Przyszedł nowy rok. Nie wiem, co mam o tym sądzić. Lody nie zostały jeszcze przełamane. Ostatnim razem wydawało mi się, że 2014 nie brzmi źle, jest parzysty i wygląda całkiem fajnie. Zapowiada się jakoś tak... wygodnie. Takie były moje odczucia. Minął już jednak 2014, jakby Sted powiedział - przesunął się w tył. Nie jestem pewna, czy był wygodny, nie był jednak jakoś bardzo tragiczny. Fakt, poniosłam jedną znaczącą porażkę, przez co przyszłość moja jawi się niepewnie. Ostatni kwartał też nie bardzo mi się podobał. Gdyby nie te wszystkie durnoty z Noelle i chłopakami, byłoby dość słabo. A tak to jest średnio. A ogólnie to chyba do przodu mimo wszystko. Pracowałam i spłacałam długi. Byłam na wielu koncertach i w dwóch najlepszych miejscach na świecie, jakimi są Kostrzyn i oczywiście Bieszczady. Zawarłam parę nowych znajomości, parę zakończyłam. Zakończyłam też studia. Utraciłam chwilowo tożsamość, momentami też pamięć, czasem wiarę w to, że coś się może zmienić. Był marazm i spleen, działy się też jednak rzeczy ważne i dobre. Mogło być gorzej. I lepiej też mogło. W tym wszystkim najgorzej przedstawia się moje wnętrze, jakby bardziej jeszcze nadgniłe. Z tym problem jest największy. Cóż. Czasem mam ochotę na spacer po równi pochyłej, ale naprawdę nie chciałabym następnym razem w takiej kondycji roku kończyć i nowego zaczynać. Nie wiem jeszcze tylko, co w tym celu zrobić. Zastanowić się trzeba, nie uciekać od tego ciągle.
Tymczasem źle nie jest. Nie mam kaca. Pigwówka była smaczna. Film był fajny. U Hiva, a właściwie u jego siostry, też jakoś było. Jakoś czyli w klimacie prymitywnych żartów i pod hasłem 'słodko i dekadencko'. Zastanawiamy się teraz, czy cały rok będzie taki czy może podjąć znów wyzwanie zostania największym optymistą ever. Przed bodajże dwoma laty całkiem nieźle nam to wyszło. Odetchnęłyśmy z ulgą, kiedy rok się skończył i można było przestać udawać, bo jakoś nawyk nam się nie wyrobił.
No i a propos sylwestra jeszcze i tych nowych znajomości właśnie, przydarzyła mi się wczoraj rzecz dość osobliwa. Taka sytuacja, pociskiem jakby będąca, pociskiem, który rozwala w proch wszystkie szyby i mury. Do takich pocisków należą np. dziecięce rączki, które robią ci aja, choć zachowujesz się jak ostatni debil. Albo mokre nosy sierściuchów, kiedy przychodzą pomerdać ogonem albo pomruczeć do ucha, jak jesteś nie w sosie. Otóż wczoraj, przed zmrokiem jeszcze, wylazłam z psem moim na spacer daleki, żeby się zmęczył i nie bał potem fajerwerków aż tak oraz żeby go wyczesać z kłębów sierści. Maszeruję sobie dzielnie, kiedy słyszę:
- Halo!
Odwracam się - po drugiej stronie ulicy mój nowy przyjaciel macha na mnie. Ten kloszard. Czy może raczej pan Roman po prostu, bo skoro już się znamy, to nie umiem o nim mówić w takich kategoriach. Stał sobie pod sklepem z grabiami, bo czasem tam trochę pomaga. Przełażę przez jezdnię, witamy się. Patrzę wyczekująco, bo po coś chyba przecież mnie wołał.
- Prezent mi dałaś na Święta, więc ja też coś dla ciebie mam - obwieszcza i wyjmuje zza pazuchy czekolady marki Milka, sztuk 3. Szczena mi opada i dukam jakieś 'yyy...', 'ale...' i inne takie. On mi wpycha te czekolady w kieszeń płaszcza. Bez dyskusji - mówi. Co mam więc zrobić, biorę je. Chwalę jego czapkę, bo widzę, że ma nową. Pytam o plany i postanowienia. Mówi mi, że chciałby pracę znaleźć. Życzę mu powodzenia. On mi też. No i idę sobie, przedtem umawiając się jednak na to, że przy najbliższej okazji zjemy jedną chociaż z tych czekolad na pół. Całe to spotkanie było oczywiście miłe i całkiem wesołe, ale jak już on wrócił do tych swoich grabi, a ja odeszłam już kawałek dalej, wcale mi za wesoło nie było. Gula w gardle zrobiła mi się wielka i szłam pociągając nosem i pytając swojego psa, dlaczego tak to musi wszystko wyglądać. Pytanie retoryczne podwójnie, a może potrójnie nawet. Nikt by na nie nie odpowiedział przecież. Mój pies tym bardziej, bo jest psem i nie umie mówić. A nawet jakby umiał... Jest głuchy prawie, więc pytania mojego i tak nie słyszał. Mam nadzieję, że pan Roman znajdzie pracę i zdoła się wygrzebać z tej swojej koleiny.
Od paru godzin top. Włączyłam w chwili, gdy wybrzmiewało właśnie "July morning", ponownie oburzona, że tak nisko. Hiperniedziela trwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz