czwartek, 23 lutego 2017

Muszę sobie zrobić przerwę w tych strasznych nagraniach. Siedzę w moim molochu i odsłuchuję straszne nagrania. Mięso, nowotwory, gwałty. Czasem mam wrażenie, że świat jest naprawdę jakimś potwornym miejscem. Wszędzie dzieje się tyle tragedii. Innym razem myślę, że może rację ma Hiv i Dezyderata i że tak jak jest - jest dobrze, choć trudno dać temu wiarę. Że wszystko zmierza w dobrym kierunku. A niekiedy nie wiem już, co mam o tym wszystkim myśleć i tylko chaos czuję, na zewnątrz i w sobie. Hiacynt pochyla różową pachnącą głowę ze zrozumieniem. A raczej głowy - ma teraz brata bliźniaka, w dodatku syjamskiego. Jeszcze pewnie jutro spędzimy razem, a gdy przyjdę w poniedziałek - już przekwitnie. Przekwitną.

***
Wychodziłam dziś rano z psem i na klatce czuć było intensywny, acz średnio dla mnie przyjemny zapach. Woń ta była oznaką, że sąsiad spod 4ki wyszedł do sklepu. Piętro niżej, po skosie, pod 4ką mieszka starsze małżeństwo. Zresztą, teraz są starzy i zawsze byli starzy. Od kiedy pamiętam. 20 lat temu już byli tak samo starzy jak dziś. On był siwy i chodził sztywno. Ona chodziła o lasce, potem o kuli, miała bardzo bardzo szerokie biodra, a przeplecione siwizną włosy przepasane chustką jak starowina ze wschodu. W jakiś sposób są oni zresztą ze wschodu - to sybiracy. Na Syberii się poznali. Mam z nimi parę wspomnień. Mieli np. takiego rudego jamnika - Tośkę. Tośka była wesołym psem, a potem bardzo grubym psem. A potem mieli (mają?) kota. Wychowywali też 2 wnucząt czy w sumie prawnucząt. Ona jest pogodna i lubi żartować, wdrapując się mozolnie po schodach. Lubi też mojego psa, a mój pies lubi ją. On nie jest pogodny, jest nieprzystępny i wręcz niemiły. Witam się z nim, acz niechętnie. Trudny człowiek. Pamiętam też, jaki kontrast utworzył mi się między nim - moim mrukowatym sąsiadem, a nim - Sybirakiem, który kiedyś dostał zaproszenie do szkoły na jakiś apel z okazji pewnie rocznicy wywózki i przyszedł z jakimś kolegą i opowiadali ciekawe i straszne historie. Wtedy jakoś na chwilę złagodniał. A potem już znów był sobą. Zamroziła go ta Syberia widocznie, coś w nim tam zamarzło w wieczną zmarzlinę i koniec. Zawsze byli starzy, a teraz lata mijają, a oni nadal są, trwają, wdrapują się po schodach, chodzą po bułki. Zdają się być wieczni. No i dziś ten zapach. Nie lubię go, bo jest za silny i za mdły. Kiedyś byłam u nich w domu, jako mała dziewczynka. Nie pamiętam, dlaczego. Kiedyś bywało się w tylu domach. Dziś się to wydaje nieprawdopodobne. Dziś tyle drzwi zdaje się być niemożliwych do przekroczenia. Albo/i niewartych przekroczenia. Teraz nie ma już magii. Albo właśnie jest - kiedy udaje się przekroczyć. Bo nieprzekraczanie jest normą. Przekraczanie - magią, wejściem do innego świata. W tym roku przekroczyłam dwoje drzwi. No i tu się zaczyna problem. Jeden z.

***
Jedne z drzwi przekroczyłam któryś już raz przedwczoraj. Niepotrzebnie? Może. A może, jak Hiv by pewnie powiedział - potrzebnie, bo trochę więcej wiem. Bardzo mozolna i męcząca mnie historia. Męczy mnie, bo jest zwyczajnie za lekka. Jakby jej nie było. Jakbym w niej nie uczestniczyła. Zresztą, ostatnio ciągle, każdego dnia mam wrażenie jakiejś nierzeczywistości. Jakbym się rozpadała, rozpraszała. Destrukcja albo dekonstrukcja. Nie podejmuję decyzji, przestaję umieć posługiwać się nożami, przestaję umieć wiązać buty. Może wszechświat już rzeczywiście kręci się w drugą stronę i teraz wszystko leci do tyłu? Może niedługo wrócę do piaskownicy, a potem w pieluchę. Jak Benjamin Button.

***
Wczoraj z Sąsiadem byliśmy zanieść trochę szczoteczek i podpasek dla pań Syryjek, co utknęły w Grecji. Myślałam, że dziś będę miała coś sensownego na ten temat do powiedzenia już, ale nie. Mogę jedynie mówić o tym, co tam było, ale wcale nie o tym, co dotarło do mnie. Dotarło pod powierzchnię albo właśnie za głęboko. Bo poza tym była sala z białym dziurawym sufitem, ludzie w kolorowych swetrach, dwoje dzieci (na szczęście!), a jedno miało niebieskie skarpetki. Ściany wyglądały jak z drewna. Podobała mi się twarz Agnieszki (?) i ciepły uśmiech Izy (?). Na chwilę zgasło światło. Nie zgadzała się mapa. Piłam sok pomidorowy. Sąsiad siedział obok mnie i ładnie pachniał, a gdy zapalili inne światło, jego czarne włosy wydawały się blond. Długie schody w dół i poręcze z ząbkami. O reszcie nie chcę i nie wiem nawet, czy umiem. Chcę coś zrobić, coś konkretnego, ocalić coś małego choć, ale też nie wiem, czy umiem.

***
Dziś dla kontrastu idziemy na pączki. Przed rokiem czułam się z tym wszystkim taka osamotniona, a teraz zamawiam wegańskie pączki dla siebie i 6 czy 7 innych osób. Ni... Hahaha. Właśnie wszedł jeden z chłopaków i powiedział, że robi degustację ostrych sosów w sobotę. Z falafelem. Mogę przyjść, a nawet mogę przyjść z kim chcę. I to też są jakieś jajca (albo jajce, jak woli Noelle), bo z 3 miechy temu ledwie mówiliśmy sobie 'cześć'. A już się bałam weekendu bez planów i widma przymusu pisania doktoratu. Uff... Dobra. Potworności w słuchawkach czekają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz