wtorek, 13 września 2016

krew się gotuje, limfa wrze!

W mieście powoli wszystko wraca do normy. Tramwaje wróciły na swoje trasy, niektóre po kilku latach, skończył się remont na Ogrodach, a nawet otworzyli Kaponierę. To prawdziwa sensacja, bo przestaliśmy w to wierzyć. Lipa śmiał się, że czynną Kaponierę pamiętają już tylko najstarsi poznaniacy. Ja miałam nadzieję, że pozostanie już na zawsze taka rozkopana, jako taki niechlubny symbol Poznania. A tymczasem taka niespodzianka! Ostatnio z Piotrusiem Panem zrobiliśmy już tam rundę honorową.
Dla równowagi inne rzeczy odbiegają od normy - drzewa gubią liście, liście są żółte, spadają kasztany, jarzębina jest już całkiem niczego sobie, a tymczasem chodzimy półnadzy, kąpiemy się w jeziorach, a z nieba leje się skwar. Jakby lato zaczęło się raz jeszcze.
Trudno więc wziąć się za cokolwiek. Moje aktywności uczelniane ograniczyły się do pójścia na ślub do kolegi z zakładu. Potem wraz z wiceprezesem urządziliśmy własne alternatywne wesele. A potem poszłam na piwo, ze znajomym z pracy. Miała być większa integracja, ale wiadomo. No więc spędzamy sobie miło czas, gawędzimy i jest w ogóle całkiem zacnie. Ten znajomy to jednak osobliwy człek. Bardzo długo wydawał mi się tak zachowawczy i skryty, że nie spodziewałabym się po nim jakiejkolwiek wylewności. A tymczasem wylewność nastąpiła, i to dosłownie! Mimo jego wcześniejszych zapewnień, że ma po prostu ochotę na chillout. To raczej we mnie życia było więcej i to ja rozprawiałam o tym, jak to słowiańska krew przecież w nas płynie . Ale oto siedzimy sobie w gościnnych progach knajpy Boża i prawimy o muzyce. Stolik obok zajmują dwie dziewczyny i bodaj trzech kolesi. Jeden z nich, o wyjątkowo paskudnej aparycji i obleśnym spojrzeniu odwrócił się lekko w naszą stronę i gapi się bezczelnie z ohydnym półuśmieszkiem. Postanowiłam nie zwracać uwagi, co nawet nieźle mi wychodziło, kiedy mój towarzysz przerywa mi nagle wypowiedź:
- Czy ten pan jest w twoim typie? - pyta, wskazując na oblesia.
- Nie - odpowiadam zgodnie z prawdą.
Dalej sprawy potoczyły się bardzo szybko - znajomy zerwał się z krzesła, pochwycił kufel, jego zawartość wylądowała na głowie oblesia, znajomy chwycił go za koszulę i jął mu coś tłumaczyć, lekko nim potrząsając. Rzuciłam się na niego, też chwytając go za koszulę i sadzając na krześle z powrotem. Ochroniarz wstał. Ja rechotałam, niedowierzając, znajomi oblesia podobnie. Zaiste, piękna scena! I chillout jak się patrzy. Order Słowianina dla mojego kompana. Uważajcie na informatyków!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz