***
Noc była długa, wiał wiatr, śpiewały ptaki, krzyczały żurawie, o szyby dzwonił deszcz. Śniło mi się, że moje łóżko jest wyspą. Tzn. było normalnym łóżkiem, było takie, jak jest teraz, a ja tak jak zwykle w nim leżałam w kwiecistej pościeli, a jednak było wyspą. Zjawiali się na nim różni ludzie. Byli ci z soboty - Noelle ze swoją kuzynką siedziały na nim i coś jadły, na chwilę była Kamala ze Szwagrem, Mikołaj, który przyszedł się przytulić, był też Hiv i wiele innych osób. Zjawiali się, byli chwilę ze mną i znikali. Małe miłe wizyty na wyspie. A wyspą tak właściwie byłam ja.
***
Dziś rano zobaczyłam w autobusie Siksę. Jest jednym ze sławniejszych złą sławą osiedlowych dresów. Nie było go przez jakiś czas, bo miał odsiadkę. Wcześniej snuł się, zwykle przyćpany i odstawiał różne przypały. Dziś siedział sobie w autobusie, o dziwo na samym przedzie. Różne rzeczy się o nim mówi, ponoć np. źle traktował swojego psa i generalnie był gnojkiem. Nie wiem, może. Obserwowałam go dziś w tym autobusie. Otworzył drzwi babce z wózkiem. Potem wszyscy wysiedli. Spojrzał na mnie, uśmiechnęłam się, on się zdziwił. W tramwaju też siedział na przedzie, ustąpił miejsca jakiejś babci. Wsiadły kanary - ja ich rozpoznaję, ale jego przez jakiś czas nie było. Zastanawiałam się, czy ma bilet. Czy iść do niego i mu powiedzieć. Ale miał. Siksa miał bilet. A potem wysiadł i poszedł w swoją stronę. Nie wiem, czy jest gnojkiem, pamiętam go zupełnie inaczej. Zawsze padał przed Hivem na kolana, bo Hiv istotnie przypominał swojego czasu Jezusa i żądał rozgrzeszenia, które Hiv mu dawał. Któregoś razu szliśmy gdzieś, Siksa się podłączył.
- Twoja mama zrobiła dziś duże zakupy - powiedział do Hiva.
- Skąd wiesz?
- Pomogłem jej wnosić.
- O, dzięki!
- Spoko.
-
- Twoja mama jest spoko.
- Wiem.
- No. Ja nie mam mamy.
I poszedł, zostawiając nas osłupiałych. Innym razem w środku którejś letniej nocy kłóciliśmy się strasznie, bo to były te straszne miesiące. Nagle pojawił się Siksa, wylazł z jakichś krzaków i mijając nas powiedział - Nie kłóćcie się, proszę.
A jeszcze kiedy indziej siedziałam pod blokiem czekając na Hiva, a Siksa zagadał któregoś z sąsiadów. Sąsiad miał już dość pogawędki:
- Idź już do domu, Rafał (tak ma Siksa na imię). Ja też już idę.
- Idź idź. Pójdę i ja. Tylko że ja wracam do pustego domu.
Takimi sypał tekstami. Mówią na dzielni, że Siksa ma kompletnie przećpany łeb i nie ma co się z nim wdawać w cokolwiek. A mi się wydaje, że się trochę pospieszyli z tą diagnozą.
***
Przyszłam dziś do molocha i odczytałam wiadomość. Kolejną. Wczoraj już też czytałam i podobna była moja reakcja. Czuję się bezsilna wobec upływu czasu.
Co byście zrobili, gdyby jedna z najważniejszych, z trzech najważniejszych osób, postanowiła zniknąć? Zanieistnieć. Ma po temu racjonalne powody, przynajmniej mnie przekonują. Ma swoje racje i chce być dotąd, nie dalej. Później już nie. Wiecie o tym, wiecie, że sama na siebie wydaje wyrok i że tak chce, że to dojrzewa i co więcej - znacie datę. Wiecie, kiedy zniknie - jeśli zniknie. Tykająca bomba, odbezpieczony granat, odliczanie. Samospełniająca się przepowiednia? Jak można i czy można zatrzymywać kogoś, kto ma pewność? Albo wydaje mu się, że ją ma. I czy to jest normalne, że ja po prostu o tym wiem i... nic. Może to chore, a tego nie widzę, bo nie mam dystansu. A może właśnie wcale nie, może tak trzeba. Może przez to, że jeszcze sporo czasu mogę o tym tak chłodno myśleć. Możemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz