Jestem wstrząśnięta, zrozpaczona i daleka od opanowania. Zapewne przesadzam, nie znam życia i blablabla. Albo coś ze mną nie tak. Albo nie wiem czego chcę. Whatever. Czuję jak czuję i nie wiem niby, jakim cudem miałoby się to zmienić. Co więcej! Wcale nie mam ochoty, by się to zmieniało. Bo to jest po prostu skandal.
Aha, uprzedzam, że mogę być wulgarna. Niech se będę, chociaż w taki sposób. Czas wyłożyć karty na stół.
Otóż zawsze miałam problem z facetami. W szkole, kiedy tworzyły się pierwsze pary, wydawało mi się to jakąś dziecinadą i zupełnie mnie nie pociągało. Lubiłam się rzucać śnieżkami z chłopakami, było nawet śmiesznie, gdy mnie ciągnęli za włosy albo pisywaliśmy do siebie na lekcjach liściki o pierdołach. Nie miałam najmniejszej ochoty tańczyć jednak z nimi na szkolnych dyskotekach ani spotykać się po lekcjach. No chyba, że całą paczką. Z biegiem czasu zaczęło się to trochę zmieniać. Jakoś na koniec gimnazjum moja sąsiadka próbowała zeswatać mnie ze swoim starszym bratem, ale szybko się zorientowałam, że próbuje sobie on leczyć mną złamane serce, więc nasza relacja, już nie kumpelska, ale wciąż szczeniacka, się zakończyła. Na początku liceum czas był bardzo towarzyski i trochę więcej i inaczej czas z facetami spędzałam, choć nie można powiedzieć bym się rozmieniała na drobne. W połowie liceum spotkałam mojego kolegę, jeszcze z podstawówki, a że były wakacje i akurat oboje nie mieliśmy nic specjalnego do roboty, zaczęliśmy wieczorami ucinać sobie pogawędki podczas włóczęg po łąkach. Chodziło oczywiście o Hiva, z którym przez lata tworzyliśmy burzliwy, ale w sporej mierze naprawdę fajny związek. Nikt mi nie powie, że tam o nic nie chodziło. On był pierwszy na poważnie i ostatni na poważnie. Dość mocno jednak zjebaliśmy, bo tego się inaczej nie da ująć, no i po ptokach. Od tego czasu minęły ponad 4 lata, mamy ze sobą kontakt, często gadamy, często się widujemy, możemy na sobie polegać. Od tego czasu on jakoś próbował sobie ułożyć życie, ale nie wyszło. I ja... Ja nie wiem, czy próbowałam. Właściwie chyba nie. Wpakowałam się jednak w bezsensowną relację trwającą całą zimę przed trzema laty. Na początku bezsensowna mi się nie wydawała, ale moje założenia i oczekiwania nie były dobre. Nie powinno się nic na próbę, niepewnie, dla zabawy. To często naprawdę nie jest tylko kwestia decyzji. Ostatecznie on miał do mnie żal i miał do tego prawo. Nie narobiłam dużego bałaganu, ale utwierdziłam się w przekonaniu, że pewne formy relacji damsko-męskich nie są dla mnie. Bo nie potrafię z tego czerpać radości. Są tacy, którzy szukają i spotykają się z kimś ciągle no i okej, ich sprawa, jeśli tak mogą. Myślałam, że mogę też, ale nie mogę. I to właściwie cała historia. Teraz mam 25 lat, jestem sobie singielką (nie znoszę tego słowa) i niespecjalnie mi to doskwiera na co dzień. Przyzwyczaiłam się, polubiłam, mam pełną swobodę i naprawdę odwykłam już od wszelkich tych gierek. Czy nawet nie gierek, ile sytuacji, że ktoś cały czas jest. Może i nawet zdziczałam, nie wiem. Czekam więc na etykietę starej panny oraz na kota. W zasadzie hmm... Chciałabym rodzinę. Choćby dlatego, że nie wiem, jak to jest. Mąż, dzieci. Tak jak być powinno. Tak naprawdę i szczęśliwie, choć pewnie byłoby od groma trudności. Ale minęło tyle czasu, a ja tak się poutwierdzałam (pozatwierdzałam?) w swoich przekonaniach niektórych, że nawet nie potrafię sobie wyobrazić tego. I gdyby się zdarzyło, nie wiem, czy bardziej bym się ucieszyła czy przeraziła.
Jak już jadę z tym ekshibicjonizmem, to sru, jeszcze powiem, kim powinien być mąż idealny. Pominę już upodobania kulinarne, wyznawaną religię czy gusta muzyczne, bo wiadomo, że nie ma na świecie dwóch równych połówek. Chodzi właściwie tylko o to, żeby wiedział, czego chce, żeby się mnie nie bał i żebyśmy żyli w jednym świecie.
Tu kończy się tło opowieści, a zaczyna problem właściwy.
Przez wszystkie lata lubiłam się otaczać facetami. Cenię sobie ich punkt widzenia no i kobiety, nie wiedzieć czemu, nigdy nie są tak zabawne jak oni. Poza tym można też pogadać o sobie nawzajem i to bardzo wzbogaca - usłyszeć na temat swój i innych dziewczyn coś od faceta i odwrotnie. Mogą takie rozmowy trochę uprzytomnić, nawet pomóc. Wobec tego miałam zawsze jakichś kumpli. No i oczywiście zdarzało się tak, że jak oni sobie kogoś znajdywali, nasza znajomość się rozpływała. Albo w którymś momencie zaczynało się dziać coś dziwnego - oni za często chcieli się widywać, dziwnie patrzyli, nigdy nie lubili innych moich kumpli i takie tam.
- Nie ma przyjaźni damsko-męskiej. Nie ma! - powtarzała tymczasem moja matka.
Bywało, że orientowałam się, że coś jest na rzeczy, a bywało, że się nie orientowałam. Wówczas ostatecznie kończyło się w sposób dwojaki - albo się rozpływało, bo delikwent się znudził albo się rozpływało, co poprzedzała siarczysta awantura, podczas której obrywałam za to, że jednak nie mam kobiecej intuicji tudzież nie jestem wróżką czy wizjonerką, bo nie zorientowałam się, że ktoś od miesięcy myśli o mnie inaczej. Szlag mnie jasny trafiał, bo czy to jest do cholery moja wina? Czy to, że ktoś, kto nie ma biustu spotyka się ze mną, rozmawiamy sobie albo idziemy na koncert/piwo/gdziekolwiek od razu ma oznaczać, że smali do mnie cholewki? Sama sobie nie wydaję się szczególnie atrakcyjną pod tym względem partią i nie wyobrażałam sobie siebie jako partnerki żadnego z nich, z tego właśnie powodu, że nie znoszę takiego niezdecydowania. Albo od razu osadzamy relację w odpowiednim kontekście albo deklarujemy się jako kumple od wódki i spraw beznadziejnych. Bo po paru tygodniach, miesiącach, mija wszelka moja ewentualna fascynacja i zaczynam gościa traktować jak brata niemalże. Kiedy więc nagle przy pożegnaniu przytula się o chwilę za długo lub przywozi mi kwiaty na imieniny, wpadam w panikę i czuję autentyczny niesmak. No bo jak to? Teraz?! Teraz już jest po zabawie. I czuję się idiotycznie, bo nie chcę niszczyć dotychczasowej relacji, podczas której myślałam sobie, że ale mam fajnego kumpla, można z nim robić tyle klawych rzeczy i rozmawiać o wszystkim. Bo dalej kumplować się przecież nie da. Ewentualnie można udawać - on, że nic się nie stało, ja - że niczego się nie domyślam. Ale to bez sensu. Podsumowując ten wątek - wpienia mnie niemiłosiernie, że zamiast od razu traktować mnie jak kobietę, oni robią ze mnie kumpla, a potem czają się i robią podchody miesiącami. Czy to, że dostanę kwiatki ma sprawić, że rzucę się im w objęcia? Niestety jestem tradycjonalistką i zwolenniczką rozwiązań tradycyjnych - chce się ode mnie czegoś więcej, niech mi się to więc ma odwagę pokazać. Nawet nie powiedzieć. Pokazać. Stawką jest co najwyżej ryzyko zgarnięcia w ryło. Ewentualnie inna forma kosza.
No i teraz case study, obrazujące tę problematykę jeszcze z innej strony.
Z jakieś 2 lata temu poznałam w pociągu dwóch kolesi. Byli rok młodsi ode mnie, studiowali na polibudzie i stanowili bardzo fajny, pozytywny duet. Więc widywaliśmy się potem w Poznaniu z różnych okazji. Zwłaszcza z jednym z nich, bo miał zawsze więcej czasu i chęci. Niby taki entuzjastyczny, nieopieszały człowiek, któremu się chce coś robić. Od samiuśkiego początku o nic zupełnie nie chodziło i tak sobie nie chodziło miesiącami. Kiedyś nawet o tym gadaliśmy, pijąc w bramie pigwówkę. Wiem, w jakim świetle stawiają mnie te okoliczności, ale o to właśnie chodzi. Czy z potencjalną kobietą życia pija się wódę w bramie? Piliśmy sobie i gadaliśmy, że nie lubimy, kiedy ktoś z naszego otoczenia nagle zaczyna nas traktować inaczej, to niezręczne, najlepiej jak od początku jest specjalnie, a nie nagle, nie wiedzieć czemu. Gadaliśmy też wtedy o tym, że mało jest równie wkurzających rzeczy jak ludzie, którzy po dobraniu się w pary znikają dla świata, przepadają jak kamień w wodę i śladu po nich nie ma, mimo lat znajomości, mimo wszystkich tych więzi. I to było zimą.
Wiosną zaczęły się numery z kwiatkami na dzień kobiet (to jeszcze normalne - może jest dobrze wychowany i chce być miły). Z owocami, gdy byłam chora (może troskliwy?). Z wpadaniem do mnie całkiem często (może faktycznie ma egzaminy i szuka pretekstu do ucieczki od nauki?). Z tańcem samców alfa, kiedy w jakiejś knajpie spotkałam innego znajomego (faceci tak mają, że stroszą pióra). W końcu się musiałam przestać oszukiwać. Nie wiedziałam, co dalej z tym robić, więc czekałam sobie. Potem był Woodstock, potem się porozjeżdżaliśmy. I wtedy się numery skończyły. Pojechał w Bieszczady (akurat tam!) i dowiedziałam się o tym od kogo innego. Wrócił do Poznania - dowiedziałam się przypadkiem, bo go dojrzałam przez szybę tramwaju. Na urodziny z prezentem przylazł dobrych parę dni po fakcie. Wszystko spoko, ale biorąc pod uwagę dotychczasową częstotliwość kontaktów - jednak dziwne. Pomyślałam więc, że albo ma focha, albo zmienił strategię albo któraś okazała się mniej problematyczna niż ja. Oczywiście - opcja trzecia. Stoimy kiedyś pod moją pracą, z tym prezentem właśnie.
- U mnie sporo zmian. Inne mieszkanie, inne studia. No i wreszcie sobie znalazłem kobietę.
- O, to super! - szczerze się ucieszyłam, bo problem sam się rozwiązał. - Ale że wreszcie, nie przesadzaj, jesteś młody przecież.
- No nie aż taki młody. Co dopiero ty. - odparł i się wściekłam, bo nagle zaczął cwaniaczyć. Tyyyyyle się spraw liczyło, a teraz nagle status w związku to podstawa. Brzmiało jak - ja jestem młodszy i se znalazłem, a ty stara i nie. No ale dobra. Pożegnaliśmy się, normalnie, jak zawsze i poszliśmy do swoich spraw. Zaczęłam się jednak zastanawiać, na jakie tory się nasza znajomość teraz przestawi. Nie sądziłam jednak, że na żadne. Przez ten cały czas tyle toczyliśmy ważnych rozmów, wspieraliśmy się, wypiliśmy tyle alkoholu, słuchaliśmy tak wiele muzyki, pomagaliśmy ludziom na wiele sposobów, no sporo nas łączyło. A tu jajco, cisza. Po jakimś czasie podjęłam próbę, pierwszą i ostatnią. Napisałam smsa, że wtedy a wtedy tam a tam gra taka a taka kapela. Oboje ją lubiliśmy, grali za darmochę i zawsze się o takich eventach informowaliśmy, nawet jak sami się nie wybieraliśmy. Po kilku godzinach (ekhem...) otrzymałam odpowiedź:
- Wiem i wybieram się na nich, tylko że ze swoją P. :)
Szlag mnie trafił, krew nagła zalała, pioruny siarczyste ogniste... Ale mówię, dobra, tylko spokojnie.
- A, no to fajnie. Uprzedzam tylko, że nas tam też spotkasz :)
Tak se napisałam, choć miałam ochotę pożreć telefon. I co? Nie przyszli. Ahahaha. Nie przyszli. W drodze powrotnej spotkałam Hiva i opowiedziałam mu to. Nazwał mojego pseudoprzyjaciela cholernym gnojkiem i zasugerował, że mam mu powiedzieć, co o tym sądzę. To oczywiście było wykluczone, gdyż tamten żadną miarą nie mógł pomyśleć, że mi na nim zależy, a tak by pewnie pomyślał. Bo zamiast zobaczyć w tej sytuacji mnie, zobaczyłby tylko siebie i może poczuł się jeszcze lepiej. Wykluczone. Więc myślę sobie - finito.
A wczoraj prócz Święta Niepodległości były w Poznaniu marcinki. Wieczorem pod Zamkiem grał Janerka, potem były fajerwerki. W zeszłym roku byłam tam m.in. z owym gnojkiem. Ach, wspomnień czar. Wczoraj byli jednak ze mną bardziej sprawdzeni ludzie, więc tym lepiej. Po wszystkim miałyśmy jednak z Kamalą ochotę na cydr, więc wlazłyśmy do jednego z ulubionych naszych pubów. Wchodzę, patrzę i kogo widzę przy stoliku nad piwkiem? Cholernego gnojka. Siedział sobie z kumplem i jakąś dziewczyną. Szkoda, że nie P. W pubie, do którego ja ich kiedyś pierwszy raz zabrałam. Wymieniłyśmy z Kamalą oburzone spojrzenia i podchodzimy bliżej.
- Cześć - wysyczałam mu nad uchem. Jego znajomi spojrzeli na nas jak na kretynki (albo już nam się wydawało), a on zerwał się z krzesła, spalił cegłę i jął nas ściskać na powitanie.
- Matko! - darł się. - No jakbym ducha zobaczył!
- Widzę właśnie. Tak się składa, że jednak jeszcze żyję.
- Co, też z koncertu?
- Nooo. Teeeż też.
- A telefonów to już nie ma?
- A to już chyba wiesz najlepiej.
-
-
- Pogadamy o tym kiedyś.
- Kiedyś, no. Może jeszcze kiedyś zdążymy.
Siadł z powrotem na krześle, co więc miałyśmy zrobić. Polazłyśmy do innej sali, ale ostatecznie i tak wróciłyśmy i siadłyśmy stolik obok. Czułam, że wystrzelę zaraz jak proch armatni. Siedzieliśmy tak sobie - my i on. Jak obcy ludzie. A przecież znał mnie tak dobrze. Kamalę znał też. A teraz co? Ani nas nie przedstawił ani do stolika nie zaprosił. Nie czuł się chyba jednak za fajnie pod obstrzałem naszych spojrzeń, bo szybko się zwinął, rzucając suche 'cześć' na odchodnym.
Myślałam, że nie zasnę. A dziś od rana trawi mnie to jak gorączka. Jestem wściekła po stokroć, a przy okazji jest mi przykro razy milion. Nie wytrzymałam więc i opowiedziałam to mojej matce, doskonale wiedząc, że usłyszę to, co zawsze, nie wiedząc tylko, czy to jest bzdura czy jednak prawda i ze mną jest coś nie tak po prostu.
- A czego ty się spodziewałaś?
- Po wczorajszym? No odrobiny kultury chociaż. A tak generalnie to normalnego zachowania, konsekwencji, zgodności słów z czynami. A on proszę, taki sam jak wszyscy. Znalazła się panienka, koleżanki znikają.
- A co, ma się dalej z tobą widywać?
- No skoro takim jest wielkim moim przyjacielem, to chyba powinien.
- Powtarzam ci tyle lat, a ty dalej swoje. NIE MA PRZYJAŹNI DAMSKO-MĘSKIEJ.
- A ja i Hiv?
- Wy już się mieliście, już się nie chcecie i to przyzwyczajenie oraz fakt, że mieszkacie blisko siebie.
- Nawet tak nie mów. On mnie ceni.
- Nie mówię, że nie, ale to nie jest podstawa. I tu też nie była.
- Czyli co, nie z tamtym nie mogę się już znać, bo on ma dziewczynę?
- Tak. Bo on ma dziewczynę, a ty jesteś wolna.
- No i co z tego? Ja go nie chcę przecież! Nie zjem jej go.
- Ja to wiem, ale ona nie.
- Booożeee... Czyli co, ja się mogę spotykać tylko z singlami? I od razu musi chodzić o jedno?
- Nie musi ale może, więc generalnie tak.
- Nie no. To ja dziękuję, bo mi o to nie chodzi. Normalnie może by mi chodziło, bo wiadomo, miłość, małżeństwo, dzieci, ale skoro to wszystko się kręci wokół tego, to dziękuję, wysiadam.
- To po co się umawiasz z Kamalą za tydzień na imprezę?
- Żeby się pobawić? Co, single nie mogą nigdzie chodzić, bo od razu mają być z tego jakieś łóżkowe historie?
- Nie mają być, ale mogą być.
- O rany. Okej. To przestanę wychodzić gdziekolwiek. Zadzwoń do Kamali i powiedz, że piątek odwołany, bo jej stara ciotka nie będzie się pykać.
- Z jakiej ty jesteś planety...
- Kurna, no bo co? Bo sądzę, że można opierać relacje na czymś innym?
- Można, można, czemu nie. Ale jaki facet będzie z tobą latami chodził i tylko patrzył ci w oczy?
- W porządku kurde, ale ja tłumaczę ci, że relacja damsko-męska a relacja kumpelska to co innego. Albo od razu iskrzy i po jakimś czasie nie tylko patrzymy sobie w oczy albo idziemy na piwo pogadać o życiu!
- Relacje kumpelskie są jak widzisz bardzo krótkotrwałe.
- Cymbał...
- A ja uważam, że to normalne.
- To jest normalne?! W świetle tego, co powiedziałaś, to jest spoko, że jak tylko zorientował się, że jego kwiatki nie robią na mnie wrażenia, a gdzie indziej pojawiła się okazja do, za przeproszeniem, zamoczenia, to zabrał manatki i przeniósł się do innej piaskownicy.
- No w zasadzie tak.
- Chryste - jęknęłam, czując, że albo matka faktycznie ma rację i świat dokładnie tak wygląda albo przeszła parę podobnych historii swojego czasu. - Czyli ja nie mogę mieć znajomych wśród facetów?
- Mooożesz. O ile oni będą zajęci i ty też.
- Ale ja nie będę. Więc co? Tylko koleżanki? Bo co?
- A gdybyś z kimś była i twój facet by się spotykał z koleżanką to co?
- To nico. Nie wiem, czy byłabym entuzjastką takich spotkań, ale skoro to dla niego ważna osoba, to niech się spotykają, jeny.
- No wiesz, okazja czyni złodzieja.
- Tak? To niech spierniczają obydwoje! Skoro zwykła kawa może być okazją do zdrady to kij im w oko. Nie chcę takiego dziada. Jakoś my się z Hivem spotykaliśmy ze swoimi znajomymi i nie przez to nam nie wyszło.
- Ja już nie wiem, czy ty naprawdę jesteś aż tak naiwna czy się teraz zgrywasz.
- Naprawdę.
- No ty sądzisz, że normalny zdrowy facet, hetero, będzie się z tobą kolegował ot tak, żeby sobie pogadać o życiu?
- Otóż to. Tego właśnie oczekuję. Oczekuję albo tego albo zdecydowania z jego strony. Niech mnie przysłowiowo chwyci za kudły i powie mi, czego chce ode mnie.
- A on nie mówił?
- Nie. Tylko mi jakieś chwasty dawał.
- No właśnie.
- No i co, jakieś badyle mają sprawić, że zdejmę sukienkę? To tak nie działa, a przynajmniej nie pozwolę, by działało w moim przypadku. Głupie podchody.
- No i dlatego dał kwiatki P. A ona może zdjęła sukienkę. Bo ile może latać z kwiatkami. Żaden albo prawie żaden tak nie myśli jak ty.
- Mam takiego znajomego, który może chociaż trochę tak myśli.
- Jakiego znajomego?
- No nie znam go dobrze, ale on robi, co uważa za słuszne chyba. Ostatnio napisał nawet o tym, że mu się rzygać chce jak widzi te wszędobylskie tańce godowe.
- Wszystko z nim okej?
- No taaak. Jest normalnym, fajnym, niegłupim i niebrzydkim facetem. I zna dużo ludzi. Kobiety też. Nie wiem, co on tam na co dzień robi, bo nie widzę, ale z tego, co mówił, to ich nie posuwa.
- A co ci miał powiedzieć?
- Aleee niieee, on to tak sam z siebie. Napisał, nie powiedział.
- I co?
- I chyba nikt poza mną go nie zrozumiał.
- Nie jest z wami wszystko okej.
- No i sru, niech se nie będzie. Nie zamierzam się do tego wszystkiego dostosowywać. Naprawdę w tych wszystkich relacjach idzie o pykanie?
- A twoim zdaniem o co?
- O miłość?
- Miłość też, pewnie. Się przy sobie jest, dba się o siebie i tak dalej...
- ... ale tylko wtedy, kiedy istnieje poza tym wszystkim możliwość pykania?
- Dokładnie.
- O panie mieciu...
- A co ty masz do tego pykania w sumie, jakiś z tym problem?
- Owszem, rzygam tym, bo wszędzie to widzę i zewsząd o tym słucham. Jakby się bez tego już nie dało nic. To powinno być dopełnienie, a nie podstawa, do cholery.
- Powinno, ale jest jak jest.
- Czy my jesteśmy zwierzętami?
- Po części.
- No właśnie - po części. Nie no, ja się załamię.
- Chyba jednak jakiś problem, co?
- Nie! Bardzo proszę, chętnie zajmę dwuosobowe łóżko, ale niech to się nie odbywa w taki sposóóóóób.
- To z kim chcesz to łóżko dzielić?
- No z gościem, który będzie moim mężem, nie? A nie jakimś ciulem, który przez rok nie potrafi powiedzieć, o co mu chodzi, a potem zamienia mnie na Asię, Kasię, Stasię, wszystko jedno.
- To był na pewno dla ciebie tylko kolega? Bo walczysz o niego, jakby nie wiem co.
- Ja nie o niego walczę tylko o siebie! Ja rozumiem, że ludzie dobierają się w pary, mają mniej czasu itd, i facet, którym ja nie jestem zainteresowana, ma prawo ułożyć sobie życie i to mnie bardzo cieszy. Ale czy to od razu oznacza, że mnie musi mieć w nosie? Dzięki temu ostatecznie nie wiem, czy ja jestem wartością samą przez się, bo jestem fajna, miło się ze mną spędza czas i w ogóle, jestem jakaś czy raczej jestem ważna dlatego, że mam tyłek i noszę stanik. Okazuje się, że to drugie. Dziękuję, nie bawię się w to,
- I co zrobisz?
- Raczej czego nie zrobię. ŻADNYCH poza koniecznymi kontaktów z facetami. Nie mam ochoty znów się tak poczuć. Dodatkowo przestanę nosić jakiekolwiek fajne ciuchy, przestanę się malować, może nawet przestanę golić nogi.
- Dołącz do feministek.
- Nie, bo ich nie lubię. Nie jestem za równouprawnieniem. Uwielbiam facetów. Ale jak to ma tak wyglądać, to naprawdę nie, nie, nie.
- Okej. A co by więc rozwiązało twój problem?
- Opcje są zasadniczo dwie. Albo ten jedyny, za którego chciałabym wyjść i który byłby łaskaw dać mi do zrozumienia, że jestem kimś więcej niż koleżanką albo przyjaciel gej. Niech będzie facetem, ale niech niczego ode mnie nie chce, a potem, jak się z kimś sparuje, niech mnie nie olewa.
Może ja naprawdę mam w głowie jakąś siekę, że nie czaję tego rodzaju numerów.
https://www.youtube.com/watch?v=_s4XutFKCA8
I co Ci powiedzieć? Nasze układy ogólnie rzecz biorąc nie należą do udanych. Zdobądź łatkę, ja dostarczę kota. Albo żywego, albo z filcu jakiego chcesz.
OdpowiedzUsuńNic mówić nie musisz. Podziwiam, że dotarłaś do końca. Nasze układy... eee, wróć. Twój układ i moja sytuacja nie należą do udanych. I widzę, że nie upatrujesz szans na poprawę, skoro z kotem do mnie spieszysz. Zapewne masz słuszność. Żywe chcę, sztuk trzy.
UsuńNo to na wiosnę, kiedy to u kuzynki się rozmnożą, bo ten mój to wiesz... Raczej nie da rady.
UsuńPoprawa czy nie... Zawsze trzeba mieć jakieś alternatywy.
Ale mam specjalne wymagania - musi być czarny + biały + rudy. Tak mi się marzy. Da radę?
UsuńWłaściwie masz rację. A koty to niezła alternatywa.
Obawiam się, że możesz dostać te trzy kolory, ale zmiksowane na każdym kocie.
UsuńTo nie. Wybrzydzam w każdej materii, to i w tej będę.
UsuńTo zostaniesz starą panną z jednym filcowym kotem :P
UsuńO, kuuuuwa...! Pozostaje już chyba tylko jeździć na Rozsypańce itd., gdzie te relacje są bardzo fajne, ale jednocześnie sprowadzone do jakiejś konkretnej chwili i formy.
OdpowiedzUsuńJestem trochę w szoczku, że Twoja Mama tak uważa :O Zapomniałam jednak, że sama mam staroświeckie poglądy ;P
Mnie najbardziej martwi, że ludzie nie rozumieją, że jest tzw. trzecia droga, jakkolwiek sekciarsko by to nie zabrzmiało. Ty przynajmniej myślisz o rodzinie, ja wiem, że ani Karmel, ani jakieś damsko-męskie układziki, no ale facety i rodzina spokoju nie dają! Jak żyć? :O Ej, nośmy taką plakietkę na łbie: "tylko się przyjaźnię, chyba że masz długie włosy i myślisz o małżeństwie" xD Biednaś, wkurzona (i słusznie - jak wiesz, popieram całkowicie!), a ja mnożę swe cudowne pomysły :D Jest tylko jeden kierunek, w którym możemy się zwrócić także w tych kwestiach, jeśli to ma mieć jakiś sens... W Górę.
P.S. Jednak nie wyszłabym za nikogo, z kim nie mogłabym wypić pigwówki w bramie. Pewnie właśnie dlatego nie mam powołania do małżeństwa :D I... ej, mówiłaś, że ja jestem zabawna! xD
Ściskam i załączam cudowną ilustrację do sytuacji:
https://www.facebook.com/BezlitosneKobiety/photos/a.272265042888918.59529.272261782889244/849407091841374/?type=3&pnref=story xD
P.S. 2. Koty na nową drogę życia - lubię to <3
Otóż to, chyba tylko to pozostaje. Sprowadzenie do konkretnej chwili, bo potem im dalej, tym większy syf.
UsuńTak uważa i obawiam się, że ma rację. Może w moim wieku też się jeszcze łudziła, ale czas pokazał, że niewielkie ma to przełożenie na praktykę.
Trzecia droga, ahahahah. No chyba tylko my ją widzimy, mam wrażenie. Plakietka byłaby dobrym rozwiązaniem, dopiszmy jeszcze do niej wegetarianizm :D Na pewno nam się powiedzie! I pewnie masz rację, ale nie wiem, czy ja chcę się zwracać o cokolwiek. A skoro nie wiem i pewności nie mam - byłoby to bez sensu.
PS Też wolałabym móc ;D
Oj, jesteś, jesteś. Tzn. to, co mówisz takie bywa. A oni są pocieszni całym swoim jestestwem.
Oooo, przecudna fota! Dzięki Ci za nią! :D
PS2 Nową-starą :P Da się zrobić chyba. Zwłaszcza, że mi się dziś koty śniły.
Dla siebie widzę trzecią drogę, ale gdyby taki okaz się trafił, może zmieniłabym swój pogląd na sprawę: https://www.facebook.com/PrawdziwiMezczyzniKochajaKoty/photos/pb.337785299666767.-2207520000.1447494123./732871130158180/?type=3&theater :D Zobacz, jak wszystko można połączyć!
UsuńNie no, ja wiem swoje. Napisałam Ci o rozwiązaniu wg mnie, a poza tym sądzę, że też jesteśmy jakimś magnesem dla tych sytuacji :P Fotka jest przecudna, zwłaszcza że oddaje skalę problemu... ;>
Nie chciałabyś mieć kumpla geja? I cieszyć się wreszcie obecnością mężczyzny bez żadnego durnego ryzyka?
UsuńHah :D Whiiiskyyy. No przecież.
Ale dlaczego my? Nie wszystkim się to przecież przydarza! Nam oczywiście musi.
Kumpel gej też mnie może olać. Mam kolegów - sztuk dwie, lubimy się od tylu lat, więc jestem zadowolona :)
UsuńZdarza nam się, bo... JESTEŚMY ŚLICZNE! Nie zapominaj, co rzekł wieszcz, a właściwie wieszczów dwóch :P
Doprawdy zaczynam się dziwić, że ich masz. Zwłaszcza w obliczu tego, co napisałaś poniżej :D
UsuńW obronie delikwenta:
OdpowiedzUsuńa MOŻE jak wasza znajomość się rozpoczynała to jego intencje były dokładnie takie jak Twoje. Tylko pewnego wieczora zbyt długo myślał o wspólnej rozmowie a następnego dnia już było inaczej... MOŻE nie wiedział jak zareagujesz na 'takie' wyznanie i strach przed reakcją tylko powodował, że bardziej brnął w ślepy zaułek z kwiatami, z nadzieją, że Tobie też się coś odmieni. Nie każdy facet będzie miał jaja w obliczu kobiety z jajami :)
Tą początkowa miłość czy też zauroczenie można by przyrównać do swego rodzaju narkotyku - ciężko wytłumaczyć różne postępki pod jego wpływem.
Szok i zdruzgotanie po raz wtóry - zaprawdę, sytuacja niecodzienna, jeśli ten komentarz jest od Tego, od którego myślę. A chyba mam rację.
UsuńDziękuję Ci za opinię. Zapewne masz rację, że na początku było "normalnie", aż w końcu po prostu przestało. I w porządku - może się obawiał. Ale ostatecznie sprawy pozostały zawoalowane, a teraz ja się czuję porzucona i jest mi naprawdę przykro, bo delikwent był dla mnie ważną osobą. Tęsknię za nim i czuję się koszmarnie, kiedy siedzimy w jednej knajpie, a on ma nas w nosie. Znasz go zresztą.
Gdyby wyłożył karty na stół, być może byłoby inaczej. Nadal byśmy się znali. Choć pewnie nie.
I jeszcze jedno - czy to, że ekhem mam jaja to wada? Aż tak duża? Nic już nie poradzę - tak się sprawy poukładały, że trzeba się było nauczyć mieć jaja. Nie wiem, w jaki sposób miałabym się teraz eee wykastrować.
Ale dość o tym. Jestem zaskoczona odzewem z Twojej strony! I tym, że chciało Ci się czytać te pierdoły i wypowiadać. I jaki ciekawy zbieg okoliczności - wczoraj trochę o Tobie gadaliśmy, a dziś komentarzyk.
Jak się miewasz? Układa Ci się, dbasz o siebie?
hah zdruzgotanie ? mam nadzieję, że w sensie pozytywnym jakoś ;) Tak w ogóle chyba trochę się wtrącam, ale najwyżej mnie zbesztasz.
OdpowiedzUsuńJeżeli go znam i trafnie się domyślam to SOOOORY, ale smalił cholewy do Ciebie aż wióry leciały i jak tego nie zauważałaś to albo dlatego że nie chciałaś (choć nie wiem czy to w praktyce możliwe), albo wasza znajomość przyjacielska była jakoś bardziej zaawansowana niż zwykły śmiertelnik potrafi doświadczyć czy nawet zrozumieć. Ale cóż ja mogę wiedzieć.
Wcale nie powiedziałem, że przysłowiowe jaja u kobiety to wada. Uważam że jest to cecha której nie da się określić, czy jest w pełni pozytywna lub negatywna (jak np. upartość).
Mam się dobrze, niedługo znowu wyjeżdżam także święta pod banderą :) Jak będzie okazja pozdrów dziewczyny i Mirka.
No nie spodziewałam się po prostu wiadomości od Ciebie. Już żeśmy zwątpili w naszą obecność w Waszej pamięci. Ale oczywiście się cieszę! Zastanawiam się, czy to ma jakiś związek z moim omyłkowym mailem do S.
UsuńWtrącaj się ile chcesz, byliśmy razem w Kostrzynie, nie ma tabu! Pamiętaj.
Wtedy już zauważałam. Ale co ja z tym zrobić niby miałam? Ja nie chciałam eee że tak powiem - wchodzić na wyższy level, nie z nim. Po tak długiej znajomości patrzyłam na niego jak na brata i on doskonale to wiedział. Więc, jak widać, postanowił mnie olać. Pewnie powiesz, że słusznie? Choć mi się to w porządku nie wydaje.
Wierz mi, to wcale nie jest miłe. To się tylko takie wydaje. Uh, zresztą nie wiem, czy ja się powinnam na ten temat rozwodzić.
Jaja, jaja... Te jaja to przecież przykrywka, maska. A proszę, jak odstrasza. Czyż nie?
Cieszę się więc z tej pozytywnej, acz zdawkowej nieco odpowiedzi.
I dziękuję, pozdrowię, nasza czwórka jest cały czas w kontakcie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNic o jakimkolwiek mailu nie mam pojęcia. Zbieg okoliczności ;]
OdpowiedzUsuńMoże on niczego konkretnego nie powiedział, ale najwidoczniej konkretnie dał Ci do zrozumienia. Może wtedy to Ty powinnaś wyjaśnić, pogadać, bo może najnormalniej on od jakiegoś czasu błędnie odbierał Twoje sygnały. No a tak oto brak reakcji z Twojej strony zadziałał jak przysłowiowy 'kosz'. I w ten sposób mógł poczuć się odepchnięty. I co innego można zrobić po takim zawodzie jak tylko się oddalić skoro 'pukał stukał a nikt mu nie otworzył'.
Nie wiem, czy wierzę w zbiegi okoliczności. Ale to i lepiej, że o mailu nie masz pojęcia... :P
UsuńI teraz się zastanawiam, czy Wyście się sprzysięgli czy ze mną jest coś nie tak. Co miałam zrobić, powiedzieć 'nie przynoś mi tych badyli'? Czy posłać go na drzewo? Dla mnie on był ważny jako człowiek a nie jako mój potencjalny facet. Nie chciałam, by się czuł niezręcznie, a tak by się czuł, gdybym mu kazała zjeżdżać. Nie rozumiem jednego - tego jego durnego gadania o naszej rzekomej wielkiej przyjaźni. Jak widać - żadnej przyjaźni nie było. A ja dla niego ważna byłam nie jako człowiek, a jedynie jako potencjalna dziewczyna. Nie wyszło=zapominamy o historii i niemal przestajemy mówić sobie 'cześć' na ulicy.
Może też w czymś zawiniłam, z tego co mówisz zapewne w tym, że nie ucięłam tego definitywnie wcześniej. Ale do choinki - wystarczy powiedzieć 'nie chcę się z tobą tylko przyjaźnić'. Ja naprawdę nie chcę peanów na swą cześć, ja tylko lubię mieć jasność. Kwiatek+deklaracja przyjaźni to nie jest chyba coś konkretnego jednak, bo jest sprzeczne. A sygnałów błędnych nie wysyłałam (?), mam przynajmniej taką nadzieję, zawsze tego pilnuję. No już pal licho to wszystko. Może i się poczuł odepchnięty (czy raczej nieprzygarnięty), więc wymazał swoją wielką przyjaciółkę z pamięci, jakby poza relacjami damsko-męskimi nie można było się znać. On się nie oddalił, tylko nas wszystkich pięknie olał.
Zastanawia mnie natomiast, dlaczego Ty się w tę sprawę zaangażowałeś ;) Cenny jest męski głos w dyskusji, bardzo się cieszę, że nawiązał się nam jakiś dialog, aleee - why? Próbujesz mi uświadomić błędy, otworzyć oczy na przyszłość? I żeby jasność była - ja Cię nie besztam! Tak to może brzmieć, bo ta sprawa we mnie zbyt silne emocje budzi.
Od czasu do czasu zaglądam do Twojego ogrodu i jakoś po przeczytaniu wpisu 'szok i zdruzgotanie', który co jak co ale wiesza psy na kimś tam pomyślałem że się udzielę w tej jednogłośnej dyskusji. Może to wynika z tego, że nie znam dokładnie sytuacji, nie znam też Ciebie ani jego, ale moje subiektywne odczucia po lekturze podpowiadają mi, że on może nie zasługiwać na ten negatywny opis - w końcu był/jest zakochany :D.
OdpowiedzUsuńNie, z nikim się nie skumałem :P
Nie zaangażowałem się żeby kogokolwiek pouczać czy uświadamiać. Nie zakładam też ani nie przekonuje, że mam bezwzględną rację. Przekazuje raczej swój punkt widzenia.
Nonono, ponowny szok! Ty mnie czytasz! A czy to nie jest ździebko nie fair? Ty będziesz wiedział tyle o mnie, a ja o Tobie guzik!
UsuńI wyjaśnijmy coś sobie - nie wieszam na nikim psów. Źle to chyba zrozumiałeś. 'Cholerny gnojek' to nie moje słowa, a jedynie przytoczenie. A nie dlatego kipię z wściekłości, że był zakochany, jeżeli rzeczywiście tak było, a dlatego, że nasz wszystkich po prostu zlał. Wcześniej mieliśmy kontakt parę razy w tygodniu. Odwiedzał Natalię, widywał się z jej dzieckiem. Teraz ma swoją P., więc na nas wszystkich miejsca już nie ma. Ja rozumiem, że widywanie się ze mną mogłoby być dla niego bolesne - wszak go nie chciałam - ale skoro jest teraz szczęśliwy, ma swój wymarzony związek, to co stoi na przeszkodzie? Brak czasu? Przecież smsa to można napisać choćby siedząc, za przeproszeniem, w kiblu. Widzę, że Ty doskonale rozumiesz jego punkt widzenia, bo jawnie go bronisz. Mnie natomiast oskarżasz, ale byłoby miło, gdybyś i mnie chciał zrozumieć.
Wyobraź sobie, że jest dziewczyna, z którą się poznajesz, którą lubisz i z którą chodzisz sobie na piwo. Po jakimś czasie staje Ci się bliska, lubisz z nią przebywać itd. Ale nie jest w Twoim typie i wiesz, że nic tego nie zmieni. Mimo to bardzo cenisz jej inteligencję, poczucie humoru itd. W pewnym momencie ona robi do Ciebie maślane oczy, a na pożegnanie całuje Cię w policzek trochę za blisko ust. No i co? Ty jej nie chcesz. Chcesz dalej po prostu chodzić z nią na piwo. Uwielbiasz ją, ale Ci się nie podoba jako kobieta. Czujesz się niezręcznie i się zaczynasz obawiać o Waszą relację. Jednocześnie ona, robiąc te maślane oczy, cały czas wmawia Ci, że jest Twoją kumpelą, możecie na siebie liczyć i w ogóle sztama. Więc Ty już nie jesteś pewien, o co w sumie chodzi. Więc nie mówisz jej 'słuchaj, najlepiej będzie, jak spłyniesz', bo sam też nie jesteś wcale pewien tego, jak to jest naprawdę. Bo może nie jesteś pewny siebie i wcale nie wydaje Ci się, byś mógł być postrzegany jako nie wiem, czyiś wymarzony facet. Zwłaszcza w takiej braterskiej relacji. No po prostu pełna konsternacja. I modlisz się o to, żeby ona poznała kogoś, w kim się zakocha z wzajemnością, a Ty będziesz mógł się cieszyć jej szczęściem. I ewentualnie poczekać na swoje. Bądź mieć je w nosie. No i okej - dzieje się. Ona sobie kogoś znajduje. Więc przestaje do Ciebie pisać, dzwonić, nawet nic Ci nie mówi, że coś tak ważnego się u niej dzieje. Powoli znika z Twojego życia. Zawsze chodziliście razem na koncerty - naraz ona Ci pisze, że idzie, ale ze swoim facetem. I się czujesz persona non grata. Aż w końcu, po paru miesiącach, spotykasz ją gdzieś tam przypadkiem, w tej samej knajpie. Widzisz, że to spotkanie nie jest jej na rękę, że się czuje głupio i jest jej głupio, że Cię olała. Papla więc jakieś dyrdymały, po czym wraca do swoich spraw. Siedzicie przy sąsiednich stolikach jak obcy ludzie. Choć byliście przecież blisko. No jak byś się czuł? Nie byłoby Ci przykro? To był ktoś ważny dla Ciebie. Nie Twoja wina, że nie aż tak ważny, jakby może chciał. I nagle się okazuje, że Ty ważny dla niej chyba jednak nie byłeś.
Pomijam już nasze rozmowy o tym, jak to wkurwia nas, że ludzie w związkach nagle znikają dla świata i olewają znajomych. Sam tak mówił. I sam tak zrobił.
I część 2 - bo się nie zmieściłam :D
UsuńPrzekonałam Cię trochę, czy nadal to mnie uważasz za winną i masz o mnie takie złe zdanie?
No. A teraz co do Ciebie. Jak to - nie skumałeś się?! W sensie - nie skumałeś się przeciwko mnie czyyyy nie skumałeś się z żadną niewiastą tak na poważnie? Lepiej mi powiedz, nim to też źle zrozumiem.
No i dziękuję Ci. Będę pamiętać o Twoim punkcie widzenia na przyszłość, choć mam nadzieję, że się takie sytuacje już nie powtórzą. Ostatecznie nie dziwię się - trzymasz sztamę z facetem. Może jeszcze kiedyś będę miała okazję zapytać, czy mu rzeczywiście z czymkolwiek zrobiłam krzywdę i miał mnie naprawdę dość czy po prostu jest jak cała ta reszta i potrzebował nas jedynie do czasu.
Mam też nadzieję, że Cię objętość mych wypowiedzi nie przeraża i jeszcze się tu odezwiesz, rozwiewając moje wątpliwości. Wtedy i ja się chętnie powymądrzam, żeby była sprawiedliwość ;>
Ani jego nie bronie, ani Ciebie nie atakuje. Nikogo też nie oceniam. Również nie powinnaś stawiać mnie w Twojej sytuacji, tylko siebie w jego, może wtedy jego bądź co bądź jego negatywne poczynania wydały by się odrobinę zrozumiałe (nie koniecznie dobre/odpowiednie).
OdpowiedzUsuńNie uważam też, że Ty jesteś zła, czy on jest zły, wręcz przeciwnie nie jest to taka czarno-biała sytuacja - ktoś be a ktoś cacy.
W sensie, że nie skumałem się z nim przeciwko Tobie :P Nie obejmuje też jego strony bo on jest facetem a Ty nie hehehe Także nie szufladkuj mnie bo ja to samo zrobię z Tobą :D
Dobra. Z Twojego komentarza wynika, że w zasadzie w ogóle nie zajmujesz stanowiska. Tymczasem guzik, bo pierwszy Twój odzew był "w obronie delikwenta", potem stwierdziłeś, że wieszam na nim psy i takie tam. Także ja już nie wiem, o co właściwie Tobie chodzi. Teraz piszesz, czego nie uważasz, ciekawa natomiast jestem, co uważasz.
UsuńNie myśl natomiast, że w sytuacji podobnej do tej, w jakiej on był, nigdy nie byłam. Musiałabym wywalić tu prywatę dotyczącą trochę innych spraw niż chwilowe motyle w brzuchu, ale mam nadzieję, że się to nie okaże konieczne.
I bez obaw - nie miałam zamiaru Cię szufladkować. Ale jeżeli Ty masz ochotę zaszufladkować mnie, proszę bardzo, jakoś będę musiała to znieść. Wprawdzie wolałabym, żebyś akurat Ty miał o mnie dobre zdanie, ale... Ahm - reszta ekipy też Cię pozdrawia!
Hmm :) fakt, napisałem 'w obornie delikwenta'. Jednak nie chodziło mi o stawanie konkretnie po czyjejś stronie, przeciwko drugiej. Wtrąciłem swoje wątpliwości. Czasami jednak tylko zabierając głos już się przystaje do czyjejś strony i jest to po prostu nieuniknione.
OdpowiedzUsuńPrzecież się droczę z tym szufladkowaniem :P
Otóż to! Do kogo przystałeś jest, powiedzmy, bardziej lub mniej jasne, ale tak czy owak cieszę się, żeśmy do tego konsensusu doszli.
UsuńZ droczeniem się uważaj! Za te szufladki, wtrącenia i całą resztę skończysz - jak tylko będzie okazja - w swoim środowisku naturalnym: wodnym. Sadzawka kostrzyńska już Cię wyczekuje, zapewniam! ;>