- Jak tu ładnie! - powiedział Jachu.
wypas w stylu retro |
Pousadzaliśmy tyłki gdzie tylko się dało i gdzie akurat nie było psa, kota i królika - Noelle i Belmor mają bowiem mały zwierzyniec, co wiele osób uważa za rzecz świetną. Każdego nowo przybyłego gościa witałyśmy screenshotem (shot dla informatyków - badum tsss) pysznej domowej nalewki postawionej majestatycznie w prl-owskim kieliszku na tacce z Kubusiem Puchatkiem. Ludziska w większości się znały, a te co nie znały, jakoś tam zintegrowały, w czym pomogły gry i zabawy. Poprzyklejaliśmy sobie do łbów karteczki z postaciami różnymi, od Biebera począwszy, poprzez Peję, na Van Goghu skończywszy i się bawiliśmy jak małe dzieci w odgadywanie. Graliśmy też w 5 sekund, co zabawne dość było.
Pytanie: - Wymień 3 mosty w Wielkiej Brytanii.
Magda: - Eeee... bridge?
Pytanie: - Wymień 3 słynne matki.
Kamala: - Angelina Jolie, Matka Święta...
Potem wjechał tort Belmora, który jubilatem był, okazało się jednak, że wbite weń świeczki nie gasną, dmuchaliśmy więc jak durnie przez kwadrans konając ze śmiechu i zadymiając mieszkanie. Nie tylko świeczki cieszyły się zresztą popularnością - atrakcją były również parasolki, którymi Kamala wraz z Magdą przyzdobiły swoje koki, tworząc tym samym gustowne śmigła.
fruuuuu...! |
Pełen odlot był cały czas - w stanie pewnej nieważkości Belmor rozłożył nawet planszę do Twistera i z zapałem wkroczył na nią, a myśmy się, również w stanie nieważkości, dołączyły. Magda kręciła, ale szło jej tak sobie: - Niebieska ręka na prawo. Później Jachu, którego legenda penera nie jest bezpodstawną, zafundował nam dodatkowe atrakcje, okazujące się dość brzemienne w skutki. Ostatecznie towarzystwo siedziało do 3 w nocy, pożerając wszystko, co było na talerzach, wypijając trunki w każdym możliwym kolorze, wybierając swojego ulubionego Beatlesa i wyjąc do Cata Stevensa - uuu bejbe bejbe its e łajlt łooord! Potem część się rozeszła, a część zaległa na podłogach, budząc się o 6 rano z powodu Jachowego budzika z jakże podniosłą muzyką. Poranek nie należał do tych, w których człowiek czuje się jak młody bóg, ale należało stawić temu czoła. Kamala o 9 miała już autobus, wylazłam więc z nią i psem, a potem już tylko z psem sterczałam pod klatką próbując wstukać podany przez Belmora błędny kod. Po wielkich porządkach i ogólnej krzątaninie pozwoliliśmy sobie jeszcze na godzinkę zgonowania - siedzieliśmy w czwórkę odzywając się sporadycznie, całą energię poświęcając natomiast trzymaniu kubków z herbatą i bacznym oglądaniu ściany/latających za oknem ptaków/własnych stóp. I wreszcie w poczuciu jakiegoś dziwnego rozbicia rozstaliśmy się - Noelle i Belmor zostali z opustoszałym mieszkaniem, a ja pojechałam sobie z Jachem, który niczym prawdziwy gentelmen odwiózł mnie pod samiuśkie drzwi.
A jako, że cała ta heca była dla nas pewną próbą, czas na interpretację i wnioski na przyszłość. Takie rzeczy ponoć od krytykanctwa zacząć należy i z miłą chęcią to zrobię. Uniedogodnienie podstawowe - frekwencja. Rozesłałyśmy dzikie mnóstwo zaproszeń, nie zawiedli tylko ci niezawodni, bo sporo nas jakimiś kiepskimi wymówkami posłała na drzewo. To nawet nie jest jakieś dziwne obecnie, jedyne, co naprawdę zdumiewa to to, że nie ma problemu, żeby iść do knajpy, wydać tam gruby hajs, nawalić się do nieprzytomności i tańczyć tańce obściskańce z ludźmi, których na drugi dzień się nie pamięta. Wtopić się w anonimowy tłum. Posiedzenie w węższym gronie jest chyba trudniejsze. Wprawdzie jest jedzonko i ludzie, których się chyba lubi, ale trzeba tam być, siedzieć, odzywać się, być widocznym, na ocenę się narażać. Więc można się wykpić tekstem, że się nie ma o czym z pozostałymi rozmawiać albo że się wśród nich nie odnajdzie. No okej, ale takie ryzyko jest chyba zawsze i każdy je podejmuje. Prawie wszystkie zaproszone kobity stawiły się, za to prawie żaden facet, ale podobno normalny chłop zostaje w domu i nie bierze w czymś takim udziału. Żadna z nas się z tym nie zgadza, ale może po prostu mamy jakieś dziwne wymagania. I uniedogodnienie poboczne - niektóre głupawe komentarze dotyczące scenerii/muzyki/jedzenia/gustów filmowych/upodobań do festiwali. Niepotrzebny kwas. Po to takie spędy są żeby było miło i ideę tę dobrze jest realizować.
Poza tymi jednak uchybieniami zacny to był event i rade jesteśmy, że doszedł do skutku. Było zabawnie, wesoło i w ogóle nie chamowato. Nawet Jachu, obracający się na co dzień w innych zupełnie kręgach był wielce zadowolony. Próba to była dla nas (i nie tylko) i mały eksperyment społeczny. Wyniki nie napawają może aż takim optymizmem jakby mogły, ale cośmy się ubawili to nasze. A kto nie był, ten trąba! Części wypiliśmy zdrowie, o większości jednak wspaniałomyślnie zapomnieliśmy. Następnym razem... No właśnie, gdzie następny raz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz