Wczoraj była ta nasza rocznica. Akurat wczoraj, bo 8 lat temu poszłyśmy na wagary (prawie jak co dzień zresztą) i był to prawdziwie wspaniały dzień. To wtedy się okazało, że mamy ze sobą wiele wspólnego, że nasz głupi niekiedy bunt też był taki sam, że ogarnia nas bolesna tęsknota do lat 60., których przecież nie znałyśmy i tak dalej. Tamtego dnia zjadłyśmy frytki o 9 rano, a potem poszłyśmy do lumpa, gdzie zamiast standardowych czarnych swetrów, nakupowałyśmy mnóstwo kolorowych ubrań w kwiaty. Koło południa udałyśmy się też po prezent dla gotki z naszej klasy, bo nadchodziła jej 18-stka. Z tego zresztą względu poszłyśmy na wagary, ale potem okazało się, że cel uświęca środki i ten prezent niewiele nas już obchodził, bo odkryłyśmy siebie. Tego dnia miałyśmy takie - zabawne pewnie nieco, naiwne i infantylne z dzisiejszej perspektywy - poczucie odnalezienia swojej tożsamości. Właściwie, żyłyśmy w tym poczuciu cały rok, a to całkiem długo jak na nas, zwłaszcza z ówczesnymi skłonnościami do niestabilności. Taki to już urok poszukiwań. W każdym razie, tamtego dnia świeciło słońce, śpiewały ptaki i był to pierwszy wiosenny dzień. Otworzyłam więc sezon na trampki i lekką kurtkę, co dało mi dodatkowe poczucie uwolnienia. 29 lutego 2008 był tak świetnym dniem, że postanowiłyśmy obchodzić go już za każdym razem - czyli co 4 lata. Wczoraj nie poszło nam jednak zbyt dobrze, okoliczności bardzo nie sprzyjały - choćby śnieżyca wykluczała trampki, w lumpie nie znalazłyśmy prawie nic kolorowego, utknęłyśmy w domu na niemal 4 godziny i kiedy już wyszłyśmy, sił nie miałyśmy na nic. Potem dołączyła do nas Kamala, nijak do tego dnia niepasująca, ale przyniosła przynajmniej śmieszne zdjęcia z mojego z nią dzieciństwa, a potem zrodziła się w naszych głowach urocza i jednocześnie naprawdę głupia wizja, o której następnym razem. Uśmiałyśmy się z własnej durnoty, co może przejawem mądrości nie było, ale pozwoliło nam przynajmniej uratować znośny nastrój.
To, że dzień ów nie należał do najfajniejszych tak naprawdę ważne jednak nie jest. Istotne w tym wszystkim jest raczej coś innego, cała ta nasza 8-letnia znajomość, od której w znacznym stopniu zależy to, kim teraz jesteśmy. Wszystkie wagary, w liceum i na studiach, wszystkie rozmowy, wszystkie wypite wina, upieczone ciasta, wyjazdy, koncerty, wysłane maile, wypuszczone mydlane bańki, poznani ludzie, schodzone łąki, razem pokonywane trudności, to, co razem ujrzane, usłyszane. Okoliczności zewnętrzne trochę się zmieniają, ale pewne rzeczy zostały nienaruszone, choć siłą rzeczy nie jest to już tak intensywne jak kiedyś. Wszystko jest jednak zapamiętane i uwiecznione, jak choćby tamto najlepsze lato, przesiedziane wśród traw za blokowiskiem.
:)
OdpowiedzUsuńBardzo jesteś tajemnicza.
UsuńA co miałam napisać? Że w skrytości mojego przeżartego egoizmem i samotnością serca zazdroszczę?
UsuńOch, nie byłam po prostu pewna, czy kpisz czy aprobujesz :P
UsuńJak zaczęłaś marzec?
Chujowo. O 4 nad ranem nie spałam. Jeszcze. A tak to Mag, śnieg, Mag, kurwa, śnieg...
UsuńUuuu... Co Ci przeszkadzało? Ostatnio też tak miałam, prze Pianistę. Tu podobnie - śnieg i inne komplikacje. Mag za to chyba wiele uprzyjemnia jednak, co?
UsuńMag tak. Sporo dziś stron przerzuciłam.
UsuńNadal Cię ten kolo nie wkurza?
UsuńNicholas? Wręcz przeciwnie. Bawi mnie strasznie że mu wiatr w oczy.
UsuńA po mojemu jest dupkiem. Biedna Alison, no powiedz, czy nie.
UsuńTeż. Masz rację, zupełną. Dotarłam już do momentu w którym niby ta cała maskarada się kończy. Ale książka się nie kończy. Bardzo jestem ciekawa co dalej.
UsuńJest czad. Osobliwa księga, autor musiał być hmm... Musiał mieć ekscentryczną osobowość zapewne.
Usuń