środa, 1 kwietnia 2015

was it a dream

Nie piszę. Mało piszę ostatnio, nie tylko tu. Zaistniał swoisty paradoks. Nie mam czasu, ciągle jest coś do zrobienia, stale trzeba gdzieś biec i czymś się zajmować i po prostu nie ma kiedy usiąść i się zastanowić i coś przy tym spłodzić. Z drugiej strony jest po prostu nudno. Płasko. Nie dzieje się nic godnego uwagi, a nie chce mi się ubarwiać rzeczywistości, żeby była ciekawsza. Mogłabym, ale jestem ostatnio leniwa w tym względzie. I może tak naprawdę wcale nie jest nudno, tylko ja jako ćpun emocjonalny wymagam Bóg wie czego.

***

Najpierw filmy Kusturicy, potem "Mandarynki" i słowiańska muzyka, a teraz książki. Pogranicze i obszary, na których nie żyje się łatwo, bo rozgrywają się tam przeróżne konflikty na dowolnym tle, a najczęściej na wszystkich możliwych, jakoś tak zaczęło mnie mocno interesować. Czytam więc sobie książki z Czarnego, z cyklu Inna Europa Inna Literatura. Przeczytałam historię uchodźcy z Jugosławii, który mówił 20stoma językami, a w gruncie rzeczy nie umiał się porozumieć z nikim. Potem tomik ukraińskiej poezji, a teraz męczę perypetie permanentnie pijanej charkowskiej młodzieży. Może przez to mi się sen taki dziwaczny przyśnił.
Śniło mi się, że skądś w nocy wracałam i spotkałam takiego wysokiego chłopaka, który siedział na przystanku ze swoim młodszym bratem. Od razu było widać, że to są bracia. Ten chłopak był może w moim wieku, ale raczej odrobinę młodszy, a mały mógł mieć z 10 lat. Obaj byli ubrani byle jak i w byle jakie ciuchy. Jacyś byli umorusani i w ogóle nie prezentowali się najkorzystniej. Ten duży miał włosy pomiędzy krótkimi a długimi, w strasznym nieładzie. Przyszłam na ten przystanek i usiadłam obok nich, bo czekałam na jakiś nocny autobus. I wtedy ten mały mnie zagadnął, nie pamiętam o co. Brat go szturchnął z dezaprobatą, widocznie nie chciał, żeby dzieciak ze mną gadał. Zdziwiło mnie to, więc przyjrzałam im się i zauważyłam, że są inni. Jak to we śnie - skądś się wie, że dane zjawisko się zwie tak, a nie inaczej. Inni to znaczy Obcy. Nie swoi. Można by pomyśleć, że są Polakami, ale ja w tym śnie wiedziałam, że nie. Oczy mieli takie inne, bardziej dzikie. Więc się zorientowałam, że oni muszą być właśnie z jakiegoś trudnego kraju. Nie wiem, czy wstawiona byłam czy coś mnie innego napadło, ale się odważyłam zapytać tego starszego, o co mu chodzi. Spojrzał na mnie z pogardą i jasnym się stało, że on po prostu jest taki dumny i butny i dlatego nie będzie ze mną gadał. Bo jest przybyszem i wszyscy od razu są wobec niego na nie, więc on będzie na nie jako pierwszy. Głupio mi się zrobiło, więc się zamknęłam. Ale ten mały cały czas mnie obserwował. Wyjęłam więc z torby czekoladę i zaczynam sobie ją zjadać. Mały patrzy, więc go częstuję. Szybko wyciąga brudną rękę po pasek czekolady, zanim brat go zbeszta, i pakuje sobie do buzi. Bałam się, że ten starszy się wścieknie i zrobi mi jakąś awanturę, ale na szczęście nic nie powiedział, spojrzał tylko pytająco. Więc w jego stronę też podsunęłam sreberko. Ułamał sobie jedną małą kosteczkę i podziękował. A potem przyszli po niego jacyś inni obcy i go zawołali: 'ej, Cygan!' i obaj do nich poszli. Cyganami nie byli, ale to nic. Ta noc na przystanku trwała i trwała, to tylko taka symboliczna noc była, bo podczas tej nocy spotykałam ich kilkakrotnie, a każde spotkanie było jakby takie od nowa, jakbyśmy widzieli się przed paroma dniami i teraz znów na siebie wpadamy. I cała akcja toczyła się na nocnym przystanku, ewentualnie w tramwaju, tam się pojawiali znajomi ludzie, którzy jakąś rolę odgrywali w tym wszystkim. Z małym było łatwo, ale Cygan był wyzwaniem. Postanowiłam jakoś go przekonać do siebie i do innych moich, a jego obcych i naprawdę się starałam. Z czasem zaczęliśmy rozmawiać o różnych rzeczach i się okazało, że on tak naprawdę jest piekielnie inteligentny i w ogóle mógłby dużo, ale przez ten swój bunt, co z tego, że głupi, był taki, jaki był. O muzyce mówiliśmy też i o kapeli jakiejś, którą on lubił bardzo, ja też, ale w ogóle to już chyba nikt poza tym, przez wzgląd właśnie na jakieś pseudoetniczne powody wybujałe. Ta ich muzyka taką trochę ideą była, a Cygan był idealistą przecież. No i w końcu jakoś się udało, zaprzyjaźniliśmy się i wszystko było już normalnie. I wreszcie jechaliśmy tramwajem - on z bratem, a ja z moimi znajomymi, więc do nas nie podszedł, bo z nimi nie chciał gadać. I wtedy ktoś zaczął mówić o tej muzyce, inni się włączyli, z potępieniem oczywiście i wtedy ja, jak taki ostatni debil, dołączyłam do nich. Nazwałam to gównem, chociaż wcale tak nie uważałam. Taki konformizm i w ogóle ostatnia podłość z mojej strony. Cygan spojrzał na mnie wtedy straszliwie swoimi oczami dzikimi i się poczułam jak ostatnie gówno. Bo raz, że okazałam się taka, jak on myślał i go tak rozczarowałam, dwa, że to nie chodziło przecież tylko o muzykę, ale o coś dużo głębszego i trzy, że tak się nagięłam pod innych, taka się dwulicowa okazałam. To takie zaparcie było jakby... ewangeliczne wręcz. W noc przed Wielkim Czwartkiem. Niezbyt miły sen. Oczywiście zrozumiałam swój błąd od razu i potem przez resztę nocy próbowałam naprawić, ale rysa została, dość głęboka i chyba bolesna. Na mnie i na nim. Się pogłębiła ta dychotomia my-oni i wątpliwym się stało, czy to w ogóle kiedykolwiek można jakkolwiek zburzyć. W naszej relacji i w każdej przyszłej relacji, jaka zaistnieje między swoimi a obcymi.



4 komentarze:

  1. Do tego wszystkiego brakuje jeszcze Serba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak! Choć nie zniosłabym takiego przez Serba traktowania, to by było zbyt bolesne ;>
      Nadal mnie bawi, że takie nieświadome ignorantki z nas były wtedy w Bacówce ;D

      Usuń
    2. Bolesne to było, że Serb nie poznał się na naszej śliczności!
      Do czego to doszło, żeby jacyś nihiliści albo filozofowie ekscytowali się nią, podczas gdy On - bałkańska dusza - był tak obojętny... </3

      Usuń
    3. :D Może się poznał, tylko taki skryty był... Nihiliści albo filozofowie albo pseudozakapiory... Zawsze wszystko idzie odwrotnie niż powinno.

      Usuń