Widziałam żółte pola kukurydzy i niebieskie pola kapusty. Puchate obłoczki i szumiące drzewa, wciąż jeszcze zielone, choć zieleń to była przygasła. Na dworcach (a ja bardzo lubię dworce) widziałam rozstania i powroty. Rozstania były zwykle pogodne - machanie do okna w wagonie i odmachiwanie z okna w wagonie. Do okna machali starzy i młodzi, a nawet trzymane na rękach niemowlę. Powroty wydawały się paradoksalnie mniej pogodne. Wyglądały jak powroty do rzeczywistości, do swoich spraw codziennych, rozgrywających się w małych miasteczkach, o których na co dzień nikt nie mówi, a o których mówi się tylko wtedy, kiedy coś złego się zdarzy. Wtedy się je wspomina w wiadomościach. Albo kiedy coś dobrego się zdarzy, np. zawody w rzucie motyką na słońce czy coś w tym guście, ale to tylko w Teleexpresie, bo tylko tam są dobre wiadomości. I widzałam też małe domki, stojące wzdłuż torowisk, które kiedyś się zmienią w przytorowiskowe nieużytki. Teraz stoją tam te domki, malutkie zwykle i z bałaganem na podwórkach. Przy płocie rośnie jabłoń, co rodzi niewielkie zielone jabłuszka, a przy furtce zawsze stoi starszy pan w kaszkiecie. Albo starsza pani, co ma siwe związane włosy. Ciekawe rzeczy można zobaczyć z pociągu. Bo w pociągu to rzadko i rzadko też usłyszeć można, bo teraz już się zwykle nie rozmawia. Czasem tylko 'dzień dobry, czy można' kiedy ktoś wchodzi do przedziału, 'przepraszam' kiedy wychodzi do łazienki i 'do widzenia' gdy się wysiada. Chyba, że jest to pociąg bezprzedziałowy, to wtedy tego też nie. A ten taki był właśnie. A potem był Wrocław. Wrocław też lubię bardzo, od dworca poczynając. We Wrocławiu było nas pięć i spędziłyśmy miło czas. Było chodzenie, i oglądanie, i jedzenie, i picie i rozmawianie. I nawet przypadkowo stałyśmy się częścią wieczoru kawalerskiego. Dobra była zabawa, ale później przestało być zabawnie i już nie było. Nie wiem, dlaczego takie sytuacje tak rzadko albo nawet w ogóle nie dzieją się, gdy - gdyby się stały - nic by nie zaszkodziło, a zawsze przytrafiają się wtedy, kiedy nie powinny i w gronie, w jakim nie powinny. Różne to wszystko bywa potem w odbiorze, w moim bywa smutne i męczące oraz przykre, bo przeżywanie tego od środka, będąc generatorem, musi być chyba najgorsze i to przykre, że komuś się tak dzieje. I noc była potem, a po nocy był dzień i lepsze już było wszystko, bo siedziałyśmy i piłyśmy herbatę z ciepłych kubków, a ponoć jak się trzyma w dłoniach ciepły kubek, wszystko inne też się topi i już znów nam było lepiej. I znowu dworzec potem i pociąg, bezprzedziałowy. Obłoków puchatych nie było, tylko chmury ciemne i ciężkie, a z tych chmur padał ciężki deszcz, który ciężarem się kładł na sercu.
Bardzo dobry to był wyjazd i nawet nie ma problemu z własnym powrotem do rzeczywistości, bo przecież za krótko. Miło było pobyć znów z ludźmi widzianymi ostatnio w Bieszczadach i poznać się lepiej, od zupełnie już innej strony i w innych okolicznościach. Ale nie wiem czy to jesień czy zmęczenie materiału, ale moje bujne przez lato życie towarzyskie chyba powoli się kończy, bo już nie mam siły na to i chęci do integracji na większą skalę. Zostają pojedynczy, ja zostaję już w Poznaniu i naprawdę pasuje mi perspektywa weekendu bez żadnych planów prócz łąki i lasu.
Bujne życie towarzyskie. Jak wiązanka wulgaryzmów.
OdpowiedzUsuńHahahah.
UsuńWidzę, że w dobrej jesteś formie!
Zawsze, kurwa, zawsze.
UsuńZzzapamiętam. I przypomnę w razie potrzeby.
UsuńHah. Nigdy w siebie nie wątpię ;>
Usuń