czwartek, 26 stycznia 2017

dziewięć bajek

Wiele lat temu wracałam skądś z matką. Było letnie, deszczowe popołudnie. Wsiadłyśmy do autobusu na Starołęce. W autobusie był też pies. Całkiem spory pies z karmelowym nosem. Miał bystre spojrzenie i rozglądał się uważnie. A że padało, był oczywiście mokry. A mokre psy pachną osobliwie. Kiedy są zadbane, ten zapach jest specyficzny, ale przyjemny, przynajmniej dla mnie. Miła mieszanka psiej sierści, karmy chrupanej uszczęśliwionym pyskiem i deszczu.
I on tak pachniał, a ja przez wszystkie te godziny zastanawiałam się, jak mu to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało: pachniesz mokrym psem. To nie brzmi dobrze, choć dla mnie jest przecież pozytywne. I nie powiedziałam w końcu. Przez chwilę tylko pogadaliśmy o psach. O psach i milionie innych rzeczy, było tyle czasu. On miał w sobie rzadki dziś luz i czuł bluesa. Sam też był trochę blue i opowiedział mi jedną niebieską historię, historię prawdziwie tragiczną, jedną z tych, które gdzieś tam się zdarzają, ale nie blisko, nie nam, nie tym, których znamy. Srebrne nitki wplecione w jego włosy na dowód. Przedziwna środa i kawałek cudownego czwartku, wiele bajek, dla równowagi z dramatami. 
Kiedyś Orianie się za to wszystko odpowiednio odpłacę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz