poniedziałek, 5 czerwca 2017

poniedziałek < 3

Ech, wiosna! Jak co roku, ciągle coś mi jest. Więc mam pełne prawo siedzieć pod kocem, jeść słodycze, pochlipywać i nie pisać doktoratu. Tak też czynię. Czytam różne fajne artykuły, słucham archiwalnych audycji Mikiego i stękam.
Dopiero jest poniedziałek, a już tyle się niefajnych rzeczy zdarzyło! Po pierwsze, nie przyszła prenumerowana przeze mnie gazeta, która mogłaby mi skutecznie pomóc odwlec naukę na egzamin. Schodziłam do skrzynki 3 razy i jej nie było. Pewnie przyjdzie jutro albo co gorsza pojutrze, kiedy nie będę mogła już niczego odwlekać i to dopiero będzie dla mnie próba! Po drugie, z trwogą zauważyłam, że potwierdziły się moje przypuszczenia co do wyprowadzki jednego z sąsiadów. Nazwałam go Geniu. Od genitaliów. Bo chodził goły po mieszkaniu, a nawet po balkonie. Z początku mnie to mierziło (purytańska hipiska), a potem, kiedy go już nazwałam, polubiłam go i to, że tak sobie chodzi. No i na tym balkonie od dłuższego czasu nie ma go, tylko jacyś inni ludzie. Tacy w ogóle bez wyrazu. Oczywiście ubrani. Postawili na balkonie krzesło i siedzą tam, paląc papierosy. Co za nuda. Po trzecie, mój instytut to przybytek absurdu. Musiałabym się mocno wdać w kontekst, żeby to wszystko odpowiednio nakreślić, ale w turboskrócie to wydaje nam się, że to nie jest normalne pisać maila o odwołanych zajęciach godzinę przed nimi o 7 rano w poniedziałek i wklejać tam jakieś pierdoletto o tym, jak to się jest zmuszonym do uczestnictwa w wyborach. Zapewne dziekan o 5 rano wpadł z giwerą do jego chałupy i zmusił go do jakichś wyborów. A niech sobie doktoranty z innych miast stoją pod salą i marnują czas, a co tam! - pomyślał pewnie kierownik studiów doktoranckich we własnej osobie, pierdalnął maila dla zasady (zasady!) i tyle. To tylko doktoranty. Niższe formy bytu.

Wczoraj byliśmy caaaaałąąą ekipą na Veganmanii. Pojedliśmy i pocieszyliśmy się głupawo, że tylu nas jest. Mnie w tym wszystkim najbardziej cieszyło, że była nasza grupa, tak rozrośnięta przecież i paru innych znajomych. To było najfajniejsze.

Śniła mi się Alicia Silverstone, więc potem oglądałam sobie to:

tęskniąc za takimi przygodami. Pomyślałam, że musimy tak z Noelle dać dyla kiedyś. Tylko nie wiem, czy nie jesteśmy już za stare albo zbyt mało beztroskie (za to mocno troskie) i czy by się z tego nie zrobiły raczej Thelma i Louise.
Ale prześliczniaste są Alicia i Liv, przefajne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz