Po Świętach. Teraz te dziwne dni zawieszenia pomiędzy starym a nowym rokiem. Oczywiście, to niczego nie zmieni, ale lubimy wierzyć w takie rytuały i te wszystkie liminalności. Zwykle trudno mi czymkolwiek się zająć w te dni, na szczęście teraz mogę siedzieć w pracy. Więc siedzę sobie, sama. I dojadam świąteczne słodkości. Za oknem wicher dmie. Dowiedziałam się właśnie, że to orkan Barbara.
[właśnie przyszło dwóch - jeden z tego pokoju, drugi zza ściany. i mnie wybili z rytmu].
Szkoda wielka, że nie jestem w górach. W Bieszczadach najchętniej, oczywiście. W jakiejś drewnianej chałupie, przy kominku, przy stole z grzanym winem. Z Lil, bo jakżeby inaczej i z innymi, fajnymi jakimiś ludźmi. A za oknem śnieg i ten orkan Barbara też nawet mógłby być. I kulig może. Byłoby miło.
Bo w ogóle to mogłoby być miło, ale bywa różnie. No na przykład: we wigilię spotkałam pana Romana. Dał mi czekoladę, wegańską (skąd wiedział?). I go zapraszałam, żeby przyszedł na kolację. I nie przyszedł. Wczoraj spotkałam go znów, jakoś się pokrętnie tłumaczył. Dlaczego nie przyszedł? Wolał siedzieć sam niż z nami? Sam przy prawie pustym stole, przy chlebie i wódce? Najwidoczniej. Wigilia w połowie była niezła, byliśmy aż w 4kę, co się ostatnio zdarzyło z 10 lat temu, jak nie dalej. A w połowie była już średnia. Za to pasterka była w porządku. O reszcie szkoda gadać, bo jeszcze bardziej w góry się chce. Jest jeszcze jeden pozytyw - obejrzałam "Uśmiech Mona Lisy" i już trochę lepiej rozumiem, dlaczego żyję teraz w lewackim Poznaniu niż w latach 50. w purytańskiej Ameryce. Ach, no i Hiv się odezwał wreszcie. Bardzo mu nie idzie. Dobrze, że się odezwał, ale chyba nie powinniśmy rozmawiać. Ach, i jeszcze! Po zmasowanym ataku na mnie i moje "wydziwianie", ciotka powiedziała, że dziary są okej. Mój tusz pod skórą całkiem jej się podobał.
Za rok trzeba to wszystko rozegrać jeszcze inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz