sobota, 3 września 2016

zugzwang?

Wyjście na piwo to zwykle dobry pomysł. Nie wiem jednak, jak sklasyfikować to czwartkowe. Ach te czwartki! Co jakiś czas Cudowny Czwartek. Ktoś wie, kim jest Chloe? Nie, prawda? Więc mogę przy tym nazewnictwie zostać. Spotkałyśmy się z Chloe właśnie w czwartek. Wyglądała młodo, świeżo, pięknie i na skraju. Na pierwszy rzut oka można by rzec, że małżeństwo jej służy. Ale ostatnio na pierwszy rzut oka pomyślałam, że mój szef dobrze wygląda, bo schudł i odmłodniał, tymczasem okazało się, że przed miesiącem miał zawał. Także to jednak nie to. Poszłyśmy do Van Gogha, usiadłyśmy na dworze i zaczęły się rozmowy. Jak gdyby się urwały wczoraj, choć nie widziałyśmy się od czerwca, a właściwie, w takiej formie, od wczesnej wiosny. Chloe zawsze lubiła się śmiać i śpiewać dla kontrastu piosnki w stylu 'znowu mam doła, znów pragnę śmierci' albo 'tak trudno się otrząsnać z niemocy i marazmu'. Taka jest Chloe. Do pośmiania i do wieszania. No i rozmawiamy sobie, rozmawiamy, aż w pewnej chwili dostrzegłyśmy, że na ulicy, tuż przy naszym stoliku wymalowany jest wielki wacek. Uśmiałyśmy się, choć z przekąsem.
- Życie chuj - stwierdziła Chloe. 
- Wszystko chuj. 
- Na wsi, w mieście, nawet w Budapeszcie.
- Nawet jeśli czasem mniejszy, no to potem jeszcze większy. 
To bardzo życiowa piosenka. Bo w czerwcu był mniejszy, a teraz jest łohohoooo! Kiedy poznałam Chloe, była od 2 lat zaręczona. Od 5 bodaj w związku. No i przez cały czas organizowała ślub, wesele i tak dalej. Nawet chodziłam mierzyć z nią kiecki, o ironio! Był wieczór panieński. A potem ślub, w czerwcu. Ona miała czerwone buty, on czerwone sznurówki, tańczyli razem do Iron Maiden i w ogóle to był jeden z fajniejszych dni w roku. Nie tylko w mojej ocenie. A wtedy, wczesną wiosną piłyśmy cydr i ona miała tyle wątpliwości. I mówiła mi, że nie do końca pewna jest, że to tyle lat, przyzwyczajenie może, nie ma ognia, jest proza życia, nie ma starania. No i miałyśmy jeszcze o tym pogadać przed czerwcem, ale nie udało się. Był fajny ślub i wesele nad jeziorem. Potem umawiałyśmy się całe wieki, aż się wreszcie udało, w czwartek. I Chloe mówi mi, że gdyby wtedy wiedziała to, co wie teraz, to by tego ślubu nie było. Bo teraz, teraz dopiero, w lipcu, poznała kogoś, w kim widzi siebie, kto ją rozumie, z kim jest ogień i jest wszystko, jest komplet. A ona ma na palcu obrączkę. I postępuje tak, jakby jej nie miała. Tak, totalnie. Jej mąż tymczasem siedzi w domu, nie wychodzi z nią tam, gdzie go zaprasza, a gdzie jest przecież ten Drugi. A może Pierwszy właśnie? A mąż w domu, bo w domu komputer, bo w domu ciepło i komfortowo i nic nie trzeba. I takie to podwójne życie Chloe. W planach wyjazd za ocean, na stałe. Wiza do odebrania już wkrótce, wyjazd po nowym roku. 
- Co mam zrobić?
Ha. I oto jest pytanie. Po cholerę był ten ślub? Idiotyzm. Bo co, bo był w planach? Przecież wiedziała, jak jest. Że jest nijak. Wiedziała, kim jest jej narzeczony, bo znała go od lat. I akceptowała to. Bo tak może było wygodnie, bo przyzwyczajenie. Dopóki nie pojawiła się lepsza opcja. I tu jej wina. Ale już pozamiatane, nie ma co beczeć nad rozlanym mlekiem. 
- Nie jedź. 
E, bo do cholery. Oczywiście, to całe długie lata. Lata zainwestowanego czasu, serca przecież, plany, przecież to ważna osoba, znana tak dobrze, ze wszystkimi wadami i zaletami, bo jakieś ma, musi mieć jednak wiele, skoro przez tyle lat było jeśli nie fajnie to przynajmniej znośnie. To szkoda kończyć, teraz, w chwilę po ślubie, dla jakiegoś kaprysu, romansu chwilowego, który za moment się może skończyć albo w który też się proza życia wkradnie. Głupotą by to było. No i chyba muszę być głupia, bo za tym obstaję właśnie. Może Drugi nie będzie księciem z bajki, ale skoro sprawy się tak mają, Pierwszy z pewnością nim nie jest. Tak przykro się patrzy na te wszystkie pary, które są z sobą, bo już była data ślubu, bo już goście, bo przyzwyczajenie. To pewnie fajni ludzie, ale nie dla siebie. I nie chodzi tu o to, że wierzę w jakieś magiczne przeznaczenie (choć oczywiście wierzę przy okazji), bo wiadomo, karkołomna wieloletnia praca jest równie ważna. Tylu ludzi miałoby szansę na fajniejsze może życie a przynajmniej mniej rozczarowujące, gdyby nie trwali w pomyłce. Luby Ogryzki nie trwał i mimo mego długotrwałego sceptycyzmu wznosiłam już niejeden szczery toast za ich odwagę. Czy tak nie jest lepiej dla wszystkich? 
No i Chloe ma teraz przegwizdane. A będzie miała jeszcze bardziej, bo konsekwencje swojej krótkowzroczności będzie musiała ponieść. I nie tylko ona, niestety. Ale stawka jest wysoka, też dla wszystkich, całej trójki przecież. Kuźwa, może Wiktor ma rację, żeby nie wybierać nic, bo można przecież wybrać źle i co wtedy? Choć to z drugiej strony równie głupie i asekuranckie w dodatku. Nie będzie pomyłki, ale wygranej też nie będzie nigdy.
- Zawsze można wrócić...
- Ale prawie nigdy się nie wraca.
Ściskałyśmy się potem na przystanku. Przekazałam pozdrowienia. Dla Drugiego. 
- To znaczy nie jechać?
- Ja mówię, że nie jechać.
Trzymajmy kciuki za Chloe, za odwagę naprawiania błędów i za to, żeby to cholerne dorosłe życie było nieco mniej popieprzone.

3 komentarze:

  1. Uuuu... Tutaj nie ma co wypisywać swoich mądrości, ale wydaje się być brutalna: ogień to jeszcze nie miłość. Przez te durne filmy tak to rozumiemy chyba czasem, ble. Moja rodzicielka się fochnęła, jak jej mówiłam, że miłość to przede wszystkim decyzja i odpowiedzialność za tę decyzję - to takie nieromantyczne. No, tylko że miałam do czynienia z różnymi parami, które wybrały jedną z tych dróg; rzec muszę, iż te bez czepiania się ognia są jakby hm... szczęśliwsze (trudne słowo, aż boję się go używać)? No a sytuacji współczuję. No i wypisałam mądrość, ale tak mnie to boli wszystko...
    Dege, dobrze czasem nie mieć powołania do małżeństwa, nie? ;>

    - Lil^ ofc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. * prawda się wydaje (bo czym jest prawda, nie? ;>)

      Usuń
    2. Uuuu... ;>
      Ogień to nie miłość, oczywiście! Nie utożsamiam tego. Ani ona. Wiem też jednak, że jesteś romantyczką i w pewne rzeczy wierzysz, innych byś nie zniosła, wiem też, że zapewne byś nie dopuściła do takiego stanu rzeczy, mam nadzieję, że obie byśmy nie dopuściły. Nie chodzi mi też o to, że ona ma wybrać ogień, ale posuchy wybrać nie powinna. Ale mleko się już rozlało. Pozostaje współczuć.
      Mnie też boli, wszystko :P

      Co do powołania do małżeństwa - nie wiem, jak to jest już sama. Chociaż... to chyba rozwiązaliśmy przy kawowce - ludzie nas takimi uczynili, co nie znaczy, że powołania nie ma.

      O Matyldo, ja oszaleję z tymi trudami żywota ;>

      Usuń