Nawet nie pamiętam, od kiedy się znamy. Którejś wiosny, 2 albo raczej pewnie 3 lata temu jechałam spotkać się z Noelle, a on siedział na przystanku, z piwem. Kojarzyłam go z widzenia, pojawił się na osiedlu jakiś czas wcześniej, ale nigdy nie rozmawialiśmy. Tamtego popołudnia uśmiechnął się i powiedział coś w stylu, że ładnie wyglądam. Potem zaczęliśmy sobie mówić dzień dobry. Lato szybko minęło, później była jesień, zima. Widywałam go najczęściej na przystanku, czasem gdzieś pod sklepem i coraz bardziej mnie ciekawił. No bo skąd się tak nagle wziął, taki wykolejony i jakiś ponad wszystkim jednocześnie? Wigilia była okropna - cholernie zimna, wietrzna, mokra. Jechałam do Noelle, szłyśmy razem na cmentarz, później do niej, jak zawsze. A kiedy wróciłam po południu - on siedział na przystanku. Pobiegłam do domu, zapakowałam do torebki cukierki, ciasto, pomarańcze, trochę jedzenia - jemu na prezent. Miałam nadzieję, że zdążę mu go dać - no i faktycznie, siedział dalej na przystanku, kłaniał się ludziom - a oni jemu - życzył im wesołych świąt. Moja tytka bardzo go ucieszyła. Uściskaliśmy się. A ja potem miałam wyrzuty sumienia, że nie zaprosiłam go po prostu na wigilię. Wylazłam znów, ale już go nie było i na całym osiedlu go nie znalazłam. Zaraz po świętach odśnieżał chodnik - czasem pomagał w jednym ze sklepów. I dał mi wtedy czekoladę, od gwiazdora. Umiał się odwdzięczyć. Od tego czasu trochę gadaliśmy, wiedziałam już, dlaczego pojawił się nagle na osiedlu, że kiedyś miał rodzinę, że siedział w więzieniu. Często nie mieliśmy jak rozmawiać, bo był zbyt pijany. Nie wiem, gdzie mieszkał - twierdził, że znajomy odstępuje mu garaż, ma tam łóżko i czego mu potrzeba. Zajmował się zbieraniem puszek, piciem i obserwowaniem ludzi. Mądry był, tak życiowo, tylko chyba było mu wszystko jedno. Ale zawsze mądre rzeczy mówił. Pewnego razu jednego z kolesi z osiedla zabrali za handel i pan Roman zajął się jego psem. Mojego psa też bardzo lubił - lubił zwierzęta i lubił ludzi. Dla mnie był zawsze bardzo dobry, pytał, jak się mam, mówił do mnie 'rybko' i zapewniał, że gdyby mi ktoś zrobił krzywdę, to on mu nie daruje. Tej wiosny mieliśmy iść na spacer, ale jakoś się nie składało. Także dlatego, że pił coraz więcej, a do tego chorował - miał jakiś problem z nogą, jakąś narośl, twierdził, że to nic takiego, ale widać było, że go bolało. Utykał i już prawie nie zbierał puszek. Pomóc sobie też nie dawał. Poprzedniej Gwiazdki zaprosiłam go na wigilię - nie przyszedł, zbyt dumny był. Przyszedł za to w dzień kobiet - ze słodyczami dla mnie i dla matki, przyszedł też w Wielkanoc i nawet trochę z nami posiedział. Średnia udana była to wizyta, bo i z nim było średnio. Później widywaliśmy się na osiedlu - już rzadziej, bo nie miałam psa, z którym tak często bym wychodziła. Ale zdarzało nam się i zawsze trochę gawędziliśmy. Zwykle mówił, że miewa się dobrze, choć był coraz bardziej nieobecny. Z nogą szukał pomocy, nie znalazł. Może ja mogłam mu pomóc. Starałam się, ale może za mało. Jakoś latem przestał się pokazywać. Po 2 tygodniach zapytałam o niego jednego pijaczka i okazało się, że Roman jest w areszcie za jakąś bijatykę. W sierpniu miał urodziny, nawet sobie to zapisałam, ale nie miałam jak złożyć mu życzeń. Nawet myślałam, że to dobrze z tym aresztem - może przestanie pić, może go wyleczą, a my kiedyś za jakiś czas znów się gdzieś tu spotkamy, na przystanku albo pod sklepem. A dziś moja matka spotkała tego samego pijaczka i dowiedziała się, że Romana już nie ma - zmarł jakiś czas temu w areszcie w szpitalu, z powodu tej nogi właśnie. Już było za późno. Biedny człowiek, taki dobry był i szczery, niech mu ziemia lekką będzie. Nie ma już mojego rycerza, ptaka niebieskiego.
czwartek, 12 października 2017
pan Roman
Pan Roman nie żyje. Dziś się dowiedziałam, przypadkiem. Bardzo przykro, bo go mocno lubiłam i bo tak smutno skończył. Ostatnimi czasy nie był w najlepszej formie, pił sporo, chorował, nie dbał o siebie. Ale mimo, że był żulem, zapijaczonym lumpem, uważam, że był jedną z lepszych osób, jakie znałam, a już na pewno na tym osiedlu. I zasługuje na opłakanie i na wspomnienie.
Nawet nie pamiętam, od kiedy się znamy. Którejś wiosny, 2 albo raczej pewnie 3 lata temu jechałam spotkać się z Noelle, a on siedział na przystanku, z piwem. Kojarzyłam go z widzenia, pojawił się na osiedlu jakiś czas wcześniej, ale nigdy nie rozmawialiśmy. Tamtego popołudnia uśmiechnął się i powiedział coś w stylu, że ładnie wyglądam. Potem zaczęliśmy sobie mówić dzień dobry. Lato szybko minęło, później była jesień, zima. Widywałam go najczęściej na przystanku, czasem gdzieś pod sklepem i coraz bardziej mnie ciekawił. No bo skąd się tak nagle wziął, taki wykolejony i jakiś ponad wszystkim jednocześnie? Wigilia była okropna - cholernie zimna, wietrzna, mokra. Jechałam do Noelle, szłyśmy razem na cmentarz, później do niej, jak zawsze. A kiedy wróciłam po południu - on siedział na przystanku. Pobiegłam do domu, zapakowałam do torebki cukierki, ciasto, pomarańcze, trochę jedzenia - jemu na prezent. Miałam nadzieję, że zdążę mu go dać - no i faktycznie, siedział dalej na przystanku, kłaniał się ludziom - a oni jemu - życzył im wesołych świąt. Moja tytka bardzo go ucieszyła. Uściskaliśmy się. A ja potem miałam wyrzuty sumienia, że nie zaprosiłam go po prostu na wigilię. Wylazłam znów, ale już go nie było i na całym osiedlu go nie znalazłam. Zaraz po świętach odśnieżał chodnik - czasem pomagał w jednym ze sklepów. I dał mi wtedy czekoladę, od gwiazdora. Umiał się odwdzięczyć. Od tego czasu trochę gadaliśmy, wiedziałam już, dlaczego pojawił się nagle na osiedlu, że kiedyś miał rodzinę, że siedział w więzieniu. Często nie mieliśmy jak rozmawiać, bo był zbyt pijany. Nie wiem, gdzie mieszkał - twierdził, że znajomy odstępuje mu garaż, ma tam łóżko i czego mu potrzeba. Zajmował się zbieraniem puszek, piciem i obserwowaniem ludzi. Mądry był, tak życiowo, tylko chyba było mu wszystko jedno. Ale zawsze mądre rzeczy mówił. Pewnego razu jednego z kolesi z osiedla zabrali za handel i pan Roman zajął się jego psem. Mojego psa też bardzo lubił - lubił zwierzęta i lubił ludzi. Dla mnie był zawsze bardzo dobry, pytał, jak się mam, mówił do mnie 'rybko' i zapewniał, że gdyby mi ktoś zrobił krzywdę, to on mu nie daruje. Tej wiosny mieliśmy iść na spacer, ale jakoś się nie składało. Także dlatego, że pił coraz więcej, a do tego chorował - miał jakiś problem z nogą, jakąś narośl, twierdził, że to nic takiego, ale widać było, że go bolało. Utykał i już prawie nie zbierał puszek. Pomóc sobie też nie dawał. Poprzedniej Gwiazdki zaprosiłam go na wigilię - nie przyszedł, zbyt dumny był. Przyszedł za to w dzień kobiet - ze słodyczami dla mnie i dla matki, przyszedł też w Wielkanoc i nawet trochę z nami posiedział. Średnia udana była to wizyta, bo i z nim było średnio. Później widywaliśmy się na osiedlu - już rzadziej, bo nie miałam psa, z którym tak często bym wychodziła. Ale zdarzało nam się i zawsze trochę gawędziliśmy. Zwykle mówił, że miewa się dobrze, choć był coraz bardziej nieobecny. Z nogą szukał pomocy, nie znalazł. Może ja mogłam mu pomóc. Starałam się, ale może za mało. Jakoś latem przestał się pokazywać. Po 2 tygodniach zapytałam o niego jednego pijaczka i okazało się, że Roman jest w areszcie za jakąś bijatykę. W sierpniu miał urodziny, nawet sobie to zapisałam, ale nie miałam jak złożyć mu życzeń. Nawet myślałam, że to dobrze z tym aresztem - może przestanie pić, może go wyleczą, a my kiedyś za jakiś czas znów się gdzieś tu spotkamy, na przystanku albo pod sklepem. A dziś moja matka spotkała tego samego pijaczka i dowiedziała się, że Romana już nie ma - zmarł jakiś czas temu w areszcie w szpitalu, z powodu tej nogi właśnie. Już było za późno. Biedny człowiek, taki dobry był i szczery, niech mu ziemia lekką będzie. Nie ma już mojego rycerza, ptaka niebieskiego.
Nawet nie pamiętam, od kiedy się znamy. Którejś wiosny, 2 albo raczej pewnie 3 lata temu jechałam spotkać się z Noelle, a on siedział na przystanku, z piwem. Kojarzyłam go z widzenia, pojawił się na osiedlu jakiś czas wcześniej, ale nigdy nie rozmawialiśmy. Tamtego popołudnia uśmiechnął się i powiedział coś w stylu, że ładnie wyglądam. Potem zaczęliśmy sobie mówić dzień dobry. Lato szybko minęło, później była jesień, zima. Widywałam go najczęściej na przystanku, czasem gdzieś pod sklepem i coraz bardziej mnie ciekawił. No bo skąd się tak nagle wziął, taki wykolejony i jakiś ponad wszystkim jednocześnie? Wigilia była okropna - cholernie zimna, wietrzna, mokra. Jechałam do Noelle, szłyśmy razem na cmentarz, później do niej, jak zawsze. A kiedy wróciłam po południu - on siedział na przystanku. Pobiegłam do domu, zapakowałam do torebki cukierki, ciasto, pomarańcze, trochę jedzenia - jemu na prezent. Miałam nadzieję, że zdążę mu go dać - no i faktycznie, siedział dalej na przystanku, kłaniał się ludziom - a oni jemu - życzył im wesołych świąt. Moja tytka bardzo go ucieszyła. Uściskaliśmy się. A ja potem miałam wyrzuty sumienia, że nie zaprosiłam go po prostu na wigilię. Wylazłam znów, ale już go nie było i na całym osiedlu go nie znalazłam. Zaraz po świętach odśnieżał chodnik - czasem pomagał w jednym ze sklepów. I dał mi wtedy czekoladę, od gwiazdora. Umiał się odwdzięczyć. Od tego czasu trochę gadaliśmy, wiedziałam już, dlaczego pojawił się nagle na osiedlu, że kiedyś miał rodzinę, że siedział w więzieniu. Często nie mieliśmy jak rozmawiać, bo był zbyt pijany. Nie wiem, gdzie mieszkał - twierdził, że znajomy odstępuje mu garaż, ma tam łóżko i czego mu potrzeba. Zajmował się zbieraniem puszek, piciem i obserwowaniem ludzi. Mądry był, tak życiowo, tylko chyba było mu wszystko jedno. Ale zawsze mądre rzeczy mówił. Pewnego razu jednego z kolesi z osiedla zabrali za handel i pan Roman zajął się jego psem. Mojego psa też bardzo lubił - lubił zwierzęta i lubił ludzi. Dla mnie był zawsze bardzo dobry, pytał, jak się mam, mówił do mnie 'rybko' i zapewniał, że gdyby mi ktoś zrobił krzywdę, to on mu nie daruje. Tej wiosny mieliśmy iść na spacer, ale jakoś się nie składało. Także dlatego, że pił coraz więcej, a do tego chorował - miał jakiś problem z nogą, jakąś narośl, twierdził, że to nic takiego, ale widać było, że go bolało. Utykał i już prawie nie zbierał puszek. Pomóc sobie też nie dawał. Poprzedniej Gwiazdki zaprosiłam go na wigilię - nie przyszedł, zbyt dumny był. Przyszedł za to w dzień kobiet - ze słodyczami dla mnie i dla matki, przyszedł też w Wielkanoc i nawet trochę z nami posiedział. Średnia udana była to wizyta, bo i z nim było średnio. Później widywaliśmy się na osiedlu - już rzadziej, bo nie miałam psa, z którym tak często bym wychodziła. Ale zdarzało nam się i zawsze trochę gawędziliśmy. Zwykle mówił, że miewa się dobrze, choć był coraz bardziej nieobecny. Z nogą szukał pomocy, nie znalazł. Może ja mogłam mu pomóc. Starałam się, ale może za mało. Jakoś latem przestał się pokazywać. Po 2 tygodniach zapytałam o niego jednego pijaczka i okazało się, że Roman jest w areszcie za jakąś bijatykę. W sierpniu miał urodziny, nawet sobie to zapisałam, ale nie miałam jak złożyć mu życzeń. Nawet myślałam, że to dobrze z tym aresztem - może przestanie pić, może go wyleczą, a my kiedyś za jakiś czas znów się gdzieś tu spotkamy, na przystanku albo pod sklepem. A dziś moja matka spotkała tego samego pijaczka i dowiedziała się, że Romana już nie ma - zmarł jakiś czas temu w areszcie w szpitalu, z powodu tej nogi właśnie. Już było za późno. Biedny człowiek, taki dobry był i szczery, niech mu ziemia lekką będzie. Nie ma już mojego rycerza, ptaka niebieskiego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Opłakany.
OdpowiedzUsuńPrzypomniał mi się Człowiek wózków (2000)
OdpowiedzUsuńMoże jest czasem o jeden cios za dużo i wtedy już nie można się podnieść, przechodzi się do innego świata...
Niektórzy twierdzą, że aby powrócić trzeba dojść do samego dna i się od niego odbić, ale czy nabycie umiejętności radzenia sobie jest tym wymarzonym szczęściem?
Tak naprawdę to większość ludzi żyje w cichej rozpaczy, a tutaj mamy do czynienia z czymś o wiele głośniejszym.
Dziękuję, dorzucam do obejrzenia.
UsuńWszystko prawda. I zdaniem niektórych nie ma po co odbijać się od dna. Wiele temu światu można zarzucić, ale jest przynajmniej prawdziwy, bo odarty ze wszystkiego.
Widzę, że jesteśmy z tego samego miasta i mamy podobne zainteresowania. To... dobrze.