poniedziałek, 26 czerwca 2017

could you be loved and be loved

W przerwie na kawę (trzecią już - kiedy ja wreszcie zacznę żyć tak jak chcę?! i na przykład oduzależnię się od kawy i będę ją pić tylko czasem, dla przyjemności) coś wreszcie napiszę. Jest koniec czerwca czyli uczelniane szaleństwo. Wypełniam właśnie 5ty dziś wniosek i zaraz oszaleję. Ale bardzo lubię to szaleństwo. W piątek zrobiliśmy konferencję i fajnie wszystko wyszło. Przyjechali ludzie, trochę się pokłócili. Pablo pochwalił za organizację:
- Ooo, jest nawet Oreo i kawa zbożowa i mleko sojowe! Jednak weganie widzą więcej.
Później byliśmy na pokonferencyjnym piwie w knajpie dla seniorów, był nawet dansing, na który spoglądaliśmy. I bardzo nam się ta impreza podobała. Bardziej na pewno niż koncert w ramach zakończenia Malty, na który przylazłyśmy z Noelle kolejnego dnia. Był patetyczny, przeteatralniony i niesmaczny. Ale z Noelle pogadałyśmy sobie przedtem i potem. Choćby o tym, że we wspólnocie jest nam najlepiej. Najfajniej byłoby w takiej, w której nikt nikogo nie posiada i nie aspiruje do tego. Jakoś strasznie mnie to mierzi, od zawsze mierziło. Może dlatego kiedyś nie wyszło, a potem przez tak długi czas byłam sama. "Gdy poczucie posiadania lub bycia posiadanym napotyka zaporę - tworzy się pustka, która wypełnia zazdrość zamiast miłości". Tak jest. Niedobrze jest oczekiwać, niedobrze jest chcieć posiadać. Tylko trudno się tego wyzbyć. Pod tym względem moja relacja z Noelle jest wzorem. Choć mamy zupełnie inne życia i nie zawsze się zgadzamy, zawsze mamy pewność co do totalnej akceptacji. Zawsze też jedna może się na coś nie zgodzić i druga nie ma pretensji. I żadna żadnej do niczego nigdy nie nakłania. Jedynie są propozycje, na które można przystać albo nie. I wtedy tym bardziej chce się przystawać. A nie wtedy, kiedy ktoś wierci dziurę w brzuchu albo co. Wspólnota ma też inną, bardzo ważną zaletę. Kiedy jest się samemu tak naprawdę wcale się siebie nie zna. I czuje się człowiek bardzo różnie. Często samotnie i do dupy. Stara się od siebie uciec. Poznaje siebie przy kimś. Ale kiedy jest się we dwójkę, bardzo łatwo widać wszelkie antagonizmy. Widać, co różni, a czasem to, co różni po prostu dzieli niestety. W grupie każdy ma swojego świra, swoje wady. I niektórzy tego nie akceptują, ale inni tak, a ci pierwsi siłą rzeczy też, przez wzgląd na tych drugich. Jakoś się te wszystkie różnice stapiają, bo tyle ich jest, że to nie dzieli. Oczywiście pewnie byłoby bardzo różnie, gdyby być w grupie cały czas, a nie tylko przez kilka/naście godzin/dni. Ale mimo to - chciałabym spróbować. I naprawdę nie chodzi mi o jakieś śmieszne naiwne ideały ani o to, żeby to była przykrywka do bzykania się ze wszystkimi. Mogłyby tam być białe związki nawet czy tam jeden wielki biały związek, nie w tym rzecz. Coś mi mówi, że może jest całkiem odwrotnie - wcale nie trzeba zaczynać od miłości własnej. Może ona jest właśnie dopiero owocem. Poza tym - ludzie są tacy niesamowici, każdy na swój sposób. Marzy mi się świat, w którym mogłabym być z nimi wszystkimi. Z tymi z teraźniejszości, z tymi, których już nie ma, z tymi, którzy dopiero będą. Nie jakoś sekciarsko. Tak po ludzku. Powinniśmy tak po prostu być dla siebie, nawet kiedy to czasem niewygodne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz