czwartek, 12 października 2017

pan Roman

Pan Roman nie żyje. Dziś się dowiedziałam, przypadkiem. Bardzo przykro, bo go mocno lubiłam i bo tak smutno skończył. Ostatnimi czasy nie był w najlepszej formie, pił sporo, chorował, nie dbał o siebie. Ale mimo, że był żulem, zapijaczonym lumpem, uważam, że był jedną z lepszych osób, jakie znałam, a już na pewno na tym osiedlu. I zasługuje na opłakanie i na wspomnienie.

Nawet nie pamiętam, od kiedy się znamy. Którejś wiosny, 2 albo raczej pewnie 3 lata temu jechałam spotkać się z Noelle, a on siedział na przystanku, z piwem. Kojarzyłam go z widzenia, pojawił się na osiedlu jakiś czas wcześniej, ale nigdy nie rozmawialiśmy. Tamtego popołudnia uśmiechnął się i powiedział coś w stylu, że ładnie wyglądam. Potem zaczęliśmy sobie mówić dzień dobry. Lato szybko minęło, później była jesień, zima. Widywałam go najczęściej na przystanku, czasem gdzieś pod sklepem i coraz bardziej mnie ciekawił. No bo skąd się tak nagle wziął, taki wykolejony i jakiś ponad wszystkim jednocześnie? Wigilia była okropna - cholernie zimna, wietrzna, mokra. Jechałam do Noelle, szłyśmy razem na cmentarz, później do niej, jak zawsze. A kiedy wróciłam po południu - on siedział na przystanku. Pobiegłam do domu, zapakowałam do torebki cukierki, ciasto, pomarańcze, trochę jedzenia - jemu na prezent. Miałam nadzieję, że zdążę mu go dać - no i faktycznie, siedział dalej na przystanku, kłaniał się ludziom - a oni jemu - życzył im wesołych świąt. Moja tytka bardzo go ucieszyła. Uściskaliśmy się. A ja potem miałam wyrzuty sumienia, że nie zaprosiłam go po prostu na wigilię. Wylazłam znów, ale już go nie było i na całym osiedlu go nie znalazłam. Zaraz po świętach odśnieżał chodnik - czasem pomagał w jednym ze sklepów. I dał mi wtedy czekoladę, od gwiazdora. Umiał się odwdzięczyć. Od tego czasu trochę gadaliśmy, wiedziałam już, dlaczego pojawił się nagle na osiedlu, że kiedyś miał rodzinę, że siedział w więzieniu. Często nie mieliśmy jak rozmawiać, bo był zbyt pijany. Nie wiem, gdzie mieszkał - twierdził, że znajomy odstępuje mu garaż, ma tam łóżko i czego mu potrzeba. Zajmował się zbieraniem puszek, piciem i obserwowaniem ludzi. Mądry był, tak życiowo, tylko chyba było mu wszystko jedno. Ale zawsze mądre rzeczy mówił. Pewnego razu jednego z kolesi z osiedla zabrali za handel i pan Roman zajął się jego psem. Mojego psa też bardzo lubił - lubił zwierzęta i lubił ludzi. Dla mnie był zawsze bardzo dobry, pytał, jak się mam, mówił do mnie 'rybko' i zapewniał, że gdyby mi ktoś zrobił krzywdę, to on mu nie daruje. Tej wiosny mieliśmy iść na spacer, ale jakoś się nie składało. Także dlatego, że pił coraz więcej, a do tego chorował - miał jakiś problem z nogą, jakąś narośl, twierdził, że to nic takiego, ale widać było, że go bolało. Utykał i już prawie nie zbierał puszek. Pomóc sobie też nie dawał. Poprzedniej Gwiazdki zaprosiłam go na wigilię - nie przyszedł, zbyt dumny był. Przyszedł za to w dzień kobiet - ze słodyczami dla mnie i dla matki, przyszedł też w Wielkanoc i nawet trochę z nami posiedział. Średnia udana była to wizyta, bo i z nim było średnio. Później widywaliśmy się na osiedlu - już rzadziej, bo nie miałam psa, z którym tak często bym wychodziła. Ale zdarzało nam się i zawsze trochę gawędziliśmy. Zwykle mówił, że miewa się dobrze, choć był coraz bardziej nieobecny. Z nogą szukał pomocy, nie znalazł. Może ja mogłam mu pomóc. Starałam się, ale może za mało. Jakoś latem przestał się pokazywać. Po 2 tygodniach zapytałam o niego jednego pijaczka i okazało się, że Roman jest w areszcie za jakąś bijatykę. W sierpniu miał urodziny, nawet sobie to zapisałam, ale nie miałam jak złożyć mu życzeń. Nawet myślałam, że to dobrze z tym aresztem - może przestanie pić, może go wyleczą, a my kiedyś za jakiś czas znów się gdzieś tu spotkamy, na przystanku albo pod sklepem. A dziś moja matka spotkała tego samego pijaczka i dowiedziała się, że Romana już nie ma - zmarł jakiś czas temu w areszcie w szpitalu, z powodu tej nogi właśnie. Już było za późno. Biedny człowiek, taki dobry był i szczery, niech mu ziemia lekką będzie. Nie ma już mojego rycerza, ptaka niebieskiego.




3 komentarze:

  1. Przypomniał mi się Człowiek wózków (2000)
    Może jest czasem o jeden cios za dużo i wtedy już nie można się podnieść, przechodzi się do innego świata...
    Niektórzy twierdzą, że aby powrócić trzeba dojść do samego dna i się od niego odbić, ale czy nabycie umiejętności radzenia sobie jest tym wymarzonym szczęściem?
    Tak naprawdę to większość ludzi żyje w cichej rozpaczy, a tutaj mamy do czynienia z czymś o wiele głośniejszym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dorzucam do obejrzenia.
      Wszystko prawda. I zdaniem niektórych nie ma po co odbijać się od dna. Wiele temu światu można zarzucić, ale jest przynajmniej prawdziwy, bo odarty ze wszystkiego.
      Widzę, że jesteśmy z tego samego miasta i mamy podobne zainteresowania. To... dobrze.

      Usuń