niedziela, 24 stycznia 2016

vanitas, no nie chce być inaczej

Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna / W ten letni tak piękny poranek: / U zakrętu leżała plugawa padlina / Na ścieżce żwirem zasianej. 
Poranek ani to letni ani piękny - niebo szare, padał deszcz, wszystko płynęło, a świat był czarno-biały. Szłam akurat na mszę, choć rzadko wybieram na to niedzielne poranki. Idę i patrzę - leży u zakrętu martwa sarna, jakieś 50 metrów od kościoła. Leżała na śniegu, tuż przy chodniku. Wszyscy mijali ją nieco skonfundowani - martwe zwierzęta zawsze są szokujące, nawet wtedy, gdy są to tylko niewielkie ryjówki czy żaby rozjechane na jezdni. Ptak czy jeż sprawiają już dużo bardziej przygnębiające wrażenie. Ale sarna? Im większe zwierzę, tym trudniej przejść nad tym do porządku dziennego. Rano przeczytałam, że autobus gdzieś nieopodal sarnę tryknął, ale nie sądziłam, że ją ujrzę na własne oczy. Leżała, wyciągnięta na topniejącym śniegu i wyglądała raczej jak zamarznięta, nie było widać żadnych obrażeń. Pewnie jeszcze była ciepła, a jednak już była padliną. Ruszyło mnie to, jak ruszyło niegdyś Baudelaire'a. Jest niedzielny poranek, taki przecież beztroski, radosny, wolny dzień, który dopiero się obudził. Wyskakujesz z łóżka, jesz bułkę i idziesz żyć, aż tu nagle spotykasz padlinę. I to akurat wtedy, gdy zmierzasz dzień święty święcić, radosną jak każda inna niedzielę. Kiedy wracałam, już sarny nie było. Został tylko ślad na śniegu, tak jak zostaje odrysowany przez policjantów ślad po tych, których zastrzelono albo którzy skoczyli z dachu. Spod śniegu przebijała trawa, taka w kształcie sarny.
Wszędzie ta śmierć, ale co poradzić? Wczoraj widziałam film o cmentarzu pojednania. To przez tę konferencję nie mogę się od tego uwolnić. Oni tam będą organizować kolejną, o erotyce i seksualności. Jak to tak ma działać, to lepiej sobie odpuszczę.

***
Blue monday rozpoczął ten tydzień i wyznaczył mu kierunek. Niby nic się nie stało, ale mnóstwo wybijających z rytmu pierdół, nieporozumień i komplikacji. Odniosłam za to jednak największy jak dotąd sukces na doktoracie - zorganizowałam wagary na kilka wydziałów. Na angielski łażą bowiem ludziska z najróżniejszych kierunków. W czwartek namówiłam i ich i prowadzącą (!) na ucieczkę z zajęć. Całą bandą poszliśmy na piwo. Kto by pomyślał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz