poniedziałek, 23 czerwca 2014

gorączka sobotniej nocy

Przedstawiamy nowy, jeszcze ciepły odcinek w cyklu zatytułowanym "Jak nie prowadzić życia", by Lil & Indygo. Były już odcinki pt. "Jak nie uczyć się do egzaminów" czy też "Jak nie robić eseju wizualnego". Dziś zapraszamy na coś specjalnego - "Jak nie urządzać dnia pożegnalnego". Otóż po latach wspólnego studiowania, głównie dwóch, Lil powraca do swego rodzinnego miasta i choć nie wiemy, czy na stałe, czy na chwilę - postanowiłyśmy spędzić razem dzień, ażeby nagrabić sobie miłych wrażeń i doświadczeń wspólnych i się w taki sposób pożegnać. Tak, jak sobie tego życzyłam w poprzednim poście - sobota nadeszła i w jakimś sensie nadal trwa i jeszcze trochę potrwa. Obawiałyśmy się bardzo, iż na drugi dzień życie straci dla nas cały sens, gdyż nie będzie już czym się zająć, a Nasz Dzień będzie już należał do przeszłości. Los jednak zadbał o nas i tym razem! Wdzięczność nasza nie zna granic.
Po tak emocjonującym wstępie na pewno wszyscy są bardzo ciekawi, co takiego nam się przydarzyło. Otóż - nic takiego, przynajmniej przez większą część dnia. Było bardzo miło. Wprawdzie nad Poznaniem wisiały ciężkie ciemne chmury i zimno było niesłychanie, aura więc nam nie sprzyjała, ale czymże to jest w porównaniu do naszych przygód! Udałyśmy się najpierw na Cytadelę, gdzie natrzaskałyśmy sobie masę głupawych zdjęć. Samowyzwalaczem, tak. Pozwolę sobie jednak nie chwalić nimi tutaj. Później byłyśmy w Pyra Barze, gdzie po kilkudniowym czekaniu (tak to odczułyśmy) wrąbałyśmy wielkie ziemniakowe zapiekanki. Gawędziłyśmy sobie wesoło zastanawiając się nad tym, jak się nasz dzień skończy, wizje snułyśmy rozmaite. Wszak nie wylądowałyśmy jeszcze razem np. na oddziale zamkniętym. Na wytrzeźwiałce. Ani na komisariacie. Najedzone i szczęśliwe udałyśmy się do kina, skąd wyszłyśmy w dość odmiennym stanie. Zanim jednak wyszłyśmy, to wpierw weszłyśmy, wymieniając ukłony z naszym wykładowcą, a jakże! Zasiadłyśmy wygodnie w fotelach, pełne jednak lęków, bo po przeczytaniu opisu na filmwebie czułyśmy, że możemy dostać małe bęcki. Byłyśmy na Mandarynkach. Wszyscy siedzieli aż do końca napisów. Wyszłyśmy oniemiałe, zrozpaczone, ale i w jakiś sposób radosne, Lil ze ściśniętym gardłem, ja z mokrym policzkiem. A to się jednak rzadko zdarza. Jako kulturoznawczynie gorąco zachęcamy do skosztowania Mandarynek, świetny świetny świetny film.
Później oddałyśmy się rozpuście i miałkim rozrywkom, żeby dojść do siebie. Zaczęłyśmy od cukrowego haju w kawiarni, potem zeszłyśmy na niższy poziom, bo pod most. (Co za lajfstajlowa notka, o ble). Potem znów wyżej, bo na nie byle jakiego drinka do nie byle jakiej knajpy, w której płonący sernik przynosi sam Zorro. A później po krótkiej wizycie u Van Gogha, udałyśmy się oczywiście do znanej i lubianej speluny. Tam siedziałyśmy sobie rozprawiając między sobą i nie między sobą na tematy różnorakie. Aż w pewnym momencie patrzęęęę - moja kurtka się zdematerializowała. Wraz z nią zdematerializowała się także moja arafatka, Brian-kapelusz (Herman, przepraszam...) i - co najgorsze - połowa czekolady mlecznej, która była w mojej kieszeni! Sięgam więc do torby, aparat jest, bluzki są, jest Ketonal, szczotka do zębów i nawet gaz pieprzowy, ale czego nie ma? Portfela.
- Ej nie mam nic.
- Jak to nic nie masz?
- No nic nie mam.
Przez chwilę skonsternowane, oszołomione procentami oraz gorączką sobotniej nocy, nie przyjęłyśmy tego faktu do wiadomości i stałyśmy sobie dalej obserwując tłum. Po czym zaczynam znów:
- Ej nie mam nic.
- Jak to nic nie masz?
- No nic nie mam.
- Hmm..
- Hmmmmm..
- Moooże sprawdź jeszcze raz?
- Chyba sprawdzę.
Sprawdzam.
- Hmm.. Ej no, nie mam nic.
- O kurna.
Wyłazimy na zewnątrz, wywalam zawartość wieeeeelkiej torby (ta torba jest taka pakowna, możesz do niej schować wszystko, nawet glany i piłkę, jednocześnie) na chodnik, butelka z Tarczynem o smaku mango toczy się z hukiem pod stoliki, przechodnie patrzą na mnie jak na degeneratkę. Przed nami leży pokaźna kupka wszelkiej maści przedmiotów, średnio ze sobą powiązanych: prócz wspomnianych już rzeczy także podarta kosmetyczka w groszki, w której znaleźć można 3 szminki, których nie używam oraz gwoździe, których także nie używam, grzebień, mp3jkę, gaz pieprzowy wyglądający jak dildo, kapsle od butelek, gra Chińczyk wraz z pionkami zrobionymi z guzików od pościeli i takie tam.
- Hmm.. No ale jak to nic nie masz? - pyta Lil patrząc na górę rzeczy leżących na chodniku.
- No nie mam. 
- Czego nie masz?
- Portfela.
- O kurna. 
Po chwili zastanowienia Lil osiada na chodniku obok mnie, pakującej swój dobytek i dziękującej niebiosom za ocalony aparat i sięga do swojej torby.
- Dam ci jakąś kasę, żebyś mogła wrócić do chaty.
- Nie chcę kasy żadnej.
- No dam ci przecież!
- Nie chcę.
- Hmm.. No to ci nie dam.
- Nie?
- No nie.
- Czemu?
- Nooo.. bo ja też nic nie mam.
- O-oooł...
Wpadłyśmy z powrotem do wewnątrz, przeszukałyśmy knajpę, bardzo zresztą żwawo i ochoczo (wpadłam w wiadro przyniesione przez barmankę celem umycia podłogi [swoją drogą co to za pomysł stawiać wiadro z wodą pośrodku sali, na której ludzie pogują]), obsługa wyraziła swój żal i ubolewanie, wylazłyśmy więc ponownie na zewnątrz raz jeszcze dokonując wybebeszenia toreb na chodnik i bacznego oglądania swego majątku.
- No nie, nic nie mam.
- No ja też nic nie mam.
Słysząc nad sobą mowę artykułowaną, uniosłyśmy nasze rezolutne główki, a nad nami stało kilku mężczyzn oferujących swą pomoc. Tzn. pytających co się stało i czy mogą nam się na coś przydać. Zrozpaczona Lil wyjaśniła im sprawę, ja na nich w niewybrednych słowach nawarczałam nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do tego, gdzie mam ich pomóc.
- Ojej.. co koleżanka taka nerwowa?
- No dziwisz się, ograbili nas!
- Bardzo nam przykro jest. 
- Noo, dzięki.
- Ale nie przejmujcie się, jesteście śliczne!
- Eeeeee... 
- Eeeee...
Odeszli. Ja wyciągam telefon i oburzona dzwonię pod 911, nie wiem właściwie, po jaką cholerę. Święcie oburzona, pijacko oburzona i pewnie zabawnie oburzona. Rozmowa trwała, jak się okazało nazajutrz, całe 4 minuty. Nie pamiętam nic poza swoim oburzeniem. Schowałam telefon, siedzimy nadal na chodniku.
- Ej?
- Hmm?
- W sumie, nie..
- No?
- W sumie to można powiedzieć, że zostałyśmy pozbawione tożsamości.
- Hmm.. 
-
- Ej, musimy iść na Solną.
- Po co?
- No, na komisariat.
- Aha, to chodźmy.
- Ale ja nie wiem, gdzie jest Solna, nie mogę tam trafić w biały dzień na trzeźwo, a co dopiero.
Okazało się jednak, że autopilot nie zawodzi! Dotarłyśmy w 10 minut, bez żadnej pomyłki. Tam raz jeszcze wywaliłyśmy zawartość na ławkę, obserwowane przez trzy osoby wyglądające na panie do towarzystwa wraz z opiekunem, po czym zawezwano nas do pokoi, gdzie panowie policjanci sporządzili notatkę ze zdarzenia. Ja swojemu beznamiętnym głosem odpowiadałam na beznamiętnie zadawane pytania obserwując odpryski na lakierze do paznokci, rozmowa Lil z 'jej' policjantem wyglądała z kolei bardzo żywo. Śpiewał jej takie piosenki, pytał, czego słucha, zarzucał jej brak poczucia humoru i traktował jak uroczą, pijaną dziewoję, z którą można poflirtować. Lil wygłosiła doń pogardliwą tyradę nie pozostawiając mu wątpliwości co do tego, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się stało oraz z tego, co się kryje za jego głupawymi tekstami. Panowie odprowadzili nad do drzwi przykazując powrót nazajutrz w celu potwierdzenia zeznań, kiedy nie będziemy już pod wpływem. Wyszłyśmy z komisariatu. Świtało.
Lil udała się raz jeszcze do miejsca grabieży, co nie miało jednak większego sensu. Ja gnałam jak szaleniec 2 kilometry na autobus, w samej bluzce, a nie była to szczególnie ciepła noc. Choć to noc Kupały była. No i pierwsza noc kalendarzowego lata. No i - co warto nadmienić - moje imieniny. Idealny moment na utratę tożsamości!
Cóż. Może to nasza głupota, żeśmy nie przykleiły sobie całego dobytku do rąk w knajpie, w której dotychczas panowała atmosfera jednak wspólnotowa i nie mogło być mowy o takich incydentach, a może naiwność i dziecinne zaufanie do ludzi. Niemniej jednak - ta właśnie przygoda sprawiła, że zapamiętamy nasz dzień pożegnalny na bardzo długo!

Epilog.

Nazajutrz obudziłyśmy się w stanie podłym pod względem fizycznym i psychicznym. Spotkałyśmy się na archaicznym już komunikatorze celem omówienia sprawy i przedsięwzięcia jakiegoś planu.
- Witaj kobieto bez tożsamości!
Rozeznanie w sytuacji okazało się nader zabawne.
- Mam tylko drobne na bułkę. Karty nie mam przecież.
- Ja to samo. I moja i mojej matki karta poszły się kochać.
- Cóż. Zostałyśmy oficjalnie biedaczkami. Ale pamiętaj - jesteśmy śliczne! Myślę, że to nam na pewno pomoże.
- Taaak. Jesteśmy śliczne i spędziłyśmy i jeszcze spędzimy ślicznie razem trochę czasu!
- Zaraz zdechnę ze śmiechu.
- Nie wątpię, zwłaszcza, kiedy ci powiem, że przy wyrabianiu dowodu musi ktoś być z nami, jeśli nie mamy żadnych innych dokumentów - a nie mamy - aby potwierdzić naszą tożsamość.
- Ja mam kartę biblioteczną..
- Ja legitymację z podstawówki..
- Chyba na obiad do Caritasu się udam.
- Cóż. Wzruszyłyśmy mnie.
- Mnie też!
- I coraz gorzej się czuję.
- Noo.. To niewyspanie. I świadomość utraty tożsamości! I jak ja mam do domu jechać, bez kasy i bez legitki!
- Musiałaby ci mama podesłać. Może przekazem...
- Mama jest wstrząśnięta naszą niefrasobliwością. A co do przekazu - żeby go odebrać, potrzebny jest dowód!
- Ach, a wczoraj o tej porze było tak pięknie! Jadłyśmy obiadek...
- I miałyśmy za co za niego zapłacić!
I takie tam rozmówki. Na pocieszenie chyba los miał jednak dla mnie prezent - sąsiadka robiła porządki i dała mi różne fajne ciuchy. W tym 2 kurtki. Równowaga w przyrodzie musi być!
Popołudniem udałyśmy się na znajomy komisariat wietrząc zęby i potwierdziłyśmy nasze zeznania. Potem przysiadłyśmy na ławce. Zbliżył się do nas oszałamiająco pachnący żul.
- Przepraszam panie bardzo...
- Nic panu nie damy, rąbnęli nam portfele.
- A to przepraszam!
W drodze powrotnej wstąpiłyśmy do speluny. Podeszłyśmy do lady, a tam barmanka obwieszcza nam, że szukała nas na fejsie. Bo ma nasze dokumenty. No i miała - portfele nasze zbeszczeszczone, znalezione w koszu w damskim kiblu, wprawdzie bez dowodów osobistych i kasy, ale z prawie wszystkim innym. Tak czy inaczej - majątku nie straciłyśmy i połowicznie odzyskałyśmy też swoją tożsamość. Jednak to nie jest już to samo. Ona taka skradziona nam była brutalnie, a teraz częściowo jedynie zwrócona. Cóż. Czujemy się teraz nieco niewyraźne.
Teraz nic tylko czekać na tę wytrzeźwiałkę i oddział zamknięty, skoro z komisariatem tak szybko się sprawdziło! Mówisz-masz. Wszędzie, byle razem! Wesoło było i jest nadal. Na tyle wesoło, że po opowiedzeniu znajomej o naszej przygodzie orzekła ona: - Łał, ale macie fajną postawę! Tak to opowiedziałaś, że aż chcę, żeby mi ktoś rąbnął portfel!
Prawda stara jak świat - nawet najgorsze przygody da się przełknąć jeśli się je z jednej zjada miski.

21 komentarzy:

  1. Nosz kurwa mac! Studentki okrążać? Skandal.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Skandal i chamstwo! Okrążyli nas na cacy! ;>

      (Wróciłeś!)

      Usuń
  3. Załóżmy nasz antykwariat z tożsamościami! Nie sądzisz, że to jest pomysł na złoty interes? Przy okazji same byśmy skorzystały. Myślę, że dziś zupełnie niechcący odnalazłyśmy nasze powołanie - handel używanymi, lecz arcyciekawymi życiorysami! Nasze również mogą brać udział w losowaniu, wszak ciekawych epizodów w nich nie brak!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja nie wiem, kto by chciał wylosować nasze życiorysy! No, Ty masz w sumie jeszcze szansę, Twoje nazwisko brzmi fajnie! Moja tożsamość by musiała być przeceniana, przeceniana i przeceniana... A i tak nie wiadomo, czy ktoś by się skusił.
      Ej ale w sumie.. Może nas dofinansują z Unii

      Usuń
    2. Myślę, że o nasze życiorysy toczyłaby się największa walka! Krew, pot, łzy, szał ciał - czego w nich nie ma? :D
      Liczę na to dofinansowanie. Oryginalność powinno się wspierać.

      Usuń
    3. Właściwie.. W sumie to przecież ustaliłyśmy dziś, że nasze tożsamości są takie atrakcyjne i dlatego nam je gwizdnięto.
      Mhm, zwłaszcza szał ciał.
      Och, to pewne. Nasza przyszłość rysuje się coraz różowiej.

      Usuń
    4. Oczy mnie aż bolą od tego blasku przyszłościowego!
      Myślę, że każdy pokusiłby się o nasze doświadczenia różnorakie, wybierając tożsamość - gdzie znajdzie więcej barw? Nie narzekamy na nudę, nieprawdaż? ;>

      Usuń
    5. Oj, mnie także. Nie jestem przyzwyczajona do takiej różowej poświaty! A trzeba, trzeba przywyknąć, bo będziemy w takiej skąpane już do końca życia, to pewne.
      Nie no, ja jestem pewna, że tak. Skoro nawet K. zazdrościła nam rąbniętych portfeli, to co dopiero z resztą przeszłych i przyszłych przygód! Każdy z miejsca by się z nami zamienił.
      Wszyscy miłośnicy mocnych wrażeń z pewnością zielenieją z zazdrości, że nie mogą być nami.

      Usuń
    6. Ach, jaki to dar - nami być! Przeżywać bliskie spotkania ze złodziejami, ludźmi specyficznymi oraz konfrontować się z samymi sobą... To ostatnie - to już jest jazda bez trzymanki! Hardkor leje się strumieniami! Czujesz, jak napiera na nas Koło Fortuny? Mnie już przygniotła odrobinkę.

      Usuń
    7. Czy czuję? Kochana! Mnie Fortuna wręcz zmiażdżyła w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin. Nie wiem, kiedy się zdołam zeskrobać z podłoża.

      Przeczuwam, że kolejna przygoda czeka nas już w środę, kiedy okaże się, że jednak nie obowiązują piątki za obecność. W sumie fajnie się studiuje, po co to kończyć.

      Usuń
    8. Miecz przeznaczenia ciachnie nas solidnie. Może powinnyśmy zabrać swoje dżedaje? Jako Padawany Jedi, zyskamy walecznego ducha i kolejną porcję wrażeń.

      Usuń
    9. Powiedzieć Ci, co my tak naprawdę powinnyśmy? Zająć jakiś pustostan w Biesach i chronić się tam przed światem, a świat przed nami.
      Aleee - i na to jest nadzieja! Z naszym fartem życiowym na pewno kolega F. nam to zagwarantuje. Wszak jesteśmy śliczne, to powinno wystarczyć.

      Usuń
    10. Tak śliczne, żeby zostać Bieszczadzkimi Aniołami?
      Ja chcę. Będziemy się kryć w kapliczkach, choć może nam nie wypada. I popijać z zielonych kielonków różne fajne trunki.I wirować nad połoninami...

      Usuń
    11. No nie wiem, po sobotnich przygodach kwestia anielskości stoi raczej pod dużym znakiem zapytania. O kapliczkach i cerkwi w Berezce też możemy zapomnieć. Te połoniny jedynie.. Oczywiście o ile Fortuna nie będzie miała dla nas innego fantastycznego planu, a to wielce prawdopodobne!

      Usuń
  4. A na komisariat nie trzeba było drałować. Wystarczyło zamówić parę najdroższych drinków a potem zgłosić, że nie macie czym zapłacić... Sami by was zawieźli..:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co racja, to racja, ale nie chcieliby nas tak prędko stamtąd wówczas wypuścić zapewne. Wytrzeźwiałka następnym razem. Nie mniej - dzięki za radę, to pomoże nam się tam dostać!

      Usuń
  5. Historia zaiste wspaniała, Andersen lepszej by nie wymyślił! Ale niestety nie dane mi patrzeć na nią bez emocji toteż jestem oburzona i zdruzgotana! Moje poczucie bezpieczeństwa w ostatnich miesiącach poważnie dostało po mordzie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U Andersena jest odwrotnie - przebieg spoko, ale zakończenie już niekoniecznie.
      Poczucie bezpieczeństwa? Masz przecież swoje dildo. Ale to już, jak ustaliłyśmy, nie chroni przed kradzieżami, dzikimi zwierzętami, klątwami Cyganek czy demonami. Nie ma letko.

      Usuń