piątek, 16 grudnia 2016

one armed boxer

Jest. Pierwszy wolny weekend od dawna. Już teraz nie wiem, co mam z nim począć. Póki co poutykałam jabłka w pierniki, żeby zmiękły. Nie wiem, co dalej. Można by posprzątać, ubrać choinkę, zrobić coś na którąś wigilię - małą w pracy, średnią w domu i największą chyba - u Rotena. Można by, ale w sumie... Wczoraj wysłałam paczki. Wysłałyśmy. Co niektórzy się zdziwią i - mam nadzieję - ucieszą. To i zeszły tydzień i weekend cudów to by chyba było tyle, jeśli chodzi o świąteczną magię w tym roku. Jakoś nie chce mi się starać o więcej. Więc nawet prezentów nie będzie. Teraz się zachowam jak nadąsana księżniczka, usiądę i poczekam na magię taką tylko dla mnie, moją własną. A jak jej nie dostanę... Nie no, nie rozniosę chałupy. Będzie mi przykro tylko. Co roku jestem takim samym dzieciakiem w tym względzie. A bo kurde! Teraz będzie trochę inaczej, bo będzie na chwilę Kamala i Pablo. Ale reszta taka sama - tylko ja i matka. Ona chora, ja bez entuzjazmu. I Rinek biedny w tym roku już też taki. I Hiva nie ma - nie wymienimy się kapuchą na pierogi. Biedny Hiv, tak daleko i sam. A ja mu trochę zazdroszczę. Można patrzeć na choinkowe lampki (znów nie pamiętam, czy działają czy trzeba dokupić, okaże się przy ubieraniu, które trzeba będzie przerwać, żeby jechać po nowe) i się wściekać, bo przecież teoretycznie byłoby możliwe, żeby było inaczej, lepiej. Magicznie. Naprawdę by mogło! Ale pewnych rzeczy sama nie przeskoczę.
Smęty smęty smęty, wiem. To po prostu okropny tydzień.
Jakoś się pozbieram, maksymalnie w niedzielę. Popakuję te pierniki i zrobię bieszczadzką kawówkę. No i Warszawa jeszcze przed nami. Świąteczna Warszawa i CBP, które mi te słodko-gorzkie dźwięki sączy w serce od ponad 3 już lat. Cieszę się, że się spotkamy. Może zagrają o jednorękim bokserze. Albo o łapaniu słońca, chociaż nie ma czym.

Który to raz w tym cudownym roku KB (specjalne pozdrowienia, Noelle!) przekonuję się, że dobrze jest jak jest i wychodzenie ze strefy komfortu skutkuje zarobieniem w dziób? Trzeci?
No, jeszcze 2 tygodnie. Wszystko się może zmienić. Jestem pewna, że jeśli się odpowiednio postaram, to nawet na czwarty się załapię! Ależ jestem zła. Bo się dzieje. I bo się nie dzieje. Bo chcę, żeby zadzwonił Linoskoczek, żeby zjawił się tajemniczy przybysz, żeby owinięto mnie w koc, żeby coś niespodzianego. I bo nie chcę chcieć. I bo nie wierzę, że w ogóle cokolwiek z tych rzeczy. Czyli: bo się waham.
Masz ze wszystkim rację Hiv. Teoria zawahań ma sens, ale jak to ja - pozostanę teoretykiem chyba tylko. (Chyba?!). Teoretykiem tetrykiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz