wtorek, 19 grudnia 2017

Zdarzają się takie miłe, naprawdę miłe dni, jak wczoraj. Mimo zrywania się o świcie. Wszystko gładko poszło w przychodni (!) i w rektoracie (!!). I na uczelni. Nie było żadnego z dziadów, z którymi dzielimy pokój, mogłam zrobić certyfikaty na konferencję, Wiceprezes dał mi prezent, zdaliśmy sprawozdanie. Potem była wigilia, ciastka, mandarynki, mój tofurnik, dyrekcja złożyła podzięki także doktorantom, graliśmy w PhD Game, było przemiło. Później w małym już gronie poszliśmy na miasto, po drodze daliśmy ciastka bezdomnemu, zjedliśmy pizzę, wypiliśmy grzane wino, poczyniliśmy zwierzenia. Okazało się, że każde z nas ma swoje weltschmerze i odpały, doświadczenia z przychodniami świrologicznymi i jakoś nam się miło zrobiło we własnym gronie, jeszcze milej. Z drugiej strony może rzeczywiście powinni zamknąć nasz kierunek, skoro rodzi on takie problematyczne jednostki... Anyway, była z nami P., nowa doktorantka i różne rzeczy o niej słyszałam wcześniej, ale okazuje się moją bratnią duszą. Ma długie kasztanowe włosy, związane na czubku głowy, porcelanową cerę i wielkie druciane okulary. Smuci się na widok bezpańskich psów, bezdomnych, ludzkich tragedii i małych potknięć, je wegańsko, żyje eko, podobnie patrzy na świat. Później zostaliśmy z Wiceprezesem sami, poszliśmy na grzańca i na przejażdżkę kołem, diabelskim młynem, czy jak to się zwie. Byliśmy śmiertelnie przerażeni, wbijaliśmy w siebie paluchy i wrzeszczeliśmy jak opętani. Było strasznie i śmiesznie. A jeszcze wieczorem z O. machnęłyśmy film o Camino - żebyśmy wiedziały, co nas czeka. Taki udany dzień jak rzadko!

Ale są też dni koszmary i ten jest taki. Już wyrokuję, choć dopiero 17. Nie wiem, czy to w rewanżu za wczoraj czy tak po prostu. Zaczęło się niewinnie - zaspałam. Śniadanie w pośpiechu i wio do miasta. Byłam załatwić jedną ważną życiową sprawę i cały czas się teraz biję z myślami, czy podjęłam dobrą decyzję, bo z jednej strony mnie ustawia, z drugiej uzależnia. No i nie wiem. Później w planach było spotkanie z Noelle, ale zupełnie nagle się pochorowała, więc nie wypaliło. Wciąż jeszcze nie było tragedii. Pojechałam odebrać paszport - podejście nr 2, za pierwszym razem nie zmieściłam się w poczekalni. Dziś szło sprawnie, do czasu. Po 40-minutowym przestoju wyszła pani, oznajmiła awarię systemu paszportowego. Godzina w plecy. Wyszłam i poczułam, że się rozmontowuję. Nie umiałam się zdecydować, czy przejść przez ulicę czy nie, poszłam w końcu, z prawej nadjeżdżała śmierciarka, stanęłam jak głupia na środku jezdni, śmierciarka się zatrzymała, ja stałam dalej, kiedy w końcu ruszyłam, potknęłam się idiotycznie. Poszłam do Zemsty - tam był J., z którym nie wiem, co mnie w tej chwili łączy. Miesiąc temu byliśmy parą, od prawie roku. A teraz nie wiem. Jadł śniadanie, a raczej obiad, głupawo się uśmiechał, wmawiał mi bujne życie miłosne, podczas gdy siedzę w domu i kontaktuję się tylko z Noelle i ludźmi z uczelni, poza tym szedł na pogrzeb i wszystko to razem było tak absurdalne i irytujące... Dalej poszłam szukać oleju z wiesiołka, już sama - on pojechał na pogrzeb. Olej mi potrzebny, bo od 2 miesięcy mam kontuzję cycka. Boli i boli, spać na boku nie idzie, stanika nosić nie idzie. Olej z wiesiołka ponoć dobry na to. W 7 aptekach oleju albo nie było albo był w kapsułkach z żelatyną wieprzową. Dalej. Pisze Hiv, że jest w mieście, próbuję się z nim umówić na obiad, żeby wreszcie spokojnie pogadać, ale albo nie odbiera albo jak już odbiera, warczy na mnie, że poszedł w inne miejsce i nie zamierza się cofać, blablabla. Zaczynam mieć dość. Idę do drogerii po szampon, spotykam znajomą z osiedla, nie chcę z nią gadać, nie dziś, przez te durnowate fejsbuki widzę jej memy z "ciapatymi" i po prostu dziś tego nie przeskoczę. No ale w końcu spotykamy się przy kasie, kurtuazyjna gadka o pogodzie. W końcu wpadam na Hiva, idziemy do Pyra Baru, dostaję żarcie w szarej porcelanowej misce i zaczynam smarkać w serwetkę. J. ma takie miski, ostatnio z takiej miski jadłam u niego zupę, którą wspólnymi siłami zrobiliśmy, tak niedawno i dawno temu jednocześnie. Mam jechać na zajęcia, ale już wiem, że tego nie zrobię, bo jest mi zbyt smutno i zimno. Bo tej jesieni/zimy jest mi 100 razy zimniej niż zawsze, niezależnie od tego, ile bym na siebie nałożyła ciuchów. Zwykle spałam w piżamie, teraz śpię w piżamie, w 2 (!) parach skarpet i swetrze. Podobno to ta tarczyca. Stoimy na przystanku, Hiv wkurza mnie niemożebnie, w końcu przyjeżdża tramwaj. Naprzeciwko mnie siedzi dziewczyna z pomarańczową twarzą. Solarka plus 3 szpachle pudru. Jadę, w butach czuję swoje lodowate stopy, na całym ciele gęsią skórkę. Dojeżdżam na Starołękę. Widzę pływające w wielkiej balii karpie. Przejazd zamknięty. W końcu dochodzę na przystanek a tam tabuny ludzi, bo jakaś wycieczka z gimnazjum. Podjeżdża autobus, oni wszyscy wpadają z jazgotem do środka, zajmują miejsca. Nawet nie próbuję wchodzić do tego autobusu - raz, że i tak nie ma już opcji, dwa, że nawet gdybym się na siłę wepchnęła, hałas i inne ciała na moim ciele byłyby już ponad moje siły. Pada śnieg, siadam na ławce i się telepię. To nic, że mam grube skarpety, podkoszulkę i golf. Przyjeżdża kolejny autobus, siadam. Przede mną siada parka w dresach, po czym stwierdzają, że jeszcze przed odjazdem wyjdą na fajkę. Zajmują sobie miejsca - na jedno rzucają paczkę papieru toaletowego, na drugie pieluchy. Stają pod wiatą, a jakże, i palą. Palą jak w "Dniu Świra", ohydnie jakoś. Rzucają pety przed siebie, pod wiatę, (kosz na śmieci oddalony o 2 metry), wracają do autobusu. On zaczyna drzemać, ona żółtym palcem z żółtym paznokciem rysuje na szybie jakąś pokraczną kukiełkę. Autobus rusza, do mojego siedzenia podchodzi wysoka kobieta o jasnych oczach, pyta, czy wolne, siada obok mnie. Jest cicha, spokojna i odgradza mnie od tego dziwnego świata. W szybie widzę, jak przygryza wargi, tak jak ja. Ciekawe, czy ją też już szczypią - od przygryzania i mrozu.

I taki to dzień. Zły. Zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli mi świat przeszkadza, to najprawdopodobniej coś jest nie tak ze mną i to ja mam problem. Ale w takie dni jak dziś naprawdę się zastanawiam, czy z tym światem też jest wszystko w porządku. Widzę wtedy nie to, jaki jest barwny, złożony, pełen fenomenów, ale to, jaki jest głupi, szpetny i zły.

Mam ochotę rzucić wszystko i wyjechać, zanocować w jakimś motelu. Albo zapukać do czyichś drzwi i żeby otworzył mi starszy, mądry, ciepły pan i opowiadał gawędy ze swojej młodości. Żałuję, że nie mam w domu nic, co by pozwoliło mi się oderwać - jedynie wiśnie w likierze i opium w kadzidle, a to nic nie da. Pozostaje mi "Przystanek Alaska", wzdychanie do Chrisa_o_poranku i rojenia o siedzenie w barze z Hollinga z Edem i rozmowy o filmach albo jedzenie cukierków w sklepie Ruth Anne.

Jeszcze tylko kilka godzin i koszmar się skończy - i ten zewnętrzny i ten w mojej głowie.

12 komentarzy:

  1. Zamknij się hipisie!
    - Hipisie?
    - Hipisów już nie ma - byłeś zamrożony?
    / Wzgórze złamanych serc /

    Złapałem się na tym, że podróżuję podczas snów.
    Śniła mi się kiedyś pewna dziewczyna - leżała w trumnie, a ja wysyłałem uzdrawiające energie...
    Później się dowiedziałem, że rzeczywiście wyzdrowiała.
    Tych zachowanych pamięci było dużo więcej...
    To takie leczenie w innym wymiarze i pomyśleć tylko, że dla wielu szamanizm to zwykły teatr.

    /34 min / https://www.youtube.com/watch?v=obHaBEuTP9A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Suplement
      Są tacy faceci, którzy mają żony i kochanki na boku - niewolnice...

      Usuń
    2. 43 min.
      Mam zatem nadzieję, że Ci się przyśnię i cosik zdziałasz dobrego. Spróbuję dziś, pojadę windą (też musisz), widzimy się na 8. piętrze.

      Usuń
  2. Ostatnio śniła mi się cyganka... Opowiadała, że na zimę zjeżdżają w cieplejsze rejony Niemiec. Nazajutrz poszperałem w Necie i okazało się, że to są Sinti - gdybym się zawziął to wsiadłbym do samochodu i bym ją odnalazł. / A Ty masz mnie kochać /

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, niebywałe - sen i że tak myślisz.
      Dlaczego 'pierzchnia'?

      Usuń
    2. Mam na imię Maciej - pierzchnia, bo przez 10 lat, prawie codziennie, łowiłem ryby.Nigdy nie słyszałaś o podróżach astralnych?

      Usuń
    3. Wygooglałam, że coś z wędkarstwem, choć mi się kojarzy z pierzchaniem w sensie znikania. Już nie łowisz?
      Słyszałam. Ale mało.
      Mało popularne postrzeganie świata.

      Usuń
    4. To było niezwykłe doświadczenie... Zadymka śnieżna... , i nagle, ze ściany lasu, wybiega kot. Trzymał dystans, prężył się na każde poruszenie spławika, a po paru dniach wskoczył mi na plecy. No, to teraz już wiesz prawie wszystko.

      Usuń
    5. Prawie.
      Zastanawiam się jeszcze np. nad Shirley Mason.
      Ale ostatecznie nie muszę wiedzieć wszystkiego. Tymczasem zaraz wsiadam do windy, więc być może do zobaczenia.

      Usuń
    6. To, co określone, umiera i nie jest istotne czego dotyczy.

      Usuń
    7. Mamy do czynienia z chorobą psychiczną czy z opętaniem? Nie będę się nad tym zastanawiał, bo mi bańka pęknie - dla uciechy włączę sobie film z Dynamo...

      Usuń
    8. Zdaje się, że pogubiłam się nieco w tej rozmowie, ale skoro nie trzeba się zastanawiać, to w porządku.

      Usuń