Dziś ponoć ostatni letni dzień. Idę niedługo na spacer, choć nie wiem, czy dam radę wytrzymać bez łazienki - sikam jak opętana, detoks na całego. Zwykle nie lubię, gdy lato się kończy, zawsze żałuję, że za mało zjadłam truskawek, za mało pływałam i byłam na słońcu, wszystkiego za mało. W tym roku wiem, że i tak już więcej nie jestem na siłach wycisnąć i w zasadzie na to, jak teraz jest, to i tak jest nieźle, na słońcu siedziałam od marca, dużo jeździłam rowerem, truskawek też było sporo, zaliczone wycieczki po Bałkanach, zaliczony Woodstock i Sopot, kąpiele w basenach, morzach i jeziorach, nawet na golasa, zaliczone imprezy, ślub Kamali i spotkania z najważniejszymi, od dawna niewidzianymi. Chyba starczy. Teraz może już przyjść jesień. Mam całkiem poważne plany. Do końca września załatwiam jeszcze zaległe sprawy papierologiczne na uczelni i w sądzie, spotykam ze znajomymi. Dziś z dawnym Druhem moim, ostatni raz widzieliśmy się w lutym i wszystko było tak bardzo inaczej. A wczoraj z Sąsiadką, która z jednego końca Poznania, w zasadzie przedmieść, przeniosła się na drugi. Nie pracuje, też ma obostrzenia jedzeniowe i piciowe i niewiele robi, z tym, że ona jest w ciąży. Dobra wiadomość. Zła tylko na los jestem, że moja asceza nie wynika z takich pozytywnych rzeczy tylko z choróbska. A choróbsko sobie jest wraz z koinfekcjami, chlamydia pneumoniae i bartonella henselae u mnie, u Kamali bartonella henselae i bartonella quintana. Reszty koinfekcji brak, ale czekamy jeszcze na wyniki dwóch. Czujemy się różnie bardzo. U mnie trzeci tydzień leków, u Kamali drugi miesiąc ziół, po niedzieli wspólna wizyta. I zobaczymy.
A jutro zaczyna się jesień, na którą przygotowuję się starannie bardzo, mam kolorowe ocieplacze, morelowy sweter, kadzidła i inne bajery, kocyki i chustki, bo coś mi się zdaje, że nie będę szczególnie aktywna tej jesieni i zimy. Więc niech zimowanie miłe będzie. Jutro też stęskniona za czymś słodkim zrobię wegańskie bezcukrowe i bezbiałomąkowe ciasto - oby się udało!
A poza tym nastąpiła mała rewolucja. Przyszło mi do głowy już dawno temu, bo w schronisku w Osijek, że chyba czas na jakieś zwierzątko. Życie bez zwierzątka puste jest przecież. Potem wróciłam i było niefajnie i nadal jest niefajnie, ale w poszukiwaniu motywacji do życia i wstawania z łóżka postanowiłam, że teraz będzie na to idealny moment. Pomyślałam o rudym kocie - znalazłam dwa fajne sierściuchy, jednego nawet odwiedziliśmy. Drugiego w zasadzie też, a pojechaliśmy do niego daleeeekoooo. No ale ostatecznie wróciła z nami taka bida:
To jest Imbir, mały piechu ze schroniska. Rudy, pies lubego, bardzo zadowolony z towarzystwa, ja motywację mam i generalnie jest 100 razy lepiej i weselej i sensowniej.
Niech Imbir dobrze rozgrzewa.
OdpowiedzUsuńRozgrzewa aż za dobrze, co noc pakuje się do łóżka albo na kolana jak kot, świetnie się sprawdza jako naturalny termofor.
UsuńŚcięłaś włosy?
OdpowiedzUsuńNiii. Jeno związane są.
Usuń