środa, 16 września 2015

Złe rzeczy przeczuwam, od dłuższego już czasu. Chodzi o Linoskoczka, który chyba stracił równowagę i boję się (boję się uwierzyć w to), że już jej nie odzyska. Przez tyle lat nie było od niego najmniejszego znaku, aż wreszcie parę miesięcy temu znów zobaczyłam jego pismo, usłyszałam jego głos. Mówił, że wszystko dobrze, żeby przyjeżdżać, że może nie jest rewelacyjnie, ale jest szczęśliwy. I już wtedy wyczuwałam, że to wszystko bujda. On zawsze lubił tak ściemniać, nigdy nie mówił, kiedy było źle. No i - po co nagle przyszło mu do łba, żeby się jednak odezwać? Bez powodu? Zatęsknił? Szybko się okazało, że to ja mam rację i dowiedziałam się strasznych i ogromnie bolesnych rzeczy, które taiłam przed matką, bo dla niej byłby to chyba cios największy. Ale czasem w obliczu pytania zadanego tak wprost, między oczy, nie da się kłamać. Więc powiedziałam prawdę. Dużo było złości i rozżalenia, było zimne milczenie z jej strony, z mojej były łzy. I teraz mam wrażenie, jakbyśmy czekały na wyrok. Albo na cud. Ciągle dostaję wiadomości tak samo niepomyślne, a niekiedy jeszcze gorsze. A przedwczoraj odezwał się do mnie on sam i przyznał, że jest źle. Musi być więc bardzo źle, skoro to napisał. Podkreślał potem, ile ma już lat i choć dla mnie wydaje się to zupełnie młodym wiekiem, on chyba jest już zmęczony. Chyba nie chce się starzeć, nie on, który zawsze żył na 100%, aż go to doprowadziło do upadku z liny, na której tańczył. On chyba chciałby, żeby to wszystko się skończyło. W każdym razie nie robi nic, by to zmienić, przeciwnie - raczej by przyspieszyć. Nie wiem, co robić. Czy próbować zdążyć go zobaczyć czy lepiej nie rozgrzebywać na nowo tego wszystkiego. Nie wyobrażam sobie dnia, w którym to, o czym mówił, miałoby się stać prawdą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz