czwartek, 3 marca 2016

wielka woda

Byłam dziś w Mosinie u mojego wujostwa. Lubię tamte okolice, to blisko babci, do której się jeszcze nie tak dawno jeździło, w dzieciństwie, kiedy jeszcze ta rodzina jako tako wyglądała, też czasami tam wpadaliśmy. No ale teraz jest co jest. Mosina jednakowoż nadal jest uroczą małą mieścinką i fajnie tam jechać pociągiem. Pojechałam więc dziś, bo od jakiegoś już czasu nurtowała mnie potrzeba odwiedzenia rodziny. Mój wujek ma 73 lata, a ciotka 68. Wcale nie wyglądają na zniedołężniałych staruszków. On nie ma na swojej okrągłej, rumianej gębie ani jednej zmarszczki, dowcipami sypie jak z rękawa, a jego poczucie humoru nie raz ratowało niejedną imprezę. I w dodatku chodzi do pracy! Nie codziennie, ale czasem i nie dlatego, że musi, ale po prostu chce. Ona to zadbana babka z klasą i pasją - maluje zacne obrazy, robi na deskach anioły i pisze ikony. Ma w jednym pokoju swoją pracownię i tam trzyma pędzle i butelkę czerwonego wina. Wizyta się udała, zacnie nam się rozprawiało, czas zleciał właściwie za szybko, choć dużo było o problemach różnorakich. Nie w tym jednak rzecz. Zadziwiają mnie oni z kilku względów. Są ewenementem w naszym rodzie, to po pierwsze. Po drugie - w nich jest tyle życia, tyle inicjatywy i chęci do działania, że to naprawdę może zdumiewać. Ciągle coś robią, zwłaszcza ciotka, do nich się zwracają ich od ponad 20 lat dorosłe już dzieci, gdy są w kłopocie, mają całkiem bogate życie towarzyskie, zresztą - w ogóle życie. To naprawdę widać, że oni żyją. Ja tak nie mam, z ćwierćwieczem na karku, a oni tak mają. Ciotka nigdy nie siedzi bezczynnie, stale jest w coś zaangażowana i wkłada w to całą siebie. Martwią się więc o swoje dzieci i wnuki, bo tam jest zupełnie odwrotnie, są ciągłe niepowodzenia, jakiś taki marazm, bezwład, absolutne minimum i nic ponadto, nie ma ludzi, nie ma zainteresowań, nie ma inicjatywy. To dość dziwne, że stara ciotka próbuje swoje dwudziestoletnie wnuki pobudzać do życia. To właśnie wujostwo, choć jednak już przecież kruche i słabe, jest cały czas filarem i nie zanosi się na to, by miało się to kiedykolwiek zmienić. Im to przychodzi naturalnie, po prostu robią swoje, bez wyszukiwania jakichś problemów, analizowania i tak dalej. Nie podchodzą bezrefleksyjnie, bo myślą bardzo krytycznie, ale choć zdają sobie sprawę z tego, jak jest czasem do dupy, dalej po prostu robią swoje bez kręcenia nosem. To bardzo częste w tamtych pokoleniach, a coraz rzadsze w tych. Tu często wszystko idzie z trudem, o ile w ogóle idzie, o ile się jakiekolwiek podejmuje działania, bo przecież bywa, że lata lecą, a korzysta się z siły tych starszych właśnie, samemu tak naprawdę nie robiąc nic. To nie jest jakaś inna wrażliwość, moja ciotka jest tak samo nadwrażliwa jak ja, więc to nie w tym rzecz, że oni nie zastanawiają się, nie rozumieją. Robią to, ale są jakby ponad. Są z jakiejś innej, lepszej gliny. I bardzo dobrze, że są i można z ich takiej zwyczajnej życiowej mądrości czerpać i się od nich tego uczyć. Wracając ze spotkania z moim wiekowym wujostwem czuję się bardziej napędzona do działania niż niejednokrotnie po jakiejś rozmowie z kimś w moim wieku, co mnie tyle cieszy, co i niepokoi.
Jest wreszcie jeszcze jedna rzecz, chyba najlepsza w tym wszystkim (i dlatego ewenement) - ich relacja. Za 3 lata mają 50-ciolecie. Pół wieku po ślubie! I oni nie tylko dzielą dom, psa i konto w banku. Oni się wciąż kochają i to widać. Nie widzę tego w tym młodym gronie, a widzę to tam. Kiedy ona na niego narzeka, on kręci głową i puszcza do mnie oko, potem rzuca żartem. Kiedy on mówi, że ma jej dosyć, ona obwieszcza, że wniesie o rozwód i posyła mu wyzywające spojrzenie. On zrywa się z krzesła i w te pędy leci żeby ją udusić. Ściska ją za szyję, ona się śmieje, on się śmieje, ja się śmieję. Zachowują się jak zakochani, którzy niedawno się poznali i koniecznie muszą się przekomarzać. To jest niesamowite. W ogóle nie jest jakieś tam patetyczne, wzruszające jak para staruszków trzymająca się za rękę. Ot, normalne zachowanie dwojga ważnych dla siebie ludzi, charakterystyczne może dla młodości, ale ich związek chyba nie odczuł upływu czasu. I oczywiście - nie zawsze było idealnie, bywały poważne kryzysy, ale jakoś im się chciało o to wszystko zadbać. Wiadomo - życiowy fart życiowym fartem, ale samemu też się trzeba trochę wysilić.  Każdemu życzę takiej starości. Żeby się chciało żyć, spotykać z ludźmi, stale rozwijać i kochać. Świat byłby o wiele lepszy.

2 komentarze:

  1. Oo, nie mówiłaś, że Twoja Ciocia pisze ikony :) <3 Masz jakąś w domu, bo chyba nie widziałam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam jedną, ale w drugim pokoju, mogłaś nie widzieć. Taka ciotka! ;>

      Usuń