niedziela, 6 grudnia 2015

paradoksy

Życie w zasadzie toczy się raczej jednostajnym rytmem. Cały czas się łapię na tym, że odmierzam czas konkretnymi wydarzeniami - kolejne zajęcia, kolejne poniedziałkowe zakupy, kolejna msza, kolejne sobotnie porządki. Wszystko strasznie gna. Miesiącami czekam na coś, np. na koncert, jakiś wyjazd czy spotkanie, trwa to tak krótko, a po tym znów nastaje niby nudny, ciągnący się czas, paradoksalnie płynący rwącym nurtem. Bywają jednak całe tygodnie, kiedy dzieje się inaczej. I ten taki był, pełen osobliwych wydarzeń. Warszawa to jedno, ale działy się też inne rzeczy, ot choćby spierniczona sobota, a więc dzień, na który czekamy wraz  Noelle cały rok, a który polega na pieczeniu pierników od świtu do nocy. Poza tym miały też miejsce małe przypały, jak choćby to, że ksiądz zapukał mi w konfesjonał bez podania pokuty. No i jeszcze dostałam niespodziewanego maila, który przerodził się, również niespodziewanie, w dość obszerną korespondencję zakończoną jak dotąd propozycją kawy. Postanowiłam się do tego nie odnosić, dochodząc jednak do wniosku, że co niektórzy mają rację i mam trochę bajzel w głowie. Mój mailowy partner jest oczywiście starszy, co nikogo nie powinno dziwić, ale co jest jednak pewnym problemem, bardzo wjeżdża mi na ambicje, bo choć mało o nim wiem, to, co wiem, sprawia, że czuję, że musiałabym nieźle nadgonić, by chociaż z nim pogadać. No i chyba najgorsze - to konkretny i zdecydowany typ, więc tego nie można będzie mu zarzucić. Ostatecznie wychodzi więc na to, że sama sobie przeczę. No w każdym razie - nie zamierzam się pakować w żadne tarapaty, choć już je przeczuwam. Nie wiem, jak to się dzieje, ale wszelkie dziwne historie same mnie znajdują. A ja tylko chcę nie mieć problemów. Boję się jakiejś kawy, kurde. Jestem za mała, żeby pić kawę z takimi osobnikami o wielu talentach. Gdziiieeeee jaaaa. Ja taka wszechstronna nie jestem, talentów nie mam, więc się potem co najwyżej znów mogę mięsiwem okazać. Mam nadzieję, że Bieszczady czekają jednak na mnie z jakaś ziemianką, w której będzie można się skryć przed takimi i innymi rozterkami.

*** 

Za cholerę nie mogę poczuć się na swój wiek. Jak widać powyżej, boję się facetów i ogólnie ludzi, ale już nawet nie o to chodzi. Nie mogę przestać ubierać się tak jak zawsze, automatycznie chwytam sprawdzone ciuchy i łażę od lat w tym samym schemacie, w tych wszystkich wybitnie niekobiecych lumpach. Ekscytuję się kolorowymi piernikami i naprawdę nie mogę się doczekać ubierania choinki. Z drugiej jednak strony dopadła mnie ostatnio refleksja, która pozwala sądzić, że gdzieś tam, w środku, mam świadomość, że ćwierćwiecze to jednak już sporo. Oto bowiem doszłam do wniosku, że trudno jest zdefiniować swoje błędy. Gdy się jest młodym, wiadomo, na co można zrzucić winę. Bunt, głupota, taki wiek. I to zwykle są rzeczy przejściowe, na niczym nieważące. Potem można sobie myśleć, że w gruncie rzeczy nie robiło się żadnych takich życiowych błędów. Przynajmniej ja tak sobie myślałam. Żyłam w przeświadczeniu, że te największe błędy zapewne jeszcze przede mną. A teraz uprzytomniłam sobie - i być może bardzo dobrze, że tak się stało! - że to niekoniecznie tak jest. Może ja już teraz robię jakiś błąd. Może w nim tkwię od dłuższego czasu i się połapię dopiero u schyłku życia, że wtedy robiłam coś źle. Niby się czuję ze sobą okej, nie dręczy mnie sumienie, że kogoś skrzywdziłam/krzywdzę. Z drugiej jednak strony słyszę co pewien czas jakieś pretensje czy oskarżenia nawet. Wtedy się buntuję i się bronię, bo przecież wiem, że tak nie jest. Ktoś mówi w nerwach, w rzeczywistości tak przecież nie myśli. A co, choinka, jeśli myśli i to ja nie mam racji. Z trzeciej znowu strony - i naprawdę nie mówię tego po to, żeby się jakoś użalać czy coś, to tylko stwierdzenie faktów - co by niby było, gdyby mnie nie było? Nic by się nie zmieniło. Jestem potrzebna mojemu psu i mojej matce, ale myślę, że beze mnie ostatecznie daliby jakoś radę. Niczyj świat nie ległby w gruzach. Nie upadłaby żadna firma, żadna misja nie byłaby przez to skazana na niepowodzenie, nikomu nie pękłoby serce. Zastanawia mnie to, bo może jednak tkwię w jakimś błędzie, z powodu którego nie jestem z ludźmi aż tak blisko. A może po prostu ludzie generalnie nie są ze sobą jakoś bardzo blisko, tylko ja idealizuję. Wniosek, jaki nasunął mi się teraz, ale już przed tygodniem jest taki, że z pewnością za dużo o sobie myślę. Taki narcyzm. Albo antynarcyzm, bo myślę krytycznie. Nie wiem, co niby miałyby dać te ciągłe autoanalizy, ale nie potrafię ich zaprzestać. Po prostu teraz, na tę chwilę, nie chcę tkwić w żadnym błędzie. A jeśli tkwię, niech mnie olśni. A czuję, że tkwię, więc zawracam co niektórym głowę durnymi pytaniami, w stylu 'czy ze mną coś nie gra?'. Coś nie gra? 
Obłęd w ciapki. 

2 komentarze:

  1. Otóż kategorycznie się nie zgodzę z tym, że niczyj świat nie legł by w gruzach, a już tym bardziej, że nikomu nie pękło by serce. Kategorycznie się nie zgadzam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeju no. Nie mówię, że na nikim nie zrobiłoby to wrażenia, piorunującego wrażenia, że nikt nie wpadłby w czarną rozpacz, bo pewnie by wpadł. Ale by prędzej czy później musiał zacząć dalej żyć, bo by mu inni na rozkład nie pozwolili.
      Już mniejsza o to, nie przywiązuj wagi do mojego onirycznego bełkotu. Zmiękczaj kota!

      Usuń