Siedzę w oknie. Firanka jest trochę pożółkła, na parapecie leży koc, żeby nie wiało, stoją doniczki z kaktusami. Jeden zrobił się bardzo krzywy, bo zapomniałam go obracać. Słońce widnieje na niebie i można na nie patrzeć, bo jest nieostre, jakby za mgłą. Takie słońce jest tylko zimą. Na horyzoncie drzewa, te dalsze, w lasach, w których nigdy nie byłam i te bliższe, stojące gęsto na łące. Rosły całe moje dzieciństwo, teraz są naprawdę wysokie. Trawa szarobura, a jednak gałązki krzaków rosnących pod blokiem stają się powoli zielone. Wszystko to wygląda trochę smętnie. Rokuje, ale nie ma przecież pewności, czy kolejna wiosna coś wniesie. Całość, widziana z prostokątu okna, nawet mi się podoba. Wtedy orientuję się, że na balkonie sąsiedniego bloku stoi znany mi z widzenia starszy pan i zapewne widzi moją głowę opartą o framugę. Odklejam się od szyby, poprawiam firankę i dalej dumam o czymś bliżej nieokreślonym. Brakuje jeszcze tylko kawy i papierosa.
Zabawne, bo kiedy zaczynam myśleć o dniu wczorajszym i jutrzejszym, okazuje się, że myślę nie o przeszłości i przyszłości, a odwrotnie. Ten wczorajszy zdaje mi się jutrzejszy, jutro zaś jest wycieczką w przeszłość. Wczoraj spotkałyśmy się z Kamalą, bez wcześniejszego umawiania właściwie. Leniwe sobotnie przedpołudnie w mieście. Było zimno i od wewnątrz wstrząsały nami dreszcze, kiedy przez chwilę siedziałyśmy na ławce na deptaku, jadłyśmy precle i patrzyłyśmy sobie na ludzi. Poszłyśmy więc do pijalni na grzane wino. Knajpa była prawie pusta, ktoś tam pił piwo, kto inny wychylał wódkę z kieliszka. Miało to wszystko swój urok, prl-owski wystrój, smętna muzyka, słońce wpadające przez szybę, a szyba odgradzała nas od świata, dosłownie i w przenośni. Osobliwie czułyśmy się siedząc w pijalni na długich, rozchwianych stołkach i pijąc wino parę minut po dwunastej. No cóż. Potem ruszyłyśmy znów na deptak, nie wiem właściwie, po co, ale okazało się, że warto było - przy Starym Browarze stała dziewczyna z harfą. Grała na niej i śpiewała urocze stare piosenki. Usiadłyśmy więc znów na ławce i świat na chwilę przestał istnieć. Wreszcie ruszyłyśmy dalej przez miasto, aż każda poszła na swój przystanek i czar prysł. Z Kamalą czuję się czasem zanurzona w tym wszystkim (tak było latem), a czasem kompletnie wyobcowana (ostatnio). Dobrze nam się układa, mam nadzieję, że dobrze wywiązuję się ze swej roli ekscentrycznej ciotki. Wieczorem miałam iść do Hiva i jego siostry, ale nie chciało mi się. Zamiast tego obejrzałam "Pianistę", w efekcie czego nie przespałam nocy. Słowa to za mało, więc daruję sobie komentarz.
Dziś jest zawieszeniem pomiędzy wczoraj a jutrem. Czytam książkę o pewnym poecie. To nie był żaden istniejący poeta tylko taki wymyślony przez autora. Zaczyna się od poznania jego rodziców i słodkiego czasu, kiedy mały poeta chroniony był jeszcze przed światem przez łono matki. Jestem mniej więcej w 3/4 książki i teraz skończył on już studia. Zostało 80 stron, przez które zdąży być dorosły, dojrzały, wreszcie umrze. Całe życie w jednej książce. Naprawdę jest takie krótkie, na jedno popołudnie lektury?
Jutro z kolei jest nasza rocznica, moja i Noelle. Rocznice są zwykle w związkach, ale w przyjaźniach też chyba mogą być, zwłaszcza, że nasza jest tylko raz na 4 lata. Najpierw miałyśmy 17 lat i nawet nie wiedziałyśmy, z czego napiszemy maturę. Potem byłyśmy w połowie studiów, a Noelle była już w ciąży. Teraz Didi ma niemal 4 lata, a my... Nie wiem właściwie, co z nami. Wtedy byłyśmy jeszcze okropnie smarkate. Jutro okaże się, jakie jesteśmy teraz. Takie już nasze zamiłowanie do rocznic, obchodów, podsumowań i postanowień. Z braku ochoty na podjęcie jakiegoś konstruktywnego zajęcia, zaczęłam grzebać w przeszłości i oglądać nasze zdjęcia z 2008, potem 2012. Niewielka różnica. Między 2012 i 2016 też. Za to między 2008 i 2016... No cóż, ewidentnie nie mamy już 17 lat. Trochę dobrze, a trochę szkoda. Jest taki kawałek, który mógłby być o tamtym czasie, moim tamtym czasie. Jest to o dziwo Maryla Rodowicz i to numer tak mało znany, że nie ma go nawet na yt. Ale jest tu - https://vimeo.com/92857151 Przezacne. Urocza Maryla jak młoda hipiska i wszystkie te historie o łąkach z goryczą traw, pisanych łzami listach i całowaniu do świtu. Tak wtedy było. Przeszłość to przeszłość i od jakiegoś czasu już za nią nie tęsknię. Brakuje mi tylko tamtej młodzieńczości. Nie to, że teraz jej nie mamy. Teraz jedziemy po bandzie albo wcale, jest to trochę zabarwione pewnym cynizmem, goryczą nawet niekiedy, trochę bardziej leniwe, mniej w tym żaru i takiej niewinnej prostoty, jak przy ówczesnych ogniskach, piciu wina o świcie, całowaniu się na sianie czy rozdawaniu ludziom kwiatów. A to takie, takie przecież czarowne!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz