sobota, 1 lutego 2014

oszukać przeznaczenie

Robię się monotematyczna, wiem. Uprzedzam więc lojalnie z góry - będzie o uczelni.

Być może to powszechnie wiadomo, ale na wszelki wypadek podkreślę - na uczelni najważniejszy jest USOS. To system, w którym dzieje się wszystko, wszelakie zapisy, wnioski, rejestracje... Wszystko. USOS jest bogiem. Albo demiurgiem. Bo działa oczywiście beznadziejnie i nikt w niego nie wierzy. Jeden gość zajmuje się wszelkimi sprawami z tym systemem związanymi. Nazywany jest Magikiem od USOSa. Wersja minimalistyczna, duet, miast świętej trójcy. Adekwatne do minimalizmu panującego na wielu płaszczyznach w tejże placówce.
Tak czy owak zapisać się chciałyśmy wraz z Lil na terroryzm. Jakżeby inaczej. Ale nic z tego nie wyszło. Wylądowałyśmy więc na badaniach wizualnych, na których się w ogóle nie znamy i które nas w ogóle nie interesują (mnie to nawet w ogóle w ogóle). Forma zaliczenia - esej wizualny. Tygodniami więc emocjonowałyśmy się (zwłaszcza Lil), jaki to będzie świetny projekt. Bo miałyśmy zrobić o książkach. Wszystko przebiegało doskonale, miałyśmy już sprzęt i wizję. Do czasu. Pod wpływem przykrych okoliczności losowych uczelnia zeszła na plan dalszy, a następnie okazało się, że czasu jest już za mało. W pośpiechu przejrzałam więc niezliczone foldery ze zdjęciami wszelkiej maści (dla przykładu: lsd session [bez lsd, stety niestety], dzień PRLu, korowód szaleńców czy stylizacja rodem z 'Alicji w krainie czarów', kiedy to ja jestem znikającym kotem, a ciężarna Noelle królikiem z różowymi uszami...). Natknęłam się na zdjęcia Hermana i Leonarda (ten ostatni to kapelusz tego pierwszego). Zdjęcia fatalne, robione na szczęście nie przeze mnie. Postanowiłyśmy więc naprędce wykorzystać właśnie je, bo lepsze to niż nic, prawda? Wyszła nam banalna i kiczowata historia o tym, jak to pewien młodzian udaje się w podróż pociągiem i już na dworcu zauważa pewną młodą damę. Szuka więc jej, wsiada do tego samego przedziału, nawiązuje się między nimi nić porozumienia. I wszystko układa się doskonale, ale dama owa okazuje się ostatecznie ograniczoną zgagą, on rozczarowany, uśmiechając się ironicznie, opuszcza i przedział, i pociąg, i odchodzi w siną dal. Do tego takie słowa. Pojawił się jednakże problem z tytułem. Zwróciłam się więc o pomoc, w efekcie czego otrzymałam następujące propozycje:
- Kto szuka, ten najczęściej coś znajduje, niestety czasem zgoła nie to, czego mu potrzeba (nadałby się nawet)
- Nic na siłę, wszystko młotkiem (?!)
- Krótkie zapiski z życia maszynisty (mój ulubiony)
- Jedyną czynnością, która dobrze wychodzi samotnym, jest samogwałt (z komentarzem: chyba że taki tytuł po - miazga).
Ostatecznie projekt przybrał jakże optymistyczny tytuł Światełko w tunelu bywa reflektorem nadjeżdżającego pociągu, czyli krótka opowieść o tym, że podróże kształcą. Tak się nazywał i wyglądał beznadziejnie. Znając się na obróbce zdjęć jak na pisaniu wierszy trzynastozgłoskowcem w staroaramejskim spędziłam pół środy na próbach ratowania naszego honoru. Wspólnymi siłami uzyskałyśmy efekt w stylu patrząc na to, z trudem, ale można opanować mdłości. I udałyśmy się w czwartkowy poranek na zajęcia, a więc innymi słowy - na publiczną kompromitację. Och, jakie przeżywałyśmy męki, musząc się podpisać własnymi nazwiskami pod czymś takim i demonstrując nasze bękarcie dziecko na forum. Nikt nas nie rzucił zgniłym pomidorem, nikt nie wyśmiał, usłyszałyśmy nawet, że jest ładne, ale spopielone wręcz ze wstydu uciekłyśmy stamtąd czym prędzej z poczuciem ulgi, że już po wszystkim.
I dziś (czy raczej wczoraj) oczekiwałyśmy noty za tenże wyczyn. Bo o północy święty USOS się zamyka. Godziny płynęły, a nasz niepokój wzrastał. O 22:30 odkryłam na uczelnianej skrzynce maila od profesorki, żeby sprawdzić USOSa, bo ona wpisała oceny, więc jeśli ktoś nie ma, to żeby niezwłocznie dać znać. Maila napisanego, a jakże, w czwartek po zajęciach. Odkryty po 36 godzinach w niczym nam już nie pomógł. Do 23 powtarzałyśmy w kółko frazy w stylu o nie wierzę, że to zdarza się właśnie nam albo totalne z nas ufoludy. W międzyczasie napisałam oczywiście maila do wykładowczyni. Odkrywając przy okazji, że konto jej jest na interii. Narobiłam więc paniki przywołując mego kompana, który także ma tam konto w nadziei na to, że istnieje tam czat, jak na każdej skrzynce mailowej, i że ona tam będzie. Niestety (z jego punktu widzenia na szczęście) już go przy kablu nie było. O 23 uprzytomniłam sobie, że mój promotor może mieć namiar do tejże profesorki. Po 10-cio minutowej analizie, czy wypada do niego napisać czy nie (bo może już śpi/pije alkohol/uprawia seks) nakreśliłam mu pokrótce sytuację prosząc o jakiś kontakt. Któryś z moich trzech typów co do jego aktualnych aktywności musiał okazać się trafny, bo odpowiedzi nie ma do teraz. Chyba że po prostu uznał, że przegięłam. Ale przecież mówił, żeby walić jak w dym..
W międzyczasie wybiła 23:30. Pozbawione już wiary w cud, tarzyłyśmy się ze śmiechu. A później odliczałyśmy minutes to midnight, która to wybiła przed paroma chwilami.
Można by się zastanawiać po co, u diabła, taka panika. Ano dlatego, że bez wpisanych ocen z ćwiczeń nie można podchodzić do egzaminów. Podobno. I podobno też automatycznie wstawia się wielka, czerwona, pękata dwója. (Nie chcę pogarszać sytuacji, ale to będzie twoja pierwsza dwója, nie?) Dwói nie ma, ale czy się mamy w zaistniałej sytuacji uczyć czy olać sprawę - nie wiemy. Przezabawne, zawalić semestr nie z własnej winy. Kogóż to jednak obchodzi w czasach USOSa.
A jednak klęska na polu badań wizualnych.

Piszę to wszystko, choć to długie i niemożliwie nudne. Wiem. Ale łatwiej mi wtedy ogarnąć takie absurdy. Poza tym - jakże cenne, świeże i jeszcze ciepłe świadectwo. I jaka pamiątka! Ach, będzie co wspominać.
 
 

8 komentarzy:

  1. End nał, łen ol is don, der is nafing tu sej...

    Może pomyślmy jednak o tej pełni księżyca - kto wie, czy np. USOS wtedy nagle się nie otworzy? Tylko to już chyba będzie po sesji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, powinnyśmy pomyśleć. Hahahah, nie mogę, ten dzień od początku zapowiadał klęskę. Cóż. To jest dowód na to, że losu nie oszukasz.

      Bawię się nożeeem, jest coraz gorzeeeej lub jeszcze bardziej pod wieczóóóór...

      No to jak? Ommmmmmmmmm (?)

      Usuń
  2. Om-nom-nom chyba! Szkoda, że już nie mam czekolady...
    Po prostu jesteśmy żywym dowodem na to, że przeznaczenie zawsze nas dosięgnie. Za to mamy niezłe połączenie kosmiczne! Taa, pocieszam nas jak mogę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja cukierków. I Picolo.
      I teraz pytanie - tak miało być czy to myśmy sobie same nasz los takim uczyniły utyskując ciągle na to, iż damy ciała w tej materii? Ha.

      Nie pocieszaj nas, to zbędne. Mnie wyzuło ze wszystkiego. Z wyjątkiem głupawego półuśmiechu oraz ssania w żołądku. Więc om nom nom jak najbardziej!

      Usuń
  3. Maj hart is dżamping...

    No nie mogę, naprawdę. Myślałam, że istnieją jakieś granice obłędu, ale jednak nie. XXI wiek zabija geniusz. Chyba napiszę do Strasburga...
    Półuśmiech też mam. I w głowie to "krejzi" na domiar złego. Mam ochotę porwać Arletkę w tango w poniedziałek i wyrazić tym moją wielką miłość do uczelni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maj hart is goin bum bum bum! Klaaaasyka.

      Napisz. To dobre zajęcie na ten czas. Jako jedyna, ale podpiszę się pod Twym listem.
      Dobrze, że tego nie odpaliłam, bo byłoby naprawdę słabo. Hah. Arletkę w tango, powiadasz. Ukazało mi się to dosłownie, jak wczoraj, kiedy kłaniał nam się Hegel. Nie jest dobrze. Co za klęska od samego początku, hahahaha.

      Usuń
  4. Wyobraź sobie, że USOS nam się kłania... Ale bym go wytarmosiła za tę czuprynę! I tak raz, i drugi, i trzeci, i czwarty... Uch!

    Jakże mi smutno, że nasze dziecię jednak zostało zbrukane zapomnieniem. Brzydkie, nie do końca udane, ale w końcu nasze. Owoc osady, można by rzec... Kurde, masz rację, nie jest dobrze! Potrzebuję jedzenia, bo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I znów zamiast odpowiedź nowy komć! Hah.
      Zaraz sobie go zwizualizuję. Skoro nawet bezkształt mi się udało..

      Och.. Jak to powiedziałaś, to mi także się smutno zrobiło. Gdybym miała gorszy dzień i bardziej się wczuła, mogłoby się to nie skończyć dobrze. A tyle nerwów, emocji.. I na co to, och, na co..

      Na zdrowie! Ja już raz dziś potrzebowałam, myśląc, głupia, że to już jest szczyt katastrof. Nim więc ulegnę ponownie oddam się w objęcia Morfeusza. O ile i on o mnie nie postanowi zapomnieć.

      Usuń