niedziela, 22 stycznia 2017

Idzie wiosna. Nie dam sobie powiedzieć, że nie, bo czuję to od co najmniej 2 tygodni. Ja tak zawsze czuję wszystko z wyprzedzeniem. I będą jeszcze mrozy, pewnie, ale popołudniami ptaki latają po niebie i wiatr wieje z południa i wcale nie wszystko śpi. Oto dowód:

To z dzisiejszego spaceru z pchlarzem. Daleko poszliśmy, jak na pchlarzowe możliwości. Poszliśmy na pole, w stronę studzienki, na której tyle się kiedyś działo. Myślałam, że na polu będzie śnieg, ale nie. Śniegu nie było, a pole było miękkie. Słońce grzało nam grzbiety, a gdy wracaliśmy - grzało nam pyski. Lód chwaszczył pod butami, a jego kawałki wyglądały jak wybite szyby. Zamki są słabe, szyby są cienkie. Było spokojnie, cicho i niedzielnie. Po południu był czas na to, żeby poczytać Ciorana - Cioran wali między oczy, ale nie dołuje mnie za bardzo, bo miał humoru sporo. I to nawet nie wisielczego. A rano był czas na film. "Stany zjednoczone miłości" obejrzałam, bo pomyślałam sobie, że takie zjednoczone stany miłości byłyby czymś wspaniałym. Ale wiadome było, że film nie będzie o tym. Był raczej o bezmiłości. Tyle wszędzie bezmiłości, a przecież paradoksalnie aż się nią dławimy. Naprawdę nie da się tego jakoś zgrać? I'm a dreamer. Wczoraj wieczorem też był czas na film - "Moja łódź podwodna". O dziwo, podobał mi się. Był o takim gówniarzu. Był o byciu gówniarzem. O dojrzewaniu, konstruowaniu siebie. Młody miał pierwszą dziewczynę, problemy z rodzicami, czytał Nietzschego i Salingera. Tak było 10 lat temu. Wciąż tak trochę jest, jak się bardzo postaram, przypominam sobie filtry, przez które wtedy oglądałam świat. Zresztą, w niedzielę podeszła do nas starsza kobieta, wrzuciła pieniądze do puszek i życzyła nam, żebyśmy zawsze widziały świat takim, jak teraz, kiedy mamy 17 lat (czapki mikołajowe mocno nas odmładzały...). Obyśmy. Grunt, że wciąż idzie to jakoś przywołać. W piątek z kolei był czas na spotkanie rodzinne. Wpadli niemal bez zapowiedzi Kamala i Pablo. Podoba mi się to, że wpadają bez zapowiedzi i wydają się mieć w poważaniu to, czy komuś pasuje. Bo tak naprawdę pasuje prawie zawsze, tylko się komplikuje bez sensu. Podoba mi się też to, że są razem. Pablo jest niesamowity.
- Kiedy się w niej zakochałeś?
- Gdy haftowała przez balkon. 
I można się oburzać albo zniesmaczać, ale ja myślę, że to piękne. Zobaczył ją w takiej bidzie, nędzy i ogołoconą i wziął to na klatę. To mój ulubiony szwagier.
Był też czas na cerowanie skarpetek. Taaak, cerowałam skarpetki, oglądając z matką film przyrodniczy o lasach Nowej Anglii, czytany oczywiście przez Krystynę Czubównę. Lubię cerować skarpetki, jakkolwiek by to dziwne nie było.
A teraz jest czas na malinową czekoladę, herbatę z imbirem i bałkańskie zaśpiewy [uwaga, w tych czarnych serbskich oczach można się utopić!]:


Dużo małych prostych fajnych rzeczy, przez co dzień jest na 5 i ma... harmonię? Mam nadzieję, że słowem jej nie spłoszę. W codziennym zabieganiu dzień-ewenement. Przyjdzie czas codziennej nudy i wtedy straci to znaczenie. Da się zrobić tak, żeby każdego dnia widzieć stopklatki?

3 komentarze: