Kolejny weekend pod znakiem beztroskiej dekadencji. Bardzo je lubię, bo jest w nich mimo wszystko wiele tej cholernej celebracji (nie trawię tego słowa, a jednak nie ma bardziej trafnego). Są małe i większe rytuały i bycie ze sobą na 100%. W sobotę był piknik nad rzeką. Były pyszne, domowe ciastka, winogrono, czekolada z masłem orzechowym. I parę nowych korków dla Korka. Jak tylko się rozłożyliśmy, nadciągnęły malownicze chmury - granatowe-żółto-brązowe. I zupełnie nagle się nad nami oberwały. Wszyscy zwiali pod przęsło, potem wyszło słońce i piękna była tęcza. Opowiadaliśmy sobie nowsze i starsze historie i było po prostu bardzo miło. Kamala miała przy sobie książkę, obecnie poczytuje sobie "Muminki". Otworzyłam na losowej stronie, szukając znaków. Patrzę więc, a tam takie zdanko: Nie mieli jednak złych intencji. No o nas, zawsze. Piknik się skończył, zaczęła się za to gorączka sobotniej nocy. Bożydar dał nam sok, który zmienił się w arbuzówkę, czas płynął szybko i zabawnie, szalenie zabawnie. Pojawił się też Torm, który po pubach chodzi ze swoim psychologiem. Noelle miała zjawiskową spódnicę, a jej przyjaciółki pięknie tańczyły. Chłopak w dredach przyszedł z wujkiem i matką, która z okazji urodzin zapraszała nas jeszcze do Dragona, ale już było późno. Albo raczej wcześnie. Więc odmówiłyśmy. Jak na złość wypadł nam autobus, wróciłyśmy więc o naprawdę nieprzyzwoitej porze. Zdrzemnęłyśmy się, zrobiłyśmy pyszne śniadanie (to jeden z tych rytuałów), poszłyśmy na spacer, uśmiałyśmy się, bo co tu robić, obejrzałyśmy potem 'Krótki film o zabijaniu". I pojechałyśmy wieczorem do Czempinia, bo tam, na targowisku grała nasza ukochana poznańska kapela, więc jako największe fanki nie mogłyśmy sobie odmówić, choć zerknąwszy w rozkład pociągów wiedziałyśmy już, że powrót graniczy z cudem - jedyny pociąg o 4:13. No ale, raz nie zawsze! Z pociągu wyfrunęłyśmy jak na skrzydłach i pofrunęłyśmy na targowisko, bo ten zespół jest nieprawdopodobny. Grają zwykłe piosenki, a to tak działa... Jest w tym tyle takiej smutnej prawdy, a przy okazji szczerego śmiechu. Balsam na serce. Było przeradośnie. Zespół dostał ciastka, żona frontmana o dziwo nas nie pobiła, pogadałyśmy z bębniarzem, załatwiłyśmy też sobie transport pod samiuśkie drzwi, też w zabawnym stylu, bo na dwa auta (to się chyba robi tradycją). Kamala ze swoim kierowcą poruszyła wszystkie możliwe tematy, mnie z moim pochłonął jeden na tyle, że nawet się sobie nie przedstawiliśmy. Jednak już wiem, że Marcin. Drugi nowy Marcin jednego dnia. To się robi jakieś dziwne, od roku mnożą się te Marciny jak grzyby po deszczu. Ona nagadała głupot o frontmanie i jego żonie, my gadaliśmy o koncertach. Po wszystkim uznałyśmy, że to w zasadzie naprawdę niefrasobliwe z naszej strony, że bez wahania się tak porozsiadałyśmy każda do innego auta po tym 'Krótkim filmie o zabijaniu' przecież. Cóż. Jak tu nas nie kochać? Otworzyłam Muminki raz jeszcze: Poprawy jednak nie było.
***
Nie wiem, czego słuchać mam ostatnio, więc zdaję się na to, co załączy mi yt. I oto, co mi załączył przed sekundą:
Ech. A ostatnio w śpiworze znalazłam swoją zagubioną skarpetkę wraz z foliowym workiem - patent na ochronę przed przemoczeniem w pamiętny (o jakże pamiętny) deszczowy czwartek.
- Nadal nie ma stanika Kamali, ale za to znalazła się skarpetka. - Ech, płakać! Ile wspomnień! Cofnijmy czaaaas.
- Nooo... O miesiąc. Inaczej byśmy zrobili, począwszy od tych przygotowań do wyjazdu przecież. Inaczej bym też zrobiła tam i po powrocie. - Jak byś zrobiła?
- Ale tam czy po powrocie? - Po powrocie oczywiście!
- Dziękuję ci! Hah, no nie dopuściłabym do takiego stanu. - Jak byś to powstrzymała?
- Nie wiem, jakoś na pewno. Ale już za późno, więc nie ma co! - No tak. Tylko co my poczniemy na jesień, skoro już dopuściłyśmy?
No właśnie właśnie. Nie mieli jednak złych intencji. Poprawy jednak nie było.
***
A na koniec hit: http://deser.gazeta.pl/deser/7,111858,20489108,czekal-dziesiec-dni-na-lotnisku-na-ukochana-zabrano-go-wyczerpanego.html Widziałam gościa w tv, jest miszczem. Co za przypałowy kolo. 10 dni! A ona myślała, że on żartuje. Pomijam już cały ten absurd, chińskie dziwne dla nas pomysły, groteskową operację itd. Ale poza tym - o co tu chodzi? Facet miał jaja, żeby lecieć na drugą półkulę, a ona myślała, że on żartuje. Bo przestał pisać gorące maile? Nie wiem, pewnie jak zwykle przesadzam (chociaż coraz częściej mi się wydaje, że to jednak nie ja przesadzam, tylko świat zwariował), ale dlaczego jak ktoś daje kawałeczek siebie to jest wszystko w jak najlepszym porządku, a jak da wszystko, to myślimy, że żartuje i nie przychodzimy na terminal. Ludzie, zdecydujcie się! Choćby to miało być patetyczne jak siedzenie 10 dni na lotnisku. Albo jak Dezyderata. Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz