W niedzielę po egzaminie z biologii udałyśmy się wraz z Orianą na wędrówkę przez miasto, a potem na owocową ucztę. Rozmawiałyśmy sobie wesoło.
- Byłam na Święta w Szwecji i było super, ale wróciłam strasznie zdołowana.
- O?
- Moja kuzynka wychodzi za mąż, jej facet jest super, mieszkają już razem, mają wspólnego psa i stać ich na to, żeby na każde wakacje wyjeżdżać za granicę. Ja się z tego cieszę, tylko...
- Mój przyjaciel bierze ślub i przez parę lat naszej znajomości wiele spraw sobie poukładał. W lipcu kolejny ślub, związek 10-letni, wspólne mieszkanie, dziecko odchowane i nie tylko pies, ale do tego kot, królik i rybki! I ja też się z tego cieszę.
- No właśnie, więc rozumiesz.
- Tak sądzę.
-
- Do której masz czas?
- Do 18.
- Okej.
-
-
- Wiesz?
- Hm?
- Zaczynam mieć poczucie przegranego życia.
- Hahahah. Przecież mamy 25 lat dopiero!
- No tak, ale oni też.
- Racja.
-
-
- Zmieniam zdanie!
- ?
- Mam czas przynajmniej do 19. Inaczej nic nie zdążymy omówić.
Toczymy się więc przez zimny Poznań omawiając nieomawialne. Dochodzimy do wniosku, że nasz żywot nadaje się jedynie jako podstawa pod wielką karierę literacką. Robimy absurdalne, niezwiązane ze sobą rzeczy, po prostu kolekcjonując doświadczenia, zbierając punkty widzenia, rozszerzając horyzonty.
- Ale to mimo wszystko dobrze! Nie jesteśmy jak ta świnia co nieba nigdy nie widziała.
- Uhm. My widzimy chyba tylko niebo.
Kulturoznawstwo, wietnamski, szwedzki, filozofia, florystyka, beznadziejne porywy romantyzmu, cynizm i dziwne znajomości, smutne książki i trudne filmy, praca dla rządu i kolekcjonowanie ładnych i niepraktycznych przedmiotów w stylu brokatowy klej, parasolka dla ochrony przed słońcem, głupie zdjęcia, herbaty w 176 smakach. Niektóre elementy zbioru są moje, inne Oriany, duża część wspólna. Ma ktoś pomysł jak to sensownie połączyć? Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Klub Zbyt Lotnych Umysłów jest jedyną szansą na cokolwiek.
- Ale zobacz, mogło być gorzej! Mogłyśmy już staczać się ćpając na jakimś skłocie.
- Ja tego w moim przypadku wcale nie wykluczam.
- Och, póki co wciąż jakoś walczymy! Nie wiem tylko dokładnie o co...
- O okruchy sensu może.
- Może.
Całkiem prawdopodobne jest, że powinnyśmy żyć z tymi głupimi parasolkami w miejscach opisanych w powieściach Jane Austen albo Charlotte Brontë. No bo co to ma być:
- Nie zamierzałam go do siebie zapraszać, więc oczywiście to zrobiłam.
To wszystko jest całkiem zabawne, o ile wymieniamy się takimi kwiatkami przy maczanych w czekoladzie truskawkach. Jak wracałam sama zimną nocą do domu, przestało mi być do śmiechu. Najdurniejsze jest to, że nie wiemy, co jest nie tak i czy aby na pewno w ogóle coś. Może brakuje spoiwa, może czegoś innego, a może wszystko gra. Kiedy nas dopadają cienie, piszemy do siebie pełne nadziei maile: "Mam nowy plan: zasypiać z termoforem, jeść Nutellę i nie myśleć. Pierwsze dwa punkty realizuję bezbłędnie!".
Ktoś coś mówił o niereformowalności? Ta zacna cecha jest podstawą członkostwa w Klubie ZLU. A może racja jest właśnie po naszej stronie? Na najlepsze pytanie, jakie mi w życiu zadano, nadal nie znalazłam odpowiedzi. Brzmiało ono: 'do czego ci właściwie potrzebny jest ten cholerny sens życia?'.
oO
OdpowiedzUsuńDlaczego, kiedy z Tobą rozmawiałam ostatnio, myślałam, że jesteś w wirze pozytywnych emocji?
Ty i Austen, Brontë? I dlaczego akurat Charlotte, a nie np. Anne?
Tak dawno się widziałyśmy, że chyba przestaję rozumieć.
Izi, iiiziii.
UsuńPo 1 - kiedy rozmawiałyśmy, ja byłam w wirze pozytywnych emocji! Zdjęcie nie kłamie, pamiętaj ;D
W ogóle jest okej, tylko hmm... To trochę wygląda jak jakaś mała mania.
Niiieee no, te pisarki to jednak do Oriany bardziej pasują. Do mnie to nie wiem kto i się wolę nie zastanawiać. Może jednak ten Kerouac, neurotyk i alkoholik :P
Nie widziałyśmy się zbyt długo, ale zapewniam, że rozumieć nie przestajesz.
Ej, po prostu weszłam tutaj i moja gębusia zrobiła tak: :O Tak się jakoś dziwnie poczułam, no nie wiem, dlaczego.
UsuńPamiętaj: nie masz 25 lat i mieć dłużej ode mnie nie będziesz :P
Jednak nie rozumiem - jaka mania?
W pierwszym momencie się zdziwiłam, ale właśnie nie jestem pewna czy i do Ciebie one nie pasują, ale bardziej buntowniczka Anne niż Charlotte. A cięty dowcip Austen na pewno nie jest Ci obcy. Wszak nie tylko o piękne widoczki u tych autorek chodzi, tylko wiesz, jaki tam problem był często wysuwany na pierwszy plan (co nie znaczy, że trafnie go nie ujmowano)... Dlatego się zdziwiłam. I jestem ciekawa, co O. o tym sądzi ;>
No mam nadzieję... Lękałam się, że kolejny Twój post będzie o majciochach i szamanizmie ;DD
Nie czuj się dziwnie z tym moim gadaniem. Tak już czasem bywa.
UsuńNo wiesz, rocznikowo! :D
No kurde, latam jak jakiś świr na amfie i nie mogę zaznać spokoju.
To ja to może nie wiem, zedytuję :D I mi absolutnie nie o piękne widoczki chodzi, bo jedyne piękne widoczki, jakie mnie interesują, to wiesz, gdzie są. Wiem, wiem, jaki problem. Zagaję Orianę przy najbliższej okazji o to wszystko.
Hamuję się jak mogę. Choć może nie powinnam i post taki wraz z owym zdjęciem zwalającym z nóg powinnam tu dumnie zamieścić.
Ej, dobra, chyba ograniczę pisanie tutaj, sianie zamętu z powodu nieumiejętności wyrażenia się jest złe ;D Tłumaczy mnie trochę jedynie fakt, że dziś obudziłam się wczesnym rankiem, myśląc, że to wieczór i miałam potem non stop poczucie totalnego zniekształcenia czasoprzestrzeni.
UsuńA zdjęcie jest piękne! Serio! Wielką radość mi nim sprawiłaś.
Dobra, spadam. Do napisania! ;D