poniedziałek, 3 czerwca 2019

normalnie

Biję rekordy niepisania. Tutaj - bo w ogóle piszę. Pisuję maile, listy, kartki, zapisuję w małym notesiku miłe rzeczy, które zdarzają się każdego dnia. Piszę też ostatnio prozę - ponoć coraz lepszą. A czego nie piszę? Doktoratu! Hah. 

Od czasów ostatniego dramatycznego wpisu minęła cała epoka. Dziś np. jest już lato. Przywdziałam więc letnią suknię i letnią melancholię. To się nigdy nie zmienia - i cieszy mnie to. Smutek, z powodu lata, które może odejść nim nadeszło. Lubię ten smutek. Dopadł mnie wczoraj, podczas wieczornej jazdy pociągiem. Z oknem zmieniały się krajobrazy, wiatr czesał coraz wyższe zboża, słońce malowało je żółcią i pomarańczą. I wszystko pachniało tak, jak pachnie tylko w letnie wieczory. 

Mieszkam już gdzie indziej. Mieszkam z lubym. Cud, że doszło do tego, bo nic tego nie zapowiadało. Ale mieszkamy, całą naszą człowieczo-psią rodziną. Mamy nawet ogród. A założyć ogród to uwierzyć w jutro. Tak powiedziała Audrey Hepburn. I ja wierzę i po swojemu oczywiście mam wątpliwości. Ale doszłam do wniosku, że lubię je. Podobnie jak moją letnią melancholię i moją prokrastynację, przez którą robię wszystko na coraz bardziej ostatnią chwilę. Bo i coraz lepiej wychodzi. 

Odwiedzam moją matkę. Np. teraz jestem u niej - z tym, że ona już śpi. A ja mam wieczór-tylko-dla-mnie i objadam się popcornem, rytualnie już, żeby nie powiedzieć regularnie. Z matką przez chwilę było lepiej. Teraz jest tak samo, ale ja jestem dalej, nie tylko fizycznie.

Zakończyłam półroczny proces porządków w głowie. Czuję pod kopułą świeżość, jak po remoncie. Białe ściany, wyczyszczone, równo stojące półeczki, czekające na wypełnienie. Wszystko poukładane - choć nie wszystko ładne. Ale to o to chyba chodzi. 

Weryfikują się nadal znajomości. Kończą się te nowsze, wracają te starsze. Ku wielkiemu zdziwieniu memu. Zdziwieniu radosnemu. 

Byłam w Chorwacji. I będę w Czarnogórze. I byłam w Gdańsku. 
I bywam w Gorzowie. Bo tam jest mój medyk, z którym przygoda moja - miejmy nadzieję - dobiega już końca. Dziś nie czuję, jakoby dobiegała, ale po tak długim czasie nie wiem już, co dokładnie czuję i dlaczego. Że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - to się zgodzę. Ale że co mnie nie zabije to wzmocni - oj, bardzo bardzo nie. 

Oglądam filmy i czytam książki. Obejrzałam "Pestkę". I przeczytałam "Pestkę". I bardzo przeżyłam. I bardzo bym chciała takiej miłości i bardzo bym jej nie chciała.
I przeczytałam też "Pestki" i również przeżyłam. Wszystkie pestki polecam. Najbardziej lubię pestki wiśni. 

A dramat z ostatniego posta trwa. Przerodził się już w melodramat, trudny do zrozumienia dla widza. Bardzo ciężki film. Aktorów musi to sporo kosztować. Martwię się, ale już po prostu nie wiem, co mogę. 

A u mnie, poza zdrowiem nadszarpniętym, gojącym się dopiero, powoli i boleśnie, dobrze. Po prostu w porządku. I jest mi z tym tak dziwnie i nieswojo, że aż nierealnie. 

3 komentarze:

  1. Obawiam się, że to, co przeżywamy, już wcześniej przeżyliśmy w innym wymiarze - inaczej nie spełniałyby się sny. Co posadzisz, co posiejesz w tym ogrodzie razem z Lubym? Ja kupiłem na rynku Albion truskawki i eksperymentuję na balkonie wraz z pomidorami w donicach, a do surfinii przylatuje fruczak gołąbek... Pierzchnia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak czasem myślę.
      Będą buraki, dynie, cukinie, lawenda, melisa, słoneczniki, róże, azalie. A jarmuż nam nie urósł.
      Udaje się balkonowy eksperyment?

      Usuń
  2. Tylko truskawki nie chcą zakwitnąć...

    OdpowiedzUsuń