A dzień się zaczął marnie. Potwierdzenie nie-do-zniesienia. Wiem, co mówię, z kapelusza tego nie wyciągnęłam, ale po co o tym. Nie było miło. Zresztą, w pewnych kręgach jest to regułą. Szkoda. Bo nie musiałoby.
Ale! Trzeba było się pozbierać i jechać w miasto! Bo byłam umówiona z moim kuzynem i jego rodziną. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że nie znam mojego kuzyna ani jego rodziny. To syn mojego wujostwa. Mają też córkę. Oczywiście oboje już dorośli i to od daaaawna. Ale się nie znamy. Bo to jest dziwna rodzina, cała nasza. Raz przelotem widzieliśmy się na stypie u babci. Potem on mnie ponoć na fb szukał, ale nie znalazł, bo mnie tam nie było. Ale teraz jestem, więc poszukałam go. I napisałam. I on odpisał, że to super, że się znalazłam, bo kondycja rodziny woła o pomstę do nieba i w ogóle szkoda gadać, ale najlepiej by załamywać ręce przy kawie jednak. No to ja, że spoko. No to on już nic. Ale za to jego żona się odezwała. Coś tam pogadałyśmy i się wszyscy ustawiliśmy. Na dziś. A dziś się zaczęło marnie, więc jechałam bez chęci. Potem oni się spóźnili, a mróz przecież niewąski. I jeszcze dodatkowo miałam obawy, bo wiedziałam, że będą z dzieckiem swoim, a dziecko ich ze swoim zespołem Downa, a ja nie mam doświadczenia i w sumie nie wiem. A raczej przede wszystkim: ono może nie być zachwycone przecież. A jak nie będzie, to nawet nie będzie się starało udawać. No i co wtedy? Klapa będzie.
No ale dobra. Sterczę pod tym pręgierzem, nie wiem nawet, kogo się spodziewać, bo nie bardzo wiem, jak oni wyglądają. Ale znaleźliśmy się i poszliśmy do knajpy na herbę i obiad i herbę. Mała była na tak. I reszta nas też była na tak. Z początku się jeszcze obwąchiwaliśmy, ale zaraz usiedliśmy i ja mówię, że mam coś dla nich. A oni mówią, że też mają coś dla mnie. I wyjmuję pierniki. I oni wyjmują... pierniki. I już było wiadomo, że będzie dobrze wszystko. No i było dobrze, ale oj... ciężko. Nie trudno. Ciężko. Żona kuzyna stanowiła miłą asystę, opowiadała głównie o nich. A kuzyn opowiadał szerzej i się nie ceregielił. Więc już teraz znam kolejny punkt widzenia tego wszystkiego i cóż, nie jest najlepiej. I chyba nic z tym nie zrobimy, nie naprawimy niczego. Kiedy one poszły do łazienki, zostaliśmy sami i też sobie pewne rzeczy wywaliliśmy. Tzn. nie, że pretensje do siebie - nie mamy o co ich mieć, bo się do dziś nie znaliśmy. Ale powiedzieliśmy sobie nawet nie to, co myślimy, a co czujemy odnośnie tego wszystkiego. I kurczę, było miło! I chwilami nawet rodzinnie. I dziwnie, bo nie do wiary, że niektóre sprawy tak badziewnie wyglądają. I nie do wiary, bo mówiliśmy rzeczy w tym samym czasie, kiwaliśmy głowami w tym samym czasie i używaliśmy takich samych określeń. Kiedy powiedział 'cukrowy haj', mało mi serce nie pękło i nie popłynęły z niego tęcza i płatki róż. Mój kuzyn <3 Czułam się w sumie nie jak z ludźmi, których nie znam, ale jak z kimś, kogo znam, ale nie widziałam od lat. No i inna sprawa, że z jego twarzy, spod jego ciemnych włosów patrzyły na mnie oczy Linoskoczka. Są tak podobni...
Nie mam pojęcia, co będzie dalej, ale wydarzenie to było doniosłe i mooooże... Może...
Opowiedziałam potem Hivowi, też o małej. I on też mi ciekawą rzecz powiedział, więc jeszcze o tym, bo zapomnę, tak jak zapomniałam tego, co mi musiał przez kwadrans tłumaczyć. A tłumaczył mi, co następuje: Hiv jest fanatykiem Toola. A Tool ma kawałek "Fourty six and two". Hiv zaś jest dociekliwy, więc zgłębił temat. No i tak: Jung, a potem Melchizadek pisali o 3 typach ludzi. 1. ci co mają 42+2 chromosomy - pradawni, prymitywni, świadomi tylko siebie. 2. 44+2 - my 3. 46+2 - świadomi wszystkiego, wychodzący poza siebie, nadludzie. Kiedyś się pojawią.
I mówię mu o tej małej, że się bałam, że mi np. przypierdoli albo se po prostu pójdzie w cholerę i tyle. Bo tak robi - jak jej coś nie leży, to nie ceregieli się z tym, że trzeba udawać, że jest okej, trzeba wytrzymać, trzeba się JAKOŚ zachować. Zachowuje się autentycznie i tyle. On mi na to opowiedział, jak jeden chłopak z zespołem Downa przerwał zadane przez opiekunkę zajęcie i stanął w oknie. Zapytany o to, co robi, powiedział, że gapi się na faceta (był se jakiś facet tam, oczywista). Zapytany o to, dlaczego to robi, powiedział: bo lubię patrzeć na tego faceta. Po prostu.
- perfekcyjne w każdym calu, bez wahania, bez lawirowania, bez przedmiotów z zewnątrz, tylko ty i obiekt i ochota.
- no i ona też tak ma.
- a wiesz, na czym polega zespół Downa tak od strony biologicznej?
- wiem tylko, że coś z chromosomami, nie zagłębiałam się.
- trisomia 21 chromosomu. przez co zamiast 44+2 jest 45+2
-
- ostatnio pomyślałem, że to może nie przypadek. może oni wcale nie są krok w tył a... krok w przód. i pozostaje ostatni do wykonania.
Mnie dreszcz przeszył. Przypomniał mi się jeden film. I pomyślałam, że to by dopiero było! Ha! Dopiero by nam w pięty poszło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz