czwartek, 12 lutego 2015

ŚMIAĆ SIĘ (czy płakać?)

Na każdym kroku czyhają sytuacje wystawiające na próbę mój dystans do świata. Z tym do siebie nie mam dużego problemu, bo w ogóle żywię do siebie coraz mniej uczuć, co mi się zresztą wydaje dość dobroczynne. Ale aranżowane przez los żarty, z których można by się śmiać miast ręce załamywać, wciąż bywają dla mnie dużym wyzwaniem.

Otóż jadąc dziś wypełniać pilnie moje obowiązki na (kto-by-pomyślał-znowu) 11. piętrze, postanowiłam posłuchać radia. Wetknęłam sobie słuchawki w uszy i usłyszałam, że w Japonii powstał program odróżniający dobre od złego. Po co takie coś? Ano po to, żeby np. używać go w sądzie. Gdyby sędzia miał problem z oceną czynu i wydaniem sprawiedliwego wyroku - program mu pomoże. Zlękłam się nieco, utworzyła się bowiem w mojej głowie wizja, jak to w przyszłości zatracamy, jako gatunek, umiejętność odróżniania dobrego od złego i posiłkujemy się programami. Taka aplikacja na smartfon. Widzimy, jak kogoś leją po mordzie i pochylamy się nad urządzeniem, które niezwłocznie oceni, czy dobrym wyjściem będzie czmychnąć, interweniować czy może jeszcze co innego.

Po drugie. Piszę sobie różne teksty reklamowe już od 2(!) lat i różne kwiatki mi się trafiają. A to trumny, a to usługi striptizerów... Dziś stosunkowo nudno - gabinet medycyny estetycznej. Włażę na stronę tejże placówki i patrzę, co tam mają do zaoferowania. Wtem uwagę moją przykuwa jeden zabieg. Patrzę, na tych kilka wyrazów po czym, nie dowierzając, pytam monitor "o kurna. serio?". Rzeczony gabinet oferował bowiem powiększanie punktu G.

Zostając przy tej tematyce, postanowiłam sprawdzić wreszcie, o co tyle szumu. Najgorsza "książka" ostatnich miesięcy doczekała się ekranizacji i zewsząd o tym słyszę. Wstukałam więc w google ów przeklęty tytuł i... O Jezu. To przestępstwo, coś takiego napisać. Ubolewam, bardzo ubolewam, no bo właśnie - niestety nie da się rzucić PDFem. Chcę o tym zapomnieć.

***

Dowiedziałam się ostatnio, że w moim stylu jest jeździć po bandzie. Mam więc zamiar jeszcze przez tydzień jechać po bandzie, a potem wreszcie przestać szaleć, przestawić się na tryb domatora, łazić po lasach i czytać prawdziwe książki. Uspokoić się po prostu. A nie uspokoję się, o ile się wcześniej nie doprowadzę do granicy. Niestety - nie umiem inaczej. Być może skrajności nie mają sensu, coraz częściej mam takie przeświadczenie. Taka jednak byłam zawsze i być może rzeczywiście jest to jazda po bandzie. Mimo usilnych prób wypośrodkowania, nie udało mi się jeszcze nigdy trajektorii mojego lotu zmienić. Nie widzę sensu dłużej z tym walczyć. Zwłaszcza po miesiącu spędzonym z Hessem.

2 komentarze:

  1. Jako piewczyni pożerania książek, dochodzę do wniosku, że czasem lepiej nie czytać nic niż zachłystywać się gównem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, my to wiemy, ale popatrz sama, co się dzieje i co ludziska czytają. Jeśli już czytają. Z drugiej strony - ich sprawa i nie zamierzam się tym dłużej zajmować, bo mi się nie chce zajmować niczym.

      Usuń