piątek, 13 stycznia 2017

just like a fire

Słucham Pink. Nie, nie Pink Floyd. Po prostu Pink. Tej dziewczyny z różowymi niegdyś włosami. Naszło mnie po porannej rozmowie z Lil, która stwierdziła, że popowe piosnki chyba najlepiej oddają nasz stan. No i słucham i muszę stwierdzić, że coś w tym jest. Poza tym, Pink zawsze była w porzo. Teraz chyba jest żoną i matką. A ja sobie słucham i czuję się odmłodniona.
Dziś piątek 13ego. Z tej okazji rozwalił mi się rozporek, słuchawki (miały miesiąc...) i nie mogłam dotrzeć do pracy, bo wszystko zatkane. Teraz natomiast mnie telepie, a jutro konfa, a pojutrze WOŚP. I tak nieźle daję radę.
Nie mam wiele do powiedzenia. Piszę głównie dla wypełnienia czymś czasu przy herbacie. Bo w ogóle to mogłabym nawijać na jeden tylko temat - nasz ulubiony.
Przedwczoraj byłam z Chloe na cydrze. Wyjeżdża, jednak. Może porwać ją z lotniska? Dla równowagi oglądałam zdjęcia z czerwca. Nie do wiary, nie do wiary... Jak mi ktoś powie, że stwierdzenie o nieprzewidywalności życia to banał, to go kopnę. Jednocześnie sama w to nie wierzę. Ale jakbym wierzyła, to by straciło na nieprzewidywalności.
Ahm, dziś 13.01. więc wreszcie powiesiłam kalendarz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz