piątek, 19 sierpnia 2016

poza kręgiem

Bo Bieszczady miały być terapią, która mogła okazać się nieskuteczna. Lil namawiała, ja się stawiałam i w końcu, w ostatniej chwili decyzja zapadła - dzięki Ci, moja Dege! :* Jechałyśmy standardowo - ponad 12 godzin, w Warszawie spotykając znajomą stamtąd. Bo co z tego, że z Poznania, skoro stamtąd. I nie chce mi się pisać o wszystkim, ale było tak warto, że nie wiem, co mną kierowało, kiedy się wahałam. Cały tydzień z Lil, cały tydzień z innymi, cały tydzień tam, wszystko tak samo ważne. Rozstawiłyśmy namiot, w którym ani razu nie spałyśmy, przejmując wyro na werandzie. Na tejże werandzie jadło się kanapki z byle czym, zupki z paczki, piło kawówkę i cytrynówkę, herbatę z prądem i masę innych rzeczy. Na leżakach kawę. Gospodarze zajęli się nami aż za troskliwie. I my chyba też o siebie dbaliśmy. Łaziliśmy po Cisnej, zjedliśmy tonę frytek, piliśmy wino z kija, z Lil robiłyśmy kwiatowe dekoracje, było ognisko, z którego o 2 w nocy, pod deszczem spadających gwiazd przyszło nam wracać piechotą 7 kilometrów, o dziwo dwukrotnie łapiąc skutecznie stopa - raz na 100 metrów przed siedliskiem. No właśnie - łapaliśmy mnóstwo stopów albo stopy łapały nas. I były koncerty, w słońcu i w deszczu, a przy wysadzonej scenie nawet unplugged. Tańce i przyśpiewki w błocie, pożegnania i prezenty. I ogniska pod wiatą w siedliskowym ogrodzie, z gitarą albo z rozmowami. A jak już było wolne i zostało nas mało, poleźliśmy do Łopienki - wszystkie wypady całą bandą, czy to do sklepu, do knajpy czy na mszę były w dechę. W Łopience cerkiew jest piękna - wymarzona na ślub. Byliśmy też w Wetlinie, a tam jagodówka, piękna łąka i suchary, dosłownie i w przenośni ;)

Ostatni dzień zaczęliśmy od włamania do karczmy, a potem do auta. No i drzwi wprawdzie w tym roku nie wystawiliśmy, ale kłódkę siekierką rozwalić trza było. Ekipy się rozdzieliły - Lil wypuściła się na szlak cerkwi i ikon, gdzie przydarzyła jej się historia tyleż romantyczna, co kuriozalna. A jam wreszcie na tę Tarnicę nieszczęsną, zatłoczoną dotarłam. I znów ta Wetlina, pieczone ziemniaki i jakieś takie fajności, bo choć się prawie nie znamy, to tak dobrze się ujrzeć, porozumieniowo tak jakoś. A po porządkach na werandzie trza było jechać po Lil i jej towarzysza, co zabawne było dla wszystkich - dla jednych bardziej, dla innych mniej. I znów ognisko, do 4 rano. Po pożegnaniach, od 3 siedziałam na werandzie, gapiąc się na smereki, dostając zawału na widok siedzącego obok lisa, przeglądając księgę o Beksińskich i pochlipując z cicha. I poszliśmy. Nie było to wcale już tak wesołe i spektakularne jak przed rokiem, kiedy stateczni organizatorzy wybiegli w kolorowych szlafrokach robiąc wielkie show. Było ciemno, cicho i smutno. A w autobusie tym razem leciało disco polo. Może to i lepiej? Po drodze dostawałyśmy z Lil szajby, potem przyszło nam się rozstać i teraz próbujemy wrócić do rzeczywistości. Łażę po mieście i słyszę 'Dołżyca' albo 'Siekiera', widząc znajome postacie, ale to wszystko urojenia są już tylko. I znów tak płasko, ble.

Tyle tego wszystkiego było! W końcu Rozsypaniec. Tyle wszystkiego, a i tak mało. Trzeba jakoś przetrwać do następnego razu, wszelkimi sposobami. I choć wiatr kierunek zmienia, nic nie mamy do stracenia - mamy prędkość trzy butelki na godzinę! ;)

4 komentarze:

  1. Będę tam za cztery tygodnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i co zrobisz następnym razem, skoro teraz zdobyłaś najwyższy szczyt? ;)

    No, Dege, to życie PO nie jest zbyt zabawne. Myślę, że za drugim razem nie będziesz się wahać. Myślę też, że ja za to mogę się nie wyrwać. Nostalgiczne loffki ;*

    Lil^ ofc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytanie retoryczne, rozumiem ? ;>

      Taak, nigdy nie było. A w sumie wiedziemy je od 3 lat. Ja myślę, że pewnie będę się wahać, bo taka już moja głupia natura. Na to, co mówisz o sobie nie godzę się z kolei! Przedyskutujemy to dziś, pamiętaj o zupeczce!
      <3

      Usuń