENA:
Bo w lutym założyłyśmy tajne Bractwo Banitów. Każdy z nas ma swoje pseudonimy i atrybuty. A to Kapitan Martini, który Darem Chmielu powiezie nas na Etyleny, wyspy szczęśliwe, gdzie będziemy pędzić kokosankę.
SHERRY:
I mieć witraże w oczach.
TEQUILA:
Każdy tu powinien dołączyć do naszego bractwa i obrać sobie pseudonim.

Posypały się więc głosy:
- Ja mogę być Korek!
- Metaksa!
- To niech będzie Harnaś!
- [nowy znajomy z Rosji] I have no choise - I must be Vodka!

Nie wszyscy byli obecni na tym walnym zgromadzeniu, toteż pozwoliliśmy sobie wybrać adekwatne ksywy za nich.
Oto więc podaję skład ostateczny Winnicy Zagłady:
Bourbon - wódz Winnicy, mąż Tequili, widywany najczęściej w szacie przywódcy duchowego
Tequila - żona Bourbona, dobry duch Winnicy, uzależniona od ostropestu
Sherry - konsekwentnie najmniej głośna, acz najbardziej konkretna, władczyni dżemów i powideł
Amarena - ciotka Sherry, autorka niniejszego reportażu (kompulsywne natręctwo pisaniowe)
Martini - w ubiegłym roku marynarz, teraz kapitan, ale że niesubordynowany to w przyszłym zapewne już pirat
Harnaś - brat kapitana Martini, lubi chodzić boso i karmić ludzi keczupem
Łycha - generatorka osobliwych przygód, mistrzyni ceremonii
Rohozec - niczym piwo bezalkoholowe niepozorny, zaskakująco jednak przypałowy
Warka - narzeczona powyższego, morduje niebieskim spojrzeniem i pląsa greckie tańce zarazem
Korek - dał nam go Leszek i chwała mu za to!
Vodka - Rosjanin, przybył stopem 3000km, każdy rozmawiał z nim w innym języku, wszyscy się dogadali
Tokaj - znaleziony pod prysznicem, inkarnacja ojca Amareny, facet z K-Paxa, malarz, rzeźbiarz, ptak niebieski
Metaksa - złote serce w bandyckim ciele
Kadarka - długowłosa z Lublina, żywy dowód na woodstockową uczciwość
Soplica - siostra Kadarki, rozróżniana jedynie przez odmienną fryzurę

A także postacie nie przynależące, jednakże znaczące:
Jose Arcadio - panujący łaskawie kilka obozów dalej, znakomity gust muzyczny, nonszalancja w byciu, wielbiciel chrumu
Wiktor Kamienna Ręka - lewa ręka Jose Arcadio (prawą miał w gipsie)
Autostopowiczki - dziewczyny z Bieszczad, zgarnięte przez Bourbona na pierwszej stacji, ich plecak wyprowadził w pole nawet samego Martini
Jachu - wielki nieobecny, brat Tequili, przyczyna szkód i nieszczęść w Winnicy, pener, mistrz ortalionu
Pawełek - nadal bez zębów, nadal bez nóg, nadal radosny, spotkany cudem na deptaku, rozpoznany po skrzeczącym głosie
Czarny Pan - persona non grata

Prolog
Nerwowo. Bo nie wiadomo kto, co i kiedy. Sherry i Bourbona wciągnęła praca, Tequila i Amarena spanikowały. Ostatecznie wszystko zaczęło się układać. W poniedziałkowy wieczór Bourbon, Tequila i Amarena udali się na zakupy, m.in. po śpiwór, bo po co kupić go wcześniej. Po zatyczki do uszu, witaminę C i riposton.

BOURBON:
A bierzemy gumisie?
TEQUILA:
Jakie gumisie?
AMARENA:
Ja wiem...
BOURBON & AMARENA:
Ehehehehehehe.
TEQUILA:
Jesteście głupi.

Najważniejsze jednak było zaopatrzenie w trunki. Poszło nam świetnie:

Po udanych zakupach wszyscy udali się do domów by oczywiście nie móc spać z emocji i niedowierzania.

AKT I
(wtorek, 12 lipca)

Amarena powstała o 6, pognała w deszczu do bankomatu, a potem na Swobodę do Tequili. W planach miały miły chillout z jedzonkiem, tymczasem zaczął zjadać je stres. Nie były w stanie ani jeść ani rozmawiać. Były w stanie tylko jedno i tym właśnie się zajęły. W stanie lekkiej nieważkości pobiegły do apteki po ostropest, Amarena napisała służbowego maila, obie wmusiły w siebie makaron, usiadły i czekały. Zadzwonił Bourbon informując o logistycznym nieporozumieniu. Była to iskra na proch. Amarena sterczała na balkonie z telefonem, próbując łagodzić sytuację, gdy próg mieszkania przekroczył Martini. Wszyscy się przywitali. Wszyscy ruszyli, ostatecznie na dwa auta.

MARTINI
Dotąd byłem tak spokojny, a teraz przez was...

Pojechali po Sherry, lekko naokoło.
NAWIGACJA:
Teraz skręć w lewo.

Logicznym więc, że skręcamy w prawo.
MARTINI:
Kur zapiał!

Ostatecznie udało nam się spotkać Sherry na parkingu. Stała w glanach i czerwonej sukience.
AMARENA [na jej widok - reakcja pełna]:
Ulala!
MARTINI [reakcja połowiczna]:
Hmm... Zawsze chodzisz w glanach do pracy?

Na stacji zjedliśmy bułki i paciaję z truskawek. Nieopodal na trawniku ustawiły się Autostopowiczki.
BOURBON:
[cicho:] Bierzemy? [głośno, nim padła odpowiedź:] Eeeeeeeeeej!

Autostopowiczki były aż z Bieszczad, rzuciły pracę, jechały na Woodstock, potem nad morze, potem jeszcze gdzieś. Zabrał je Bourbon, Martini zabrał tylko ich plecak. Jedziemy. Słuchamy składanki lekko dyskusyjnej. Nie dało się jednak nie wsłuchiwać ot choćby w to [link]
Woda święcona 
Ciężkie narkotyki 
Idą Ona i Ona 
Fruwają warkoczyki 

AMARENA:
To o nas.

Podróż przebiegała mniej lub bardziej sprawnie, na tapecie były mniej lub bardziej poważne tematy. Kryzys jednak nadszedł.
Na widok mijanego konara:
AMARENA:
Kangur!
SHERRY:
Dinozaur!

AMARENA [do Martini:]
Tato, daleko jeszczeeeee...? Może nam chociaż namiot rozbiją w tym czasie...
MARTINI:
Namiot jest u nas w bagażniku.

Wreszcie dotarli wszyscy.

AUTOSTOPOWICZKI:
Ale się kurde spieszyliście!
MARTINI:
Bo wasz plecak mnie zagadał!

Zaczęto się rozbijać. W pewnej chwili do Bourbona podbiega jakiś młodzian, rzuca się na niego i krzyczy:
Cześć, stary!
BOURBON [zdezorientowany]:
Cześć?
MŁODZIAN:
Byłeś tu rok temu! Pamiętasz mnie? Ja to ten głupi, co zatrzasnąłem kluczyki! Musiałem się w końcu włamywać do auta!

Gdy stanął już Jim (namiot, w którym zamieszkał Bourbon ze swym haremem), przystąpiono do konsumpcji reszty prowiantu oraz pierwszych win. Z nieopodal dobiegała zacna całkiem muzyka. Kiedy rozbrzmiała Abba, Amarena i Sherry powodowane wspomnieniami wzięły trochę czekolady oraz suszonych moreli...
BOURBON:
Nie nazywaj tego morelami! Tak samo rodzynki to już nie przecież winogrona!
TEQUILA:
Więc co to twoim zdaniem jest?
BOURBON [z przekonaniem]:
Pomarańczowe flaczki!

... wzięły trochę czekolady oraz pomarańczowych flaczków i podreptały tam, skąd dobiegały radosne te dźwięki dzieciństwa.

AMARENA [do człeka siedzącego w aucie]:
Czy to ty jesteś odpowiedzialny za tę playlistę?
CZŁEK:
Ja. A co, niedobra?
SHERRY:
Znakomita!
AMARENA:
Zechcij więc przyjąć od nas te dary.
CZŁEK:
Bardzo, bardzo mi miło! Jestem Jose Arcadio. Wpadnijcie do nas na potańcówkę albo dajcie znać, a przyłączymy się do was.

I Amarena z Sherry zeszły w dół pola Malinowskiego.

BOURBON:
Kto to jest ten Malinowski w sumie?
MARTINI:
Gość, który wynajmuje to pole. Kiedyś go spotkałem. Pytam - kim jest ten Malinowski? A on mówi - to ja jestem Malinowski!

Później Bourbon wpadł w euforię niemal miażdżącą. Każdą z członkiń swego haremu podnosił i usiłował z nimi tańczyć, kulał się po trawie i darł w niebogłosy:
Andrzeeeeeeeeeej!!!!!!!! Andrzeju, jak ci na imię!!!!!!????

Wreszcie wszyscy się ruszyli, śpiewając po drodze z 785 razy "Chryzantemy złociste". Zawołano też Jose Arcadio, z którym przyszedł Wiktor Kamienna Ręka. Ci częstowali resztę miksturą nazwaną chrumem.
AMARENA:
Co to jest chrum? Herbata i rum?
JOSE ARCADIO:
Uuu, widzę, trafiłem na inteligentów. Co studiowałaś?
AMARENA:
Kulturoznawstwo.
JOSE ARCADIO:
Ja też religioznawstwo.

Wszyscy doleźli pod dużą scenę, gdzie stał Sokół Millenium. A przy nim taki apel:
Tam wszyscy gawędzili z legendarnym Maniem, Bourbon rozmawiał z ludźmi z Ukrainy i w ogóle się nie rozumieli, potem spotkali jeszcze Autostopowiczki, które zachwyciły się nową fryzurą Bourbona (gustowny barbarzyński warkocz), a potem powędrowali do obozu po wino obiecane Maniowi. Przelali je do butelki i już ruszyli z powrotem pod statek, kiedy Martini nagle zmienił kierunek i zawlókł wszystkich na dyskotekę wśród drzew. Tam świeciły niebieskie lampki i grało Aerosmith, Sherry tańczyła z Małpą, przełazili pod płotem, a potem Małpę widziano przez Jimem. Na dyskotece grały też inne hiciory, Heteromagnes był niczego sobie, kawałkiem imprezy zostaje jednak Pisarz Miłości [link]. Dzień skończył się nagle na wspólnym myciu zębów. Śpiworki były świeże, więc nie było jeszcze na co narzekać.

AKT II
(środa, 13 lipca)

Dzień zaczął się całkiem normalnie. Były lodowate prysznice, spotkania z Czarnym Panem, jedzenie u Kryszny, darmowe przytulańce. Nad wyraz spokojnie. Do czasu.

TEQUILA:
Zróbmy sobie zielone włosy!
AMARENA&SHERRY:
Dobra!!!
BOURBON:
Oooo nie, ja tego na pewno nie zrobię.

Udano się w radosnych podskokach do strefy Lecha. Tam facio spryskiwał wszystkim chętnym włosy zielonym sprejem, ku radości gawiedzi i własnemu zniesmaczeniu. Harem Bourbona stoi w kolejce.
GŁOS ZZA PLECÓW:
Tu malują włosy na zielono?
SHERRY, TEQUILA&AMARENA [niezdrowo podekscytowane, kiwając głowami]:
Uhm!!!
GŁOS:
Zajebiśce!

Głos należał do chłopaka, który przyjechał pierwszy raz, a na co dzień studiował sobie pielęgniarstwo. Włosy ostatecznie pomalowano, z czego najbardziej po bandzie pojechała Sherry. I powrócono do obozu. Przed namiotami rozłożono plandekę, wszyscy sobie siedli, wyjęto wina, grę 5 sekund i jeszcze trochę win.

MARTINI:
To wasze wino... Wczoraj mnie zgładziło. Wino zagłady!

W międzyczasie przyjechali znajomi naszego kapitana. Zasiedli przy nas na plandece z piwami bezalkoholowymi Rohozec.

ROHOZEC:
Kupiliśmy piwa.
WARKA:
Bezalkoholowe...

Zjawił się też cowboy z namiotu nieopodal i też już z nami został. Pośpiewaliśmy piosenki z Muminków i zaczęliśmy grać.

pytanie: Wymień 3 słowa rymujące się ze słowem 'jak'.
MARTINI:
Yyy... afrodyzjak?

pytanie: Wymień 3 rzeczy, które się nosi na szyi.
AMARENA&TEQUILA [w tym samym momencie]:
Stryczek!

pytanie: Wymień 3 dyscypliny, w których się skacze.
SHERRY:
Skok wzwyż, skok w dal i...
MARTINI:
Skok w bok!

pytanie: Wymień 3 akcesoria do makijażu.
BOURBON: Pędzel, pędzelek i pędzelunio.

pytanie: Wymień 3 imiona żeńskie na literę T.
MARTINI: Yyy... Teresa, Tamara i... Tomisia!

Później potrzeba integracji rozrosła się do niebotycznych rozmiarów. Chciano sprowadzić Jose Arcadio, bezskutecznie.
BOURBON:
Jose Arcadio przyjmuje gości.

Naturalną koleją rzeczy zadzwoniono więc do Jacha i jeszcze kilku osób. Potem chciano iść do Mania.
TEQUILA:
Maniu pytał, czy wczoraj w końcu przyszliśmy z tym winem.

Znów z tego nic jednak nie wyszło, bo po rytualnych tańcach wokół plandeki ponownie udano się na dyskotekę. Stamtąd jednak wszyscy zaczęli znikać, pozostawiwszy Sherry, Tequilę i Amarenę pod opieką kapitana Martini. Tych dwoje siedziało pod drzewem obserwując radosne pląsy. Wszyscy śpiewali 'Sto lat' nijakiemu Kwadratowi, a wśród ludzi krążył człowiek z jakimś długim badylem pełnym liści. Machał nim ludziom nad łbami, obwieszczając: - Jemioła!
Tym samym trzeba było się całować. Dyskoteka nie była zła, a obecny na niej gej powiedział, że dzięki nam zaczyna mieć wątpliwości co do swojej orientacji. Martini słuchał, jak to Amarena raduje się pląsami swoich współtowarzyszek, wreszcie zaczęły się poważne rozmowy, więc należało odejść na stronę. Na bagażniku Magdaleny odbywały się nocne Polaków rozmowy, kontynuowane w namiocie. Dla każdego więc noc zaczęła się kiedy indziej i gdzie indziej. Wiadomo tylko, że nad ranem Tequila powitała nowego sąsiada i wspólnie oglądali trawę z bliska, ucinając sobie miłe pogawędki.

AKT III
(czwartek, 14 lipca)

O świcie wszystkich zbudził stukot deszczu o namioty. Brzmiało to bardzo złowróżbnie. Martini wyszedł po swoje znajome - Kadarkę i Soplicę. Wróciwszy zapewnił, że to tylko tak brzmi. Zapadnięto w dalszy sen. Rano Amarena weszła do Jima, wpadając niemal na sfrustrowaną Sherry.
SHERRY:
No to życzę kurwa powodzenia!
AMARENA [zdruzgotana]:
?
SHERRY:
Łahahaaha! Nie, ja nie o tym!
BOURBON:
Sherry rano wyglądała jak Hulk. Miała całą twarz zieloną.
SHERRY:
Obcy ludzie szorowali mnie pod prysznicem, bo już nie dawałam rady.

Amarena prędko przekonała się, jaką głupotą było jednak farbowanie włosów na zielono. Tym bardziej, że dalej lało jak z cebra. Mimo starań, uparcie wyglądały jak podobizna z zapalniczki Bourbona:


Potem Amarena wraz z Sherry udały się więc na poszukiwanie foliowych pelerynek. Wracając:
AMARENA:
Patrz, niezła dupa, ta ruda, co idzie.
SHERRY:
No, właśnie chciałam to mówić!
AMARENA [skonfundowana]:
Ej... To przecież nasza Tequila...

No a potem zaczęła się trwająca w nieskończoność okupacja namiotu. Deszcz lał bowiem strumieniami, zrobiło się zimno i naprawdę okropnie, cały Woodstock tonął w błocie i wszyscy współczuli tym, którzy właśnie przyjeżdżali. Nastrój zaczął się robić dziwny, więc słowa, jakie padały, także.
BOURBON:
Myślałem, że mi łeb odkurwi w kosmos, gdy wolałem wczoraj Andrzeja.
AMARENA:
Jestem wesoła. Jestem wesoła.
TEQUILA [zaniepokojona]:
Jest ci smutno?
AMARENA [z przekonaniem]:
Jestem wesoła! To nawet [z mniejszym przekonaniem] trochę działa, mówcie tak sobie.

Jakoś przemęczono się do godziny 15:00. Rozpoczęcie przesunięto, więc Bourbon zabrał swe niewolnice na hare papkę. A potem w deszczu, w błocie rozpoczęcie. Kiedy na scenę wyszedł Jurek, coś się jednak jakby odblokowało. Naprawdę zrobiło się weselej i cieplej. Mimo, że nie było Iskier. I Woodstock się zaczął. Zagrała Luxtorpeda. A ich zawsze dobrze posłuchać. Chcieli, żebyśmy śpiewali z nimi, więc wywiesili nawet wielki baner z napisem: MY WAS WY NAS WY NAM MY WAM, ale i tak nie szło tego powtórzyć, wszystkim wychodziło tylko: wymaz wymaz. Po koncercie dodreptaliśmy w błocie do obozu.
MARTINI [komentując nasze pelerynki]:
Wyglądacie jak pieczarki.
AMARENA:
A od ciebie osobliwie pachnie...

No i zaczęła się wielogodzinna okupacja Jima, różne historie, gry i zabawy, a nawet wino z fuckersem.
AMARENA [walcząc z grawitacją]:
Mam taką ciężką głowę...
MARTINI:
Możemy ci ją podwiesić. Jak ogórka. Yyy... pomidora!

Znów wjechało 5 sekund.
pytanie: Wymień 3 znane osoby, które zaprosiłbyś na imprezę.
Martini wskazuje na nas.
TEQUILA:
Znane!
MARTINI:
Aaaa. No to Denzel Washington...

Zaczęły się dywagacje, kto by kogo zaprosił. Dla Amareny i Tequili nie obyłoby się oczywiście bez Johnny'ego.
AMARENA:
I jeszcze Bradzio!
MARTINI:
Jaki Bradzio?
AMARENA&TEQUILA [jednocześnie]:
Bradzio Picio!

pytanie: Wymień 3 stopnie pokrewieństwa.
SHERRY:
Ciotka! Ojciec. I teściowa.
AMARENA:
Teściowa to nie rodzina!
SHERRY:
No tak. Chciałam żebyś dobrze wypadła w tak parszywym gronie.

pytanie: Wymień 3 sposoby, by zrobić dobre pierwsze wrażenie:
MARTINI:
Uśmiechnąć się, podać rękę, zagadać.

pytanie: Wymień 3 sposoby, by dobrze wypaść na rozmowie kwalifikacyjnej.
MARTINI:
Uśmiechnąć się, podać rękę i...
TEQUILA:
... zagadać!

pytanie: Wymień 3 rzeczy, które trzymasz za kanapą.
MARTINI [spanikowany]:
Yyy... Kota! Baterie i... parówki!

pytanie: Wymień trzy wymówki, by nie iść do łóżka.
BOURBON:
Niedyspozycja, boli mnie głowa i jutro kochanie.

Dalej pytania zaczęły być właśnie nieco sypialniane, w stylu: 3 rzeczy, które najlepiej smakują z bitą śmietaną albo 3 rzeczy, które można robić w aucie. Kiedy jednak pytanie: wymień 3 zastosowania dla patyka też zaczęło nam się kojarzyć, zmieniliśmy grę. Tym razem 20 pytań.
BOURBON:
O co w tym chodzi?
AMARENA:
Nooo... musisz sobie wymyślić jakąś osobę...
MARTINI:
Oho, zabawa dla wariatów.

I Martini wymyślił sobie astronoma. Nikt nie mógł zgadnąć, bo wszyscy pytali tylko, czy to znana osoba, czy artysta albo intelektualista albo czy stary człowiek i może.
SHERRY:
To jakiś działacz religijny?
TEQUILA:
A co robi działacz religijny?
AMARENA:
Ja ci powiem! Sherry sama jest działaczką religijną. Któregoś razu u niej w pokoju było to, czego boi się najbardziej - biel!
SHERRY:
A no tak! Duchy! Najgorsze było to, że były białe!
AMARENA:
Tak, i Sherry spanikowała, dostałam od niej sms-a, że spała z - cytuję - krzyżem w łapie.
TEQUILA:
Wspaniałe działanie religijne.

W międzyczasie dołączyli do nas Rohozec, Warka, Soplica i Kadarka. I dalej się wesoło bawiliśmy. Potem wieczorem Tequila, Amarena i Sherry uparły się, by za wszelką cenę iść na Łzy. Wzięły trochę wina i poszły. Już prawie nie padało, ale cały Woodstock tonął w błocie, buty gubiono nagminnie. Sam koncert był jednak pierwszorzędny. Wszystkie trzy darły się jak głupie: łooooo ooo ooo, jestem jaka jestem! łooo ooo ooo robię zawsze to, co zechcę! Co w zasadzie było całkiem adekwatne. Ubawione po pachy zaczęły sunąć w kierunku dużej sceny, gdzie miał grać Hey. I wtedy... spotkały młodego pielęgniarza, nazwanego potem Korkiem.
AMARENA:
Ej, to ty wczoraj malowałeś włosy?
KOREK:
Sieeeema!
WSZYSTKIE:
Chodź z nami!

I Korek poszedł. Do świadomości doszła jednak pewna bardzo ważna informacja. Do obozu zawinął brat kapitana Martini, niewidziany przecież od roku. Po przeprowadzonej naprędce kalkulacji jasnym stało się, że Harnaś jest przecież ważniejszy od Nosowskiej, więc popędzono z powrotem na pole Malinowskiego. Wraz z Korkiem, oczywiście. Tam wszyscy powpadali sobie w objęcia. Okazało się, że z Harnasiem przybyła też Łycha oraz poznany po drodze Rosjanin, nazwany później Vodką. Zaczęto wznosić toasty.
VODKA:
In Russia we say not cheers or na zdrowie. We say za zdrowie or wsiuchujniu.
WSZYSCY:
Wsiuchujniu! How cool!
I tym sposobem wszyscy pokochali Vodkę, który był zresztą tak w ogóle świetnym, pozytywnym i bardzo inteligentnym gościem.
VODKA:
Here you all say 'zajebiście' all the time. What does it mean?

I tak się wesoło wszyscy integrowali, aż wreszcie znów zaczęło lać. Oczywistym było, że tylko Jim może dać wszystkim schronienie, więc tam się wpakowano, a przed "drzwiami" leżało mnóstwo par obłoconych glanów.

ROHOZEC:
Ja dziś idę na Skubasa!
AMARENA&BOURBON:
Ooo, my też idziemy!
ROHOZEC:
Ale ja idę na 100%.
ONI:
My też!

Przez te wszystkie deszcze chyba jednak opadliśmy z sił.
SHERRY:
Jesteśmy po prostu niedotlenieni.
WSZYSCY:
Jak to?
SHERRY:
No, idę sobie kiedyś przez miasto i podchodzi do mnie taki kloszard. Zaczyna mi opowiadać historię swojego życia, ale strasznie bełkocze. Wreszcie mówi do mnie: pszepraszam paniom, sze ja tak móffię, ale ja jestę po prstu niedotleniony!

Ostatecznie niektórzy zostali w Jimie, inni się z niego wynieśli. Bourbon integrował się z Kadarką i Soplicą, doszło nawet do tego, że poszedł z nimi pod dużą scenę. Dotarli tam około 4:30 nad ranem. Tylko po to, by usłyszeć 'dobranoc' od Jurka. Potem Bourbon siedział w aucie. Potem leżał na plandece. Aż wreszcie wlazł do namiotu i wpakował się w śpiwór Tequili, za mały o 2 razy. Brawo Bourbon.

AKT IV
(piątek, 15 lipca)

Dzień zaczął się przed południem. Pogoda nadal nie była najlepsza. Przed Jimem leżało nadal pełno ubłoconych glanów, nie wiadomo było, które są czyje i czy ci, którzy już poszli, zabrali aby na pewno swoje obuwie. Amarena i Sherry zaczęły dzień od wycieczki do tojtoja i pod prysznic. Pod tojtoj podjechała akurat Maszyna Zbawienia. Miły pan pracownik zapukał do jednej z kabin:
Halo, jest tam pani? Godzinka wystarczy?

BOURBON:
Ale mnie boli ręka! Co ja zrobiłem?
ROHOZEC:
Ale mnie boli głowa...
TEQUILA:
Może Bourbon cię walnął?
ROHOZEC:
On by mnie nie walnął. Mamy tak samo na imię.
BOURBON:
Zawsze chciałem znać kogoś, kto ma na imię tak, jak ja.
ROHOZEC:
Ja też zawsze chciałem znać kogoś, kto ma na imię tak, jak ja.
BOURBON:
I znam tylko ciebie.
ROHOZEC:
Ja też znam tylko ciebie!
TEQUILA:
Muah muah!
AMARENA:
I co, poszedłeś na tego Skubasa?
ROHOZEC:
No pewnie!
SHERRY:
Naprawdę?
ROHOZEC:
A wyglądam, jakbym poszedł?
WARKA:
Nie wiem, co zrobiliście mojemu narzeczonemu, ale nie jest dobrze.
AMARENA:
To nasze wina zagłady.

Nadszedł czas na śniadanie. I wtedy:

Z wszystkich stron świata zaczęły dobiegać okrzyki...:
Słońce!... Słońce!... Największa gwiazda tegorocznego Woodstocku!
... i oklaski.

Harem Bourbona wreszcie dotarł też na ASP. Zostaliśmy na spotkaniu z Tomkiem Michniewiczem. I bardzo staraliśmy się skupić, bo mówił mądre rzeczy. Nie rozumiał na przykład, dlaczego chcą nas podzielić, za co dostał gromkie brawa. Po spotkaniu przyszedł czas na pytania i jakaś dziewuszka spytała, co sądzi o Woodstocku, biorąc pod uwagę, że jest to miejsce uważane za zbiorowisko wszelkich patologii. Tomek Michniewicz, podróżnik, który był w tylu zakątkach świata, powiedział, że ten festiwal to miejsce najlepsze na ziemi i że to tu są najpiękniejsi ludzie. Potwierdził to potem Jurek, nie mogąc się nadziwić, że tacy jesteśmy. Że tu, w Kostrzynie potrafimy tacy być, bo na co dzień Polacy mają takiego focha, ale takiego już kurwa focha, że szok! I spytał:
- Macie focha!!???
CAŁY WOODSTOCK:
Niiiiiiiiiiieeeeeeeee!!!

I zaczęły się koncerty. Finnegan's Hell i The Rumjacks. Był z nami Korek i było super. Super super super. Wyskakaliśmy się i wypogowaliśmy. I wróciliśmy do obozu szczęśliwi. Już trochę przeschło, więc mogliśmy znów zasiąść na trawie. Wszyscy byli weseli, poza Kadarką, która dzień wcześniej zapodziała gdzieś telefon. Dzwoniła i dzwoniła, bezskutecznie. Wreszcie ktoś odebrał. Okazało się, że znalazł telefon gdzieś na polu i nie odbierał do tej pory, bo nie był fizycznie w stanie. Ale już jest. I przyniósł jej telefon. Zguba odzyskana, a wydawało się to nieprawdopodobne. Dalej wszyscy siedzieli sobie na plandece. Aż do czasu, gdy z niebieskiego ula dobiegły dźwięki Zorby. A Sherry i Amarena obiecały sobie, że zatańczą na Woodstocku zorbę. Zapomniały o tym jednak, więc teraz, nie mogąc uwierzyć w swe szczęście, zerwały się na równe nogi. Nikt jednak nie chciał dołączyć.
AMARENA:
Vodka, come! Come dance with us.

I zatańczyli w trójkę, w dół górki, po drodze przyłączali się piraci i inni. I było super.
AMARENA:
I knew, you'll do it.
VODKA:
Jep, our slavian hot blood... I couldn't refuse!

Taniec powtórzył się raz jeszcze, tym razem dołączyły Warka i Łycha. Potem zapadł zmierzch. Odwiedzono Jose Arcadio, wypytano wszystkich o daty urodzin i udano się na Enej. To znaczy Sherry i Amarena się udały, bo na kiczowatych koncertach jest najśmieszniej. I wzięły ze sobą Łychę. Wszyscy nadal tonęli w błocie, a że Łycha to niewiasta przypałowa, co chwilę gubiła buty, aż wreszcie szła sobie na boso. Potem kazała skakać nam przez płoty, co też uczyniłyśmy, powtarzała też ciągle, że tacy fajni z nas ludzie i rzucała się nas ściskać i całować.
AMARENA:
Mamy dziewczynę!

Nikt jeszcze wtedy nie przypuszczał, że Łycha zostanie ich żoną...

Na Eneju były chwilę, potem polazły pod telebim, gdzie jakimś cudem zebrali się WSZYSCY, nawet Vodka. I grała Apocalyptica. Jednym się podobało, innym nie, ale ten koncert miał jedną wielką zaletę, nie do przecenienia - że wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu naprawdę wszyscy dotarli, nikt się nie pogubił, nikt sobie nie poszedł, nikt nie olał sprawy i wszyscy przez cały ten czas razem się tam bawiliśmy.
AMARENA:
It's probably our first and the last concert togheter.

I niestety miała rację.
Potem jedni wrócili (napić się soku fhuj), inni poszli na Grubsona, a jeszcze inni przepadli. I zaczęła się noc. Przynajmniej dla większości.

AKT V
(sobota, 16 lipca)

O godzinie 7:16 Amarenę obudził telefon.
AMARENA [głosem dwukrotnie odkopanych i zakopanych zwłok]:
Haaa...halo...?
KOREK:
Wstawajcie! Jest słońce!

I Korek miał rację - pięknie świeciło. Mimo usilnych prób ze spania nic już nie wyszło. Sherry i Amarena powlokły się pod prysznice. Po drodze w tamtą stronę widziano kapitana Martini, dla którego wciąż jeszcze był piątek. I chciałoby się zapytać z pijanym żeglarzem co zrobimy [link]. Nic jednak nie zrobiono, dbano tylko, by nie umarł, nagle bowiem przyszło lato. I słoneczniej serca biły. Także dlatego, że wreszcie aktywny stał się numer Metaksy.
AMARENA [dzwoni, z duszą na ramieniu]:
METAKSA [odebrawszy]:
Nareszcie!

To byłoby bowiem straszne, gdyby się nie spotkali. Na szczęście padli sobie w objęcia pod tojtojami i zaczęła się piękna sobota. Najpiękniejsza, jak przed rokiem. Zrobiło się jeszcze fajniej, kiedy znów zadzwonił Korek.
KOREK:
Wstaliście, tak?
AMARENA:
Tak!
KOREK:
To idę do was, spoko?
AMARENA:
Spoko!

A Korek dlatego, że zbierał wszystkie korki z win zagłady, by robić z nich potem petardy. Korek przyszedł. Przyszła też Tequila prosto spod prysznica, przyprowadzając z sobą jegomościa, na widok którego Amarenie i Sherry opadły szczeny.
AMARENA [szeptem do Sherry]:
On wygląda jak...
SHERRY:
Twój stary!

TEQUILA [dokonując prezencji]:
Słuchajcie, jakby wam to powiedzieć... To jest... Andrzej!
KOREK [na całe gardło]:
Andrzeeej się znalaaaazł!!!

Rozległy się brawa.
WSZYSCY:
Jak się czujesz, kiedy wszyscy cię tu wołają?
ANDRZEJ (później TOKAJ):
Schizuję się. Myślę sobie: skąd oni wiedzą?

Słonko miło świeciło, jedzono sobie kanapeczki i wypito jedno jedyne wino zagłady. Toczyły się przyjemne rozmówki.
KOREK:
Wczoraj w pogo zgubiłem ładowarkę, zgubiłem pelerynę, zgubiłem wszystko, a waszych korków nie!
ŁYCHA:
Zbieraj sobie. Jak co roku będziesz tu z nami czas spędzał, to się będziesz mógł owinąć długim sznurem.
METAKSA:
Ludzie co z tych korków nie wymyślą...
KOREK:
No, wczoraj widziałem dziewczynę, która miała taki diadem i na szyi miała tabliczkę z napisem Księżniczka Chleja.

METAKSA:
A co was zaskoczyło na tegorocznym Woodstocku?
KOREK:
Deszcz.

TOKAJ [okazawszy się rzeźbiarzem i malarzem aktów]:
Jakie wy w tym Poznaniu macie piękne bryły bioder...

Po dość długim czilowaniu na słonku wszyscy zdecydowali się trochę pokręcić. Pogoda dopisywała, tylko nad Woodstockiem zaczęły unosić się już powoli festiwalowe aromaty.
TOKAJ:
Ale ten zapach jest taki troszkę podprogowo intensywny.

Udano się na koncert odbywający się nieopodal, na polu Malinowskiego. Ziomale stali na aucie i rypali rocka, a nazywali się niezwykle adekwatnie:
Wyglądaliśmy jak rasowa hipisowska rodzina, czym zresztą Tokaj był do nieprzytomności zachwycony, więc ktoś zaproponował nam wspólne pod tym autem zdjęcie. Zebraliśmy się w jakieś maksymalnie 8 osób, ale nim nastał błysk flesza z całej górki zbiegły się tłumy i fotencja była naprawdę imponująca. Zadowoleni z siebie oddaliliśmy się.
TOKAJ [po jakichś 10 minutach]:
Ej, nie wzięliśmy tego zdjęcia ani namiaru na fotografa. Wróćmy tam!

Wróciliśmy. Rozglądamy się, ale nie wiemy, za kim.
AMARENA [pytając kolesia, z którego inicjatywy padł pomysł wspólnej foty]:
Gdzie ten fotograf?
KOLEŚ [rozglądając się]:
Nie wiem... Szkoda! Ja też tak zjebałem!
AMARENA:
A jak on wyglądał?
KOLEŚ:
Nie pamiętam. Hah, taki łysy chyba, nie?

I tym oto sposobem nie mamy najlepszej foty festiwalu.

Z jedną rzeczą byliśmy jednak bardziej przezorni - spakowaliśmy się i złożyliśmy Jima jeszcze przed obiadem. Bo za dnia, bo na trzeźwo. Bo chcieliśmy odjechać zaraz po zakończeniu. Przerażała nas wizja zostawania tam do niedzieli i poczucia ostatecznego już końca. Powstały jednak wątpliwości co do tego, czy da się wyjechać. Jedyną opcją był pobliski rów. Bourbon spróbował. Nie podołał. Więc...


Następnie udaliśmy się na ostatnią już hare-papkę oraz pokręcić się wspólnie po ASP. Obejrzeliśmy balony wypuszczane z nieba z Himalayan Camp, odpoczęliśmy w cieniu i wtedy jasnym już było, że czas na wspólne błotne szaleństwo. Zabrakło Metaksy, zabrakło Martini, ale nie mieliśmy wyboru i wskoczyliśmy wspólnie w błotko. I było pięknie i przezabawnie. Potem mokrzy, brudni i rozgogoleni poleźliśmy do Lidla po bułki, ogórki i banany.
TEQUILA:
Prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz robimy zakupy w samej bieliźnie.

I wróciliśmy do obozu. Tam po raz kolejny zadzwoniliśmy do Jacha i odtańczyliśmy Zorbę, tym razem już wszyscy. Powstał bowiem i Martini, który wydawał się chcieć ze wszystkich sił nadrobić stracony czas. Otworzyliśmy też wino zagłady - ostatnich 6 sztuk.
HARNAŚ [biorąc pierwszego łyka]:
Dlaczego wino zagłady?
BOURBON:
Bo to będzie ostatni moment, jaki zapamiętasz.

Otworzyliśmy też wafle ryżowe.
HARNAŚ [z oburzeniem, do Amareny]:
Znów otwierasz te chrusty!?
AMARENA:
Specjalnie dla ciebie. Ostatnia szansa na charka.
HARNAŚ:
Boże, ja mam traumę! Nie chciałem przez to przyjechać na Woodstock.

Ostatecznie jednak Harnaś z każdą chwilą robił się coraz bardziej pokojowo nastawiony do Amareny, nawet wspólnie zaczęli knuć spisek, żeby komuś wcisnąć zamiast keczupu balsam do ciała, w podobnej czerwonej butelce.

Po jakimś zjedzonym prowiancie zostało trochę aluminiowej folii. Ktoś zwinął ją w kulkę i rzucił którejś z niewiast za dekolt. Tym sposobem zaczęła się jakże kreatywna, porywająca, fascynująca, rozwijająca gra, która pochłonęła Winnicę Zagłady na długie kwadranse. A gra ta zwała się Cyckorzut. Reguły były bardzo proste: należało trafić komuś za koszulkę. Jeśli delikwent nie miał dekoltu, ktoś mógł pomóc w rzucie.
ŁYCHA:
Tequila, udostępnij Bourbona!

I wtedy Tequila naciągała z przodu koszulkę Bourbona, by kulka mogła wlecieć.

HARNAŚ [celując w dekolt Sherry]:
W samochód trudniej trafić.

Kiedy już się nagraliśmy, zaczęły się popisy wokalne. Nasze ukochane Bąble stanęły z ulem i zaczęły (czy tam raczej: zaczęły próbować) śpiewać bardzo mądrą i wymowną pieśń [link]. Powtarzali to po sześciokroć, sami i z Korkiem, wspomagając się lyricsami, nie byli jednak za cholerę w stanie spamiętać tekstu, powtarzali więc tylko płynnie niektóre słowa: leżę, zwierzę, majonezem, paw. Bardzo zresztą z siebie dumni.

TOKAJ [do Amareny]:
Mieliśmy wziąć ślub.
TEQUILA:
Ale to musicie z nami! My co roku musimy przyjmować do małżeństwa nową osobę!
AMARENA:
To może weźmy ślub wszyscy! Teraz!

Wszyscy więc powstali i rozpoczęła się uroczystość. Łycha została mistrzem ceremonii. Wdziała arafatkę Korka, niczym ornat, na szyi zawiesiła medal mocy Tokaja, czoło przewiązała biało-czerwoną taśmą zabezpieczającą, pochwyciła ów balsam do ciała, mający służyć jako olejek. Korek z resztek taśmy pospiesznie przygotował dla każdego obrączkę. Wszyscy stanęli w kółku, Łycha na środku. Podchodziła do każdego i pytała w te (mniej więcej) słowa:
Czy ty, Bourbonie (Tequilo, Amareno, Metakso etc.) w imię tego alkoholowego amoku bierzesz sobie te oto kobiety i mężczyzn za żony i mężów i przysięgasz nierząd i alkoholizację?

Po czym nakładała nam na palce obrączki i smarowała nam gęby balsamem. Łycha też została oczywiście naszą żoną. Nastąpił uroczysty pocałunek panów i panien młodych, a także pierwszy taniec. No i wesele. I było gitnio, choć coraz bliżej końca. Niektórym brakowało czułości, inni mieli wątpliwości, jeszcze inni stawali się aż nazbyt szczerzy.
HARNAŚ:
Bo wiadomo, o co chodzi.
TEQUILA:
Wam zawsze chodzi o to samo.
AMARENA:
Człowiek się rodzi,  z dupy wychodzi, człowiek się żeni, na dupę wchodzi, człowiek umiera na dupie leży, wszystko od dupy na świecie zależy!
MARTINI:
O dupę więc chodzi tylko.
HARNAŚ:
O różową fugę.
AMARENA:
O matko, ręce opadają.
HARNAŚ:
Chyba fujary.

Komunikacja zaczęła więc siadać. Był to najlepszy moment, aby prędko stamtąd uciec (i wcale pisząc to nie napisałam kurna 'udziec' :D). Uciekliśmy więc, pod dużą scenę. Prawie wszyscy. Bo nie było już od rana Warki i Rohozca, bo gdzieś przepadła Kadarka z Soplicą i bo Vodka szedł już na pociąg. Ale dotarliśmy. A na scenie Tarja Turunen. Znów: jednym się podobało, innym mniej, wszyscy się jednak bardzo wczuwali, bardzo starali. Bo to tak jest, że przed końcem staramy się najbardziej. No nie? Po Tarji Living Colour. Wszyscy, z Amareną na czele, coraz bliżej łez. Początek końca. Czy tam zakończenia, jedno i to samo. Na scenie Zenek z Kabanosem i woodstockowicze z gitarami. Pod sceną pojawiła się Iskra. Na scenie pojawił się Jurek. On mówił tyle ważnych rzeczy, a oni śpiewali mamo, jest mi tu dobrze, mamo, jestem tu wolny... Łzy pociekły. Bourbon przytulił nas wszystkich, tam Amarena smarkała już bezceremonialnie, a potem, podniósłszy głowę spojrzała w Bourbona oczy i nie zapomni tego spojrzenia nigdy. Zaczęło się "Z tylu chmur". I potem wszystko się skończyło. Jeszcze ostatnie przytulańce i powrót do obozu, wszyscy, zczepieni za łapki. Po drodze lamenty. Za nami pieśń o piciu z menelami [link], bardzo zresztą ładnie zaśpiewana.
TOKAJ:
Jakie macie ładne głosy!
WYKONAWCY:
Bo to chorał gregoriański.

Lamenty przybierały na sile.
AMARENA:
Niiiieeeee no, ja się zamorduję!
TEQUILA:
Podwiesimy się, jak ogórki.
SHERRY:
Albo na rajstopie, jak w Arizona Dream [link].

Wreszcie doszliśmy do auta. Wszyscy. Prawie wszystkim spociły się oczy. Żegnaliśmy się długo, bardzo długo i serca nam pękały.
TEQUILA [chlipiąc]:
Osmarkałam ci sweter...
HARNAŚ:
Twojego smarka to ja do końca życia mogę nosić.

TOKAJ:
A gdzie Bourbon?
MARTINI:
W aucie już, pewnie ryczy za kierownicą, jak skurwysyn w ukryciu. Za to nas kochacie.

Wreszcie wszyscy powsiadali. Martini i Harnaś też, ale wysiedli pod tojtojami. W tej chwili auto minął Korek.
KOREK:
Andrzeeeeeeeeeeeeeej!!!

I Bourbon z haremem odjechał. My odjechaliśmy. Było nam bardzo, bardzo ciężko i wcale nieśmiesznie.
AMARENA:
Czemu jest aż tak źle?
TEQUILA:
Bo w tym roku nie mamy już złudzeń...

Jazda była trudna. Co chwilę przysypiałyśmy i rzucało nami jak w malignie. Bourbon ratował się dziwnymi pieśniami z osobliwym tekstem: Łej, hej, chłopcze do rej, Puszczaj fiuta, wciągaj buta, Łej, hej, a kiedy idzie złe, Tańcz w kubryku smyku i nie łamnij się [link] i wisząc nad kierownicą na przemian hopsał i lamentował.
BOURBON:
Jeśli zatrąbię głową, to znaczy, że zasnąłem.

O 7 rano pożegnaliśmy się z Sherry. O 8 zajechaliśmy na Swobodę, gdzie - mimo łóżek - zalegliśmy na podłodze w śpiworach. Skończył się Woodstock.

Epilog
Niedzielny poranek (czytaj: południe) był bardzo trudny. Pomyliśmy się i zjedliśmy na śniadanie makaron. I właściwie rozjechaliśmy się do domów. Zaczął się czas kontrolnych sms-ów. Potem wiadomości depresyjno-tęskniących i trwa to do teraz. Co nam zostało poza górą prania? To:

A także: reszta musztardy, skarpetki nie do pary, witamina C, pozdzierane gardła, potrzaskane serca, nasze obrączki, miłość, przyjaźń, muzyka. I plany, dużo planów. Na przyszły rok trzeba kupić parasol, zrobić flagę i szyld naszej Winnicy Zagłady. Może nawet przyjechać vanem, kolorowym. Co to go chyba nazwiemy Tomisia.

***
No i tyle. Kosztowało mnie wiele czasu (i łez...) napisanie tego wszystkiego, ale i tak żałuję, że nie ma więcej. Jedna prośba jedynie - komentujcie, dopisujcie, prostujcie fakty, dzwońcie i piszcie choćby o każdej porze dnia i nocy, bo tylko tak to w pełni odtworzymy, upamiętnimy i zapamiętamy. A chyba warto. Było pięknie, byliśmy piękni, byliśmy wspaniali, drogie żony i mężowie. Kocham Was i tęsknię niewymownie. Chwilami jechaliśmy po bandzie, może trochę za bardzo i nie wiem, czy jest się czym chwalić, ale takie już nasze prawo raz do roku, bo - jak Jurek powiedział - Woodstock nam się należy. Dlatego radosna wieść na koniec: http://muzyka.interia.pl/raporty/raport-przystanek-woodstock-2016/wiadomosci/news-jurek-owsiak-bedzie-przystanek-woodstock-2017,nId,2238574
W nosie mam, jak to się prezentuje z boku. My wiemy, jak było i dlaczego nam teraz tak przykro. Bo było cudownie. Bo przecież nie za alkoholem teraz tęsknimy. Bo - z czym się Jurek zgodził - nie ostudziły nas deszcze i nie pogrodziły nas płoty. I mniejsza o to, jak to wygląda w oczach tych, których tam nie było (teraz albo może nigdy) i co sobie o naszym wypadzie tam pomyślą. Bo choć jedno nad nami niebo każdy co innego widzi w nim.






9 komentarzy:

  1. Jakim cudem udało Ci się to wszystko posklejać w całość, to nie wiem. Należy Ci się za to coś. Zwłaszcza, że musiałaś znowu serce sobie rozpęknąć. Och, Amareno żono moja! Wspaniale sobie to przypomnieć, w takich szczegółach, tak jakby się tam wróciło. Płakać i płakać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żonko, zapewniam, że to nie jest wszystko ;) Komisja nie ujawniła jednak więcej. I nic mi się nie należy - wszystko mi już dałaś <3 Możesz mi tylko znaleźć antresolę i dać te rajstopy, bo już naprawdę nie mogę... I to nie jest żarcioch.

      Usuń
  2. https://www.youtube.com/watch?v=8Fbhtyh4uOg tak jakby ktoś zapomniał jak było zajebiście

    OdpowiedzUsuń
  3. Pirat niedysponowany6 sierpnia 2016 18:32

    Nom, zapamietac, posklejac, przezyc. Dziekujemy.

    yyy no wlasnie te przed wyjazdowe nerwy ? chyba niepotrzebnie ? w koncu to wyjazd w wyjatkowe miejsce.

    Moze i zdarzaly sie jakies poalkoholowe miniolewki, ale chyba czesciej dochodzilo do miskommunikatzee. Chociazby jak przyszedlem wolac was na rozpoczecie zeby sie nie spoznic (wtedy jeszcze na 15), ale was juz nie bylo.

    Nastepnym razem trzeba jechac jeszcze wczesniej zeby nadrabiac nie nadrobiony jednak czas

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do zapamiętania to to chyba daleko. Za rok może będę łazić z notesem albo dyktafonem.

      No niepotrzebnie, niepotrzebnie... Ale co się stało, to się nie odstanie! Stety niestety.

      Myśleliśmy, że gdzieś przepadłeś. Skąd mieliśmy wiedzieć, że się tak długo będziesz stroił? ;)

      Następnym razem... Może i masz rację. Ten czas da się w ogóle kiedyś jakoś nadrobić?

      Usuń
  4. Juri Dałganogij13 sierpnia 2016 20:38

    Heh, no ja też nie sądziłem, że tyle mi zejdzie, zwłaszcza że moja mała 4ry kąty wymagają czasami nie lada gimnastyki żeby się ogarnąć. A u mnie kończyny długie, rękawy długie, nogawki długie... :P

    Może nadrobić nie, ale można go nadrabiać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Juri raz jeszcze13 sierpnia 2016 20:40

    Nie logiczne to co napisałem :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Analiza po fakcie tak wykazała? Nieprawda - całkiem logiczne.

      To z boku musi być nawet zabawne.

      Karkołomne zadanie i idealistyczne. Ale jestem skłonna się go podjąć.

      Usuń