W poniedziałek miałyśmy z Noelle kolejną superważną rozmowę, która na pewno tym razem wszystko zmieni. Rzecz powtarza się regularnie co miesiąc, dwa, maksymalnie co kwartał. I nie wiem kompletnie, po co. Chyba to lubimy i nie umiemy inaczej. Oto jednak niedawno przypomniała mi się scenka z przeszłości: mam 12 lat, jestem świeżo po sprzeczce z matką, bratem czy nawet obojgiem, zakasuję rękawy, staję przy zlewie, zaczynam myć naczynia i myślę sobie przy tym 'już ja im pokażę, jeszcze zobaczą! tak się zmienię, no już tak się zmienię, że do niczego się nie będzie można doczepić, a przy tym będę robić swoje'. I tym się właśnie zajmuję od 14 lat. Zmienianiem się.
- Jesteśmy zmianoholikami.
- A nie boisz się zmian?
- Oczywiście, że się boję.
- Więc przy okazji jesteśmy zmianofobami.
- Tak. I zapchałyśmy się metaforami, ale to już jakiś czas temu.
Cóż. Może warto przestać? Nie, po tylu latach nałogu nie będziemy umiały. Albo może znaleźć jakąś poradnię? Skoro leczą problemy współczesności, takie jak uzależnienie od zakupów czy od zdrowego odżywiania, to może i nam pomogą w walce z zmianoholizmem - beznadziejnym jak walka z wiatrakami, liźniętym megalomanią dążeniem do nieosiągalnej perfekcji. Póki co leczymy się na zasadzie walki z narkotykami za pomocą alkoholu - skoro nie da się zmienić wewnętrznie, to zmieniamy się zewnętrznie. Jest to wszystko nad wyraz durne.
Tak durne, że kiedy przedwczoraj, w środku nocy zadzwonił do mnie złamany Hiv i prosił, żebym po prostu coś opowiedziała, opowiedziałam mu to i zaczął się śmiać. Kocham nocne telefony. Zawsze dostaję zawału, że się coś stało. No bo jeśli ktoś nie jest pijany, a dzwoni w nocy... A że Hiv nie pije... Spodobał mu się motyw zmianoholizmu, myślę, że to dlatego, że sam ma ten problem. Pomogło mu to przetrwać noc, ale ja już nie spałam do świtu. No bo co za niesprawiedliwość na tym świecie, że on musi być w tak fantastycznym stanie żeby dzwonić w nocy do mnie?
***
Jeżdżę często rowerem do pracy, 12 km w jedną stronę. Zawsze coś w walce o perfekcyjną sylwetkę, no nie. Przejeżdżam po żółtych liściach, we włosach znajduję potem pajęczyny. A jadę w koszulce bez rękawów. Taki stan przejściowy. I co? Pozwolić latu odejść? Tyle się kiepskich rzeczy w nie zdarzyło, ale też tyle ważnych. Szkoda mi słońca i bosych stóp. Z drugiej strony chciałoby się już ubrać ciepły sweter, wypić grzane wino i zapomnieć o tym burzowym burzliwym czasie.
A ja kolejny rok nie mogę wyciągnąć roweru z piwnicy. Brawo. Jak tak dalej pójdzie, ugrzęznę w całkowitym bezruchu. Jeszcze mózg się gimnastykuje przy knigach, ale jak długo jeszcze?
OdpowiedzUsuńChodźmy na wino z kija! ;> ;(
- Lil^
No to idź po ten rower! Wiesz, czeka nas samotna starość, trzeba być w dobrej formie :D
UsuńWino z kija w listopadzie!