piątek, 4 grudnia 2015

Warszawaaaa da się lubiiiić

Wczorajszy mój dzień zaliczam do najbardziej surrealistycznych i czapowych w tym roku. Otóż postanowiłam wybrać się do stolicy, aby przekonać się, czy mam może jakiś talent i odrobinę farta. Farta nie mam, co do talentu też nie jestem pewna. Szło o jeden konkurs, którego - zgodnie z przewidywaniami - nie wygrałam. Nie jest to oczywiście żadna porażka. To tylko permanentny brak sukcesów. Pomimo starań i tak wszystko chuj. Trudno jest coś wygrać. Jak dotąd największym moim sukcesem nadal jest 10 kilo ziarna na wiejskich dożynkach przed 15 laty. Do tego był pęczek pora. Innym razem wygrałam sesję z jakimś nawiedzonym coachem. Przez skype'a. Nie skorzystałam rzecz jasna. Pani, na wykładzie u której się przez przypadek znalazłyśmy, nie była zbyt przekonywująca. Puściła listę, by nam posyłać newslettery i na koniec wyczytała mój numer wręczając mi magiczny kupon na konsultację z trenerem rozwoju osobistego. A mówię, że znalazłyśmy się przez przypadek, bo spodziewałyśmy się raczej bardziej filozoficznego rozkminiania tego, jak dążyć do szczęścia, tymczasem babeczka biegała po sali i kazała nam krzyczeć hasła w stylu 'jestem największym cudem świata!'. Także ten. Aha! I w zeszłym roku wygrałam różne nawet fajne książki i tablet, w którym nie śmiga mi internet, ale którego nikt nie chce kupić. Do tego były 3 dyplomy, każdy od innej firmy, która objęła patronat nad tamtym konkursem. Wszystkie trzy z błędem (kurwajegotwojamać!) w moim nazwisku. Kiedy opowiedziałam to wszystko Lipie, powiedział:
- Kiedyś na pewno wygrasz coś dużego i sensownego. Np. krowę. 
Krowy wczoraj nie wygrałam, pewnie dlatego, że nie ona była nagrodą. Co za pech. No w każdym razie pojechałam sobie na dworzec, bo siedzenie w domu generalnie mi nie służy. Na cud i hajs liczyłam oczywiście, ale nie łudziłam się jednak za bardzo. Miałam za to nadzieję na jakąś przygodę. I zaczęło się bardzo prędko. Jeszcze u siebie w autobusie spotkałam p. Romana, tego mojego znajomego kloszarda. Siadłam obok niego, a on mi opowiada, że jutro idzie na pogrzeb swojego znajomego. Mówi mi kogo, pyta, czy go znałam. No znałam z widzenia. Koleś miał 28 lat i zmarł na serce, ponoć błąd lekarza. P. Roman mówił, że jest wstrząśnięty, bo bardzo tego szczuna lubił, że mu pomógł kiedyś bardzo i takie tam i że to straszne, taki młody. Był naprawdę załamany, do tego stopnia, że aż mu łzy pociekły. Zapowiedział, że ogoli się, ubierze i pójdzie na pogrzeb, a potem to nie wie co, chyba linę weźmie i do lasu pójdzie. Okropność. P. Roman to przecież cholernie twarda sztuka, a wczoraj naprawdę nie wyglądało to wszystko dobrze. Mam nadzieję, że czegoś nie wywinie. Nawijałam mu jakieś dyrdymały, że to i tak nikomu już nie pomoże, że przecież ma psa, za którego jest odpowiedzialny i co ten pies niby bez niego zrobi i takie tam. Powiedział, że mnie usłucha, ale cholera go wie. To takie smutne preludium. 
Pociąg był do bani, bo bezprzedziałowy. Nienawidzę tych siedzeń ustawionych jak w autobusie. I są takie niewygodne, wyprofilowane w tak głupi sposób, że łba człowiek za cholerę nie może se dobrze ułożyć. No ale dobra. Wysiadłam na centralnym, kupiłam se bilecik powrotny i jęłam się zastanawiać, co mam z sobą przez kolejne 3 godziny począć. Pomyślałam nawet, żeby odezwać się do znajomych z Woodstocku. Albo z Bieszczad, bo co niektórzy akurat w Wawce przebywają. Ale potem stwierdziłam, że się nikomu narzucać nie zamierzam. Niech się sami domyślą, że tam jestem. Logiczne. Polazłam więc sobie na uniwerek, w którym przed 2 czy 3 tygodniami byłam na konferencji. Zaczynam się do stolicy przekonywać. Jest całkiem niezła. Może nie taka super jak Wrocław czy Poznań, ale niech tam. Doczłapałam na Karową, kupiłam sobie kawsko i poszłam siedzieć w instytucie socjologii. 1,5h tam spędziłam, zapisując w kajecie swą gonitwę myśli. Czułam się ździebko głupio, bo co ja niby w tej Warszawie robię na jakimś uniwersytecie nie moim, na którym przebywać wcale nie muszę. Przeczuwając, że podróż moja uhonorowana żadną gratyfikacją nie będzie. Ale no dobra. Kiedy już się nasiedziałam, wylazłam sobie na Krakowskie Przedmieście. Bardzo fajne jest. Porobili już trochę świątecznych iluminacji, na Placu Zamkowym stoi wielka choinka z prezentami, ludzie też już w nastrojach świątecznych. Nawet uśmiechali się do mnie! Zaczepili mnie też mormoni, a właściwie mormonki. Łamaną polszczyzną ze mną chwilę gadały, wręczając mi karteczkę z adresem strony internetowej i powiedziały, że mam śliczne bucik. No dziwne rzeczy. Doszłam wreszcie na Stary Rynek. Tudzież Rynek Starego Miasta, bo to u nich się inaczej przecież nazywa. I zdziwiłam się bardzo, że taki jest malutki. Na środku stała kolejna choinka, część rynku była w remoncie no i generalnie jest naprawdę niewielki, a przebywając na nim ma się wrażenie, jakby się było w pudełku. Taki mały zamknięty plac. Na tym to placu doleciały mnie dźwięki strun, więc idę, patrzę, a tam jakiś gość na gitarze gra i śpiewa sobie. Był starszy, brudny, siedział na plecaku i na zdezelowanym wiośle coś tam próbował tworzyć. Ostatecznie nawet nieźle mu szło, właśnie przez to, że to takie surowe było. Przeszłam obok niego, idę dalej, patrzę, a tam jakiś dzieciak sobie biega i piłkę kopie. Kopnął, piłka poleciała dość daleko i dzieciakowi podał ją koleś bez nogi. Szedł z kumplem o kulach i zbierał kasę na protezę właśnie. Ale podbiegł na tych kulach i kopnął piłkę. Świetnie przecież. Przeszłam rynek wokoło, co dużo czasu mi nie zajęło i stanęłam ostatecznie przy wioślarzu. Oczywiście nie minęło dużo czasu, kiedy zaczął ze mną gadkę. W zasadzie standardowa historia. Od 27 lat żyje na ulicy, we wszystkich polskich miastach grywał, ale w ogóle to na piechotę całą Europę zwiedził i śpiewa w 7 językach. I alkoholikiem jest i się tego nie wstydzi. Miał kobietę, ale zamarzła. Wtedy myślał, że się zabije, ale Bóg go ocalił. Po coś go trzyma na tym padole. No i okej, bo on może sobie tu być. On się nie boi, bo i czego. Generalnie nie ma się czego bać, bo co ci ktoś może zrobić. Ktoś czy coś. Trzeba być od okoliczności zewnętrznych niezależnym. Takie rzeczy opowiadał i - co ciekawe - sypał cytatami z Pisma jak z rękawa. Co wątek, to coś z Biblii wplatał. Taka osobliwość. Długo jednak z nim nie pogadałam, bo musiałam iść w umówione miejsce. Tam było sporo ludzi, ale nie tak dużo, jak myślałam. Przyszła babeczka i gość w garniturze, pogadali trochę o tym konkursie, powiedzieli, komu przyznają nagrodę. Można było wrażenie odnieść, że laureatki doskonale o tym wiedziały, a w ogóle to były w branży znane już. Coś tam opowiedziały o sobie po czym uroczystość zakończono. A nie, pardone! Zaproszono na poczęstunek. Na stole stały: orzeszki ziemne, krakersy oraz chipsy. Jakże wytwornie! Było też wino. Chwyciłam lampkę i stanęłam sobie przy oknie. Obok mnie stanęła jakaś babeczka, ale niespecjalnie chyba miała ochotę na dialog, więc zrezygnowałam. Czułam się coraz bardziej jak ufoludek, toteż kiedy w zasięgu mojego wzroku pojawiła się jakaś parka, której dobrze z oczu patrzyło, posłałam im uśmiech i tak się zaczęła nasza znajomość. Ona pracowała na uniwerku, ale bardziej w administracji. Miała 32 lata, czarne oczy, czarne włosy, humor też raczej czarny i była jego towarzyszką. On był jej znajomym, rozgoryczonym brakiem sukcesu. Poznali się przed laty w bibliotece, a teraz się przyjaźnią. No, wiadomo, jak to z tymi przyjaźniami jest. W ogóle to oboje byli bardzo elokwentni, wygadani, dużo wiedzieli i szło z nimi o czymś sensownym pogadać. Szybko się okazało, że ten ziom jest politykiem, kandydował ostatnio i w ogóle. No więc zaczęliśmy dialog, a tymczasem ze stołu zaczęto sprzątać szkło. Byliśmy oburzeni.
- Mam butelkę z wodą. Możemy wylać i przelejemy wino! - powiedział on. 
Poleciał nam po jeszcze jeden kieliszek, wychyliliśmy go, capnęliśmy orzeszków na drogę i poleźliśmy do szatni po kurtki. 
- Masz pociąg dzisiaj?
- Mam. Za 3 godziny.
- To chodźmy na piwo. 
No i poszliśmy. Wylądowaliśmy w jakimś ponoć irlandzkim pubie. Multikulti tam było jednak, bo pub irlandzki, muzyka amerykańska i to ta najgorsza (także umcyk-umcyk), na ścianach tureckie poduszki, a w tle zapach indyjskich kadzideł, sandałowych. Ale siedliśmy sobie. Co ciekawe - w tym pubie zamówienia zbierała kelnerka, jak w restauracji! I żreć też tam było można. W Poznaniu tak nie jest, ewentualnie orzeszki można kupić. Przy piwie prowadziliśmy nader ciekawe rozmowy. O multikulti właśnie. W tym kontekście opowiedziałam o szoku 2-letniej Idki, kiedy po raz pierwszy ujrzała czarnoskórego. W tej właśnie chwili na sali pojawił się czarny i uśmiechnął się do nas uroczo. Co tam jeszcze... Rozmawialiśmy sobie o kinie i o książkach. On opowiadał o swojej partii. Lewak (sam tak twierdzi). A ona centrowa. Całe to wszystko było takie trochę lewackie. Mówię to pół żartem, bo ostatnio z Kamalą się z takiego gadania śmiejemy. Wszystko nagle lewackie. My same też. Łazimy do lewackich knajp, słuchamy lewackiej muzyki, jesteśmy wege. A wiadomo, że dzisiaj wege, jutro homo. Wszystko, co jest jakieś takie kapkę inne już jest lewackie. Moi wczorajsi znajomi stanowili dość dziwny, osobliwy duet, więc to też było lewackie. Wieczorek z lewakami. No w każdym razie rozmowy się toczyły różne, całkiem na poziomie. To jest to, czego mi na co dzień brak. Idzie się do knajpy i gada o pierdołach dnia codziennego. Też ważne, ale jakieś dyskusje o innych rzeczach też by były spoko. 
Wszystko to było takie trochę na pałę, bo ja nie pamiętałam, jak ona miała na imię, oni nie pamiętali jak ja i w ogóle. Mimo to powstał pomysł, by zmienić lokum, bo centrum to wiadomo - drogo i tak sobie. Oddałam się w ich ręce więc i pojechaliśmy... na Pragę. Tam była knajpa o nazwie Skład Butelek. Można zalinkować i się zapoznać. Generalnie straszna speluna. Wystrój, włącznie z łazienką, trochę przypominają zlikwidowany już OdZysk. Jest dziwny barman, towarzystwo jak z filmu, piwo w butelkach z obdartymi etykietkami i tak dalej. Wtedy już gadaliśmy o kapitanie żeglugi morskiej Eustazym Borkowskim (?!), potem o Bałtyku, potem o Bieszczadach. W pewnym momencie zjawił się gość z kontrabasem i zaczął grać. Dołączali do niego stopniowo inni, z fletami, gitarami, przeszkadzajkami, bębnami. Część klienteli chwyciła za porozrzucane po kątach instrumenty i takie to powstało jam session. Trwało i trwało nieprzerwanie, w jazzowym klimacie, wszyscy złapali drajwa i sobie w tym transie trwali. Świetne to było. Po kolejnym piwie wyleźliśmy stamtąd i poszliśmy nie wiem gdzie, bo ja się w tych dzielnicach nie orientowałam za grosz. Potem ona pojechała do siebie, a on polazł ze mną. Wsiedliśmy sobie do metra i wysiedliśmy przy dworcu. Odprowadził mnie, wymieniliśmy kontakty celem przesłania sobie paru rzeczy, o których rozmawialiśmy i wsiadłam w swą ciuchcię. Nieczęsto zdarza mi się podróżować pod wpływem, no ale cóż. Wszystko to podobało mi się, bo to niespodziane spotkanie z ciekawymi ludźmi, a ja takie wolne umysły lubię, pomijawszy to jego lewactwo ;) Dzięki nim zobaczyłam ciekawszą stronę Warszawy miast siedzieć na dworcu i popijać wodę niegazowaną. Osobliwy wieczorek. Wylazlam z pociągu o 3 w nocy, znów, trzeźwa na powrót. Nie lubię o takich godzinach podróżować, zwłaszcza ostatnio i zwłaszcza jesienią. Byłam przy moście Królowej Jadwigi, kiedy mnie gonić zaczęło dwóch kolesi. Biegli jak wariaci przez miasto szukając ulicy Kazimierza Wielkiego, zdecydowani znaleźć ją po zupełnie niewłaściwej stronie. Z kwadrans ich przekonywałam, że są w błędzie. Mam nadzieję, że ostatecznie trafili gdzie chcieli i nie musieli nocować na klatce. 
Dzień kompletnie porąbany. Obłęd w ciapki. 

8 komentarzy:

  1. Nad Solinką też się śmiałyśmy, że wege = jutro homo i że lewacka sałata, ale dawno to było, może więc jednak mi się przyśniło? :P

    W Wawie są spoko rzeczy, szczególnie pod względem kulturalnym, ale nie przekonuje mnie to aż tak, pomimo tego napisałam już Oli, że Wawka mnie czeka, więc chyba głupio się tak wycofywać :D

    No, ładnie sobie spędzasz czas! Oczywiście nic nie mówiłaś o żadnym konkursie, jak zwykle. Czekam na niusa o Twoim zamążpójściu! ;>

    Trzymaj się, Dege, niech Ci gwiazdka pomyślności nigdy nieee zagaaaaśnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, nie przyśniło Ci się! Zapewniam, zajadając kanapkę z lewackim pasztetem z ciecierzycy ;)

      Eeeyy no, ale jak to - Wawka Cię czeka? Przecież nie chciałaś tam, chciałaś tu. Skąd ta zmiana teraz?

      No nie mówiłam, bo ja nikomu o rzeczach niepewnych nie gadam. Jak się okazuje - nie miałoby to sensu. Gdybym np. zdawała na prawko, też bym powiedziała dopiero, jak bym już zdała. Zamążpójście?! Ahahah. Dobre, dobre!
      Ja natomiast czekam na jakieś wieści od Ciebie. Ściskam i życzę Ci dobrych mikołajek ;)

      Usuń
    2. Ciecierzyca <3 No wiesz, biorąc pod uwagę szybki upływ czasu i dzielącą nas odległość, jak i pełnię szczęścia w Bieskach, nawet wliczając w to melodramaty, można czasem dojść do wniosku, że to wszystko jedynie splot dziwnych myśli w głowie wywołał :O

      Ech, to jest dłuższy temat, raczej na wiadomość na gg, tyle że net mi się muli strasznie i dlatego wciąż nie mogę Ci odpowiedzieć. Po prostu Poznań nie jest dla mnie super życzliwy na razie, chociaż ja darzę ten Gród Mego Przodka wielkim uczuciem ;D

      I to jest złe podejście! Ja mówię Tobie o konkursach i pomysłach różnych, zanim one się zrealizują, bo uważam, że warto podzielić się czymś, co nas zajmuje w danej chwili, szczególnie wobec faktu, że tak daleko mamy do siebie i miałyśmy małą umowę, że ze względu na to tragiczne oddzielenie będziemy gadały nawet o pierdołach naszego życia ;> Ustaliłyśmy, że wzajemne rozeznanie w naszych sprawach jest sprawą konieczną, moja Gwiazdo Jutuba :P A na zamążpójście miałabyś większe szanse, gdybyś chodziła na kawę :P

      Mam nadzieję, że Rzecz Wiadoma uczyni Twe dni w jakiś sposób jeszcze bardziej świetlistymi :) Ściskam, Dege! :*

      Usuń
    3. Właściwie racja. Też czasem wątpię w niektóre wydarzenia, wydają mi się zbyt piękne, by mogły się rzeczywiście zdarzyć.

      Oj, nie lubię Twojego neta. Czekam na wiadomość już od dłuższego czasu, a kwestia, o której mówimy interesuje mnie w dużym stopniu. Poznań nie jest życzliwy? Po czym wnioskujesz?

      Ech, no wieeeeem, ale naprawdę nie lubię gadać o rzeczach, które są palcem po wodzie pisane, niedopięte itd. Pierdoły dnia codziennego, a jakieś małe żałosne planiki, z których guzik wychodzi to dwie inne sprawy. O tym jutubie nie mów mi nawet... No i dziękuję za trafne bardzo spostrzeżenie, ale kogo niby interesuje zamążpójście?

      Już uczyniła dzisiejszy dzień świetlistym. I wierzę, że okaże się cenna także i zaś, kiedy już się zagłębię. Och, Promyczku! :*

      Usuń
    4. No wieeem, wykorzystałam limit, tak to jest z netem bezprzewodowym, działa dobrze, aż tu nagle: bum! Postaram się jutro odpisać, obiecuję!

      Ej, dziołcha, gdybyśmy gadały tylko o tym, co spełnione w naszym życiu, mało miałybyśmy tematów do pogawędek :P Nas trochę kwestia zamążpójścia interesuje, wszak zastanawiamy się wciąż nad swoim powołaniem! Drugą stronę też może kiedyś to zainteresować, dlaczego z góry zakładasz, że jesteś jako doktorantka za głupia dla drugiego intelektualisty? Przypominam, że takie nagrody jak ta na absolutorium za jedną z najlepszych średnich czy samo dostanie się na doktorat o czymś świadczy. I nie chcę czytać, że miałaś szczęście albo poziom był niski, bo trochę Cię znam, znam Twój potencjał, inteligencji i oczytania nie można Ci odmówić. Bez dyskusji proszę to przyjąć! Niech to będzie taki wstęp do życzliwszego patrzenia na siebie. ;> :*

      A propos konfy, powinnaś przeczytać "Narkotyki..." Witkacego, służę knigą (mama posiadła chyba wszystkie jego autorstwa), sama też muszę doczytać, bo przerwałam z powodu nawarstwienia psychodeli w życiu :P Bardzo miło mi było posłuchać Twego głosu, dla mnie to super prezent <3 :D Niestety szybko musiałam przerwać, bo jutub umarł (ach, ten necik!), ale powrócę do mojej ulubionej doktorantki. ^^ Nie załamuj się, jestem pewna, że kiedyś przyjdzie okazja do poznęcania się nade mną (w takim ujęciu, o jakim Ty pewnie myślisz, bo ja cenię Twoje wszelkie wystąpienia!) xD

      Cieszę się bardzo! Wiedz, że Ty też uczyniłaś mi tym sms-em prawdziwą radość! <3

      Usuń
    5. Dobrze, dobrze, Złotko, ja Cię nie ponaglam. Po prostu się doczekać nie mogę ;)

      Hah, obawiam się, że w ogóle groziłoby nam milczenie :D Jednakże o ile mogę mówić o wszystkim (i pisać, jak tutaj), o tyle machanie szabelką, które nie wiadomo, czy coś da, zachowuję dla siebie i tak pewnie zostanie. Musisz mi wybaczyć.
      Zamążpójście nieszczęsne. No, można powiedzieć, że nas interesuje - jesteśmy niezłymi teoretyczkami! :D A ten kolo nie jest po prostu intelektualistą. W każdym razie nie ma o czym gadać - sprawa nieaktualna ;)
      I dziękuję Ci ogromnie za miłe słowa, mój Ty Wentylatorze ;)

      Wiem wiem, sporo jest jeszcze rzeczy na ten temat do przeczytania. Ale skąd Ty mnie tam wyczaiłaś, szukałaś mnie w internetach? :D Możesz być pewna, że się poznęcam, liczę na rozbujanie Twej kariery, a wtedy.... ;)

      Ey, niezły przypał, nie? Żona naszego psora ważną się stała dziś postacią ;P

      Usuń
    6. Ha! :D Ja mam wspaniałą wprost intuicję! Śledzę różne strony z konfami humanistycznopodobnymi (fb), żeby całkiem nie wypaść z obiegu (zazwyczaj w kwestii literackich paneli) i od linku do linku - trafiłam na jakąś starą rozpiskę konfy, w której figurowało m.in. Twoje nazwisko; oczywiście postanowiłam odnaleźć to wystąpienie :D Tego nie było, ale trafiłam na rzeczone! <3 Sądzę, że zrobiłabyś to samo xD Powiem Ci też, że ja na szczęście nie występuję pod swoim nazwiskiem (zresztą nie jest tak oryginalne jak Twoje!) indywidualnie na jutubach, no i nie przez tak długi czas, ale to nie znaczy, że mnie tam nie ma :P Co do rozwoju kariery, to bez przesady. Jestem pewna, że na tyle się na pewno nie rozwinie. ^^ I w ogóle - a propos konf wszelkich coś wtrącę, bo się nasłuchałam - niby to takie humanistyczne, ale notorycznie łamie się ustawę o ochronie języka polskiego, co mnie boli, a mamę doprowadza do szału i stale grozi, że pozwie, kogo trzeba :P Zresztą zamierza napisać o tym felieton na emeryturze, a teraz pracuje nad podobnym projektem z uczniami ;) Obce słówka wpierniczane na wykładach na kulturo już mnie irytowały, brzmiały sztucznie, chociaż staram się patrzeć na to pod kątem "specjalistycznego języka"; na nic - za małą mam tolerancję. Już nie jestem lewaczką, bo oni jadą równo! I to jest kolejna sprawa, którą w Tobie podziwiam - znosisz tak wiele :D

      Wylanie swoich frustracji zawsze spoko, tymczasem zaraz machnę Ci wiadomość na gg - będzie długa ;) Co do ostatniego zdania - nie wiem, o czym mówisz, tkwię w mojej małej prowincji myśli i zdarzeń :P Ściskam!

      Usuń
    7. No no no - to się chwali! Zacnie, że chcesz być na bieżąco, ale te konfy zwykle wyglądają raczej tak se, co pewnie zdążyłaś zauważyć.
      Ty lepiej zdradź, pod jakim pseudonimem mam Cię szukać, bo nie wiem, czy się domyślę! I jak to - kariera się nie rozwinie?! A Twój plan dla nas? No eeej...
      Ano, muszę znosić wiele, ale coś za coś. Nie wiem jednak, jak długo dam radę :D A tak serio to oczywiście masz rację - udziwniamy to wszystko na siłę i odpolszczamy, nie wiem po cholerę.

      Dziękuję Ci za wiadomość na gg - wkrótce odpiszę! A co do ostatniego zdania - mówię o żonie naszego profesora od antropologii. Nie zapomniałaś go chyba? ;> Odwala coraz to lepsze numery wygłaszając swe opinie na wykładach :D No i familia jego sławna teraz. W gruncie rzeczy masz rację - co Cię to obchodzi.
      Oddalam się celem czytania wiesz czego <3 Ściskiiii!

      Usuń