wtorek, 23 maja 2017

Chowam się dziś w kołdrze, za grubymi zasłonami. Zaczynam sobie przypominać, dlaczego lato parę lat temu tak bardzo mnie straszyło. Matka coraz mniej się dziwi. Może generalnie coraz mniej dziwi się życiu, które już jej w dużej mierze przesunęło się przeszłość, a może ją wytrenowałam na liberała. Nie dziwi ją tusz pod skórą, trawa ani to, że się chowam. Dziś nawet w maksymalnym dla siebie geście empatii zrobiła obiad i mi go przyniosła. Była tam też brukselka, z którą mam mało radosne skojarzenia, ale już trudno. Jeść trzeba. Zajadać smutki też. Zjadam więc również wafle z masłem orzechowym, żeby już na nie, na to masło, nie patrzeć. Podarowane niegdyś prezenty stają się czasem problematyczne i trudno się na nie patrzy.
Jutro mam konfę. Rano. Tymczasem jest prawie 17, a ja nic nie mam i jakoś nie mogę się zabrać. Nie wiem, czy to prokrastynacja czy huśtawka, na której się bujałam ostatnio tudzież na której mnie bujano mi siły odebrała. Coś czuję, że to będzie wystąpienie życia. Nie no. Przecież jestem taka zdolna i inteligentna, że na pewno sobie poradzę. Generalnie przecież mam tyle zalet, że nic tylko mnie ko... zniknąć.

Och, po co ta ironia, po co te złośliwości,

Niech to wszystko szlag.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz