poniedziałek, 4 września 2017

Pierwszy poniedziałek września, dzieci poszły do szkoły. O dziwo nie ma słońca. Z tego, co pamiętam, zwykle pierwsze dni szkoły są jeszcze ciepłe i słoneczne. Ale teraz jest jesiennie, zimno i mokro. Lubiłam iść do szkoły po wakacjach, to zawsze był jakiś nowy początek, nowe obietnice, nowe nadzieje. I oczywiście nowe długopisy, książki, zeszyty, o które chciało się dbać. No, ale od jakiegoś czasu nie chodzę już we wrześniu do szkoły. Trochę szkoda, chętnie poszłabym z Noelle do naszego liceum, to był dobry, ważny czas. Podobno za kilka dni mamy zresztą spotkanie klasowe, ale bliższych danych póki co brak.
Siedzę w swetrze, wczoraj paliliśmy w piecu, a o 20 jest już ciemno. Nie wiem, jak ja to zniosę. Jak co jesieni, mam sprzeczne pragnienia - siedzieć w cieple z ludźmi albo łazić samej gdzieś po łąkach. Albo iść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko - z kimś jak Sted, z kim się nie da. Noo, jeszcze trochę.
A w weekend mieliśmy biwak. Plan był taki, żeby jechać do lasu rozbić się tam na dziko, ale aura nie pozwoliła. Więc robiliśmy biwak w domu, mieliśmy blaszane kubki i ognisko w piecu. "Jezioro" w dzień i w nocy, gwiazdozbiór nocnej tęczy i maślaki w mchu.
Dziś wróciłam z biwaku i nie mogę się skupić na niczym, a tu doka trzeba klepać. Wiatr wieje mi do pokoju unosząc firanę. Nie mogę uwierzyć, że minęło kolejne lato, niezależnie od tego, jak bardzo bez sensu jest dyskutowanie z faktami. W ogóle, nie mogę i nigdy nie mogłam uwierzyć w to, że coś minęło/mija.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz