Jechałam dziś tramwajem, z uczelni właśnie i matka z córką grały w taką grę, że się opisuje jakiś przedmiot i trzeba zgadnąć, jaki to. Mała miała z 10 lat.
- jest duuuuuże, ma liiiiścieee...
- drzewo!
- dobrze, teraz ty.
- jest biała, zostawia ślad, używa się jej w szkole, można ją zmazywać...
- gumka do mazania?
- nie.
- korektor?
- nie.
- ołówek?
- nie.
-
-
- to co?
- no kreda, głuptasie!
- kreda? tym się nie da pisać przecież! w ogóle tego nie używam.
I tak oto kreda się przedawniła. Kreda jest passe.
W tym samym tramwaju w tym samym czasie starsza pani zagaduje chłopaka:
- przepraszam czy ten tramwaj jedzie prosto czy skręca?
- prosto.
- no właśnie. czyli pojadę przez całe miasto.
-
- tak mnie głupia baba wysłała. durna baba! naokoło przez całe miasto.
-
- i te remonty, do cholery takie coś! i ludzie to cholerne idioty.
I wysiadła. Raaaanyyyy... Jak bardzo się ucieszyłam, że za tydzień o tej porze będę już w innej rzeczywistości, kiedy nikt się nie wkurza, nie frustruje i na nic i na nikogo nie pluje jadem. Woodstock w tym roku potrzebny jest mi bardziej niż kiedykolwiek. Obaw też mamy więcej niż kiedykolwiek, ale na to już się nic nie poradzi, dopóki się tam nie będzie.
Dziś kończę "Słoneczne wino". Mam nadzieję, że nie będzie to się wiązało z poczuciem końca lata, choć schyłkowość nie opuszcza mnie ani na chwilę. I co mam dalej zrobić z tą książką? I z latem? Nie mówiąc o reszcie?
Wiem, co zrobię teraz. Wezmę parasol i pójdę nad staw. I ułożę smutną twarz. Rattattadadada...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz