Byłam też dziś zagwarantować swojej rodzicielce, a być może także i sobie, jakiś kąt na przyszłość. Klamka zapadła, choć to jeszcze potrwa, mam zresztą nadzieję, że jak najdłużej.
No a potem... Potem postanowiłam się pobawić w detektywa. Przyszło mi za to zapłacić, ale właściwie nie żałuję. Otóż moja matka miała niegdyś znajomą. Przyjaciółkę może nawet, bo w biedzie poznaje się przyjaciół. A moja matka była w wielkiej wówczas biedzie. Była trochę tylko starsza ode mnie, sama, tzn. z moimi małymi braćmi. Bo się bardzo źle zadziało, z powodów zresztą jak najbardziej politycznych, i efekt był właśnie taki. Z jakiegoś powodu nie postanowiła skoczyć z mostu czy coś w tym stylu i normalnie poszła do pracy. Tam właśnie spotkała tę kobietę. Było jej Maria, od mojej matki starsza była prawie o 20 lat i swojej rodziny nie miała. Zaopiekowała się więc w jakiś sposób całą tą gromadką nieboraków, pomagając od czasu do czasu jak mogła, choć mogła niewiele. Nie było lekko, system wciąż utrudniał skutecznie życie i pani Maria oddawała mojej matce czasem kartki swoje na czekoladę, żeby dzieci miały. Pomogła załatwić buty dla mojego brata, na jego komunię. I takie tam. Małe takie rzeczy, ale summa summarum dające ogrom. Bo nie były to tylko jakieś materialne dary, za tym się kryło coś więcej przecież, i tu by miał Saint-Exupery rację. Później już było lepiej, a później panią Marię mogłam poznać i ja. Kiedy byłam mała, jeździłyśmy do niej często. Na początku bardzo to lubiłam, bo ona była niesłychanie miła i dobrze się tam czułam. A potem przestałam, bo ona nagle tak się strasznie postarzała. Było w tym coś przerażającego, jej garb, to, jak wolno sunęła po mieszkaniu. I przestałam tam jeździć. One jednak nadal utrzymywały kontakt i teraz to pani Maria korzystała czasem z pomocy mojej matki. Jeszcze w zeszłym roku się widziały, a potem ja i Noelle zawiozłyśmy jej ciastka. Później z kolei wszystko się u nas usrało, sądy, szpitale i tym sposobem minęło parę miesięcy. Ostatnio telefon pani Marii milczał. Więc ja dziś postanowiłam się dowiedzieć, co się z nią stało. Trafiłam do tej kamienicy i po wielu trudach odnalazłam właściciela. A ten najpierw wypytał mnie, kim jestem i o co mi właściwie chodzi, po czym wysunął pod moim adresem kilka dotkliwych, subtelnie zawoalowanych zarzutów, na końcu zaś obwieścił mi, że pani Marii nie ma już. Od jakiegoś czasu. I tak dalej w tym tonie. Że jasne, znajomych miała, świetnie znajomi! Że pewnie, tak się wszyscy interesowali! Że on ją znalazł i że w ogóle. Wyszło więc na to, że skoro ją znałam, to to w sumie moja wina, że ona żyła sama i była w dużej mierze zdana na jego pomoc. To, że odeszła w samotności to też jest moja wina. Przesadzając oczywiście, ale w pewnym momencie poczułam się winna, że w ogóle przyszłam się dowiedzieć, co z nią. I tak późno, teraz dopiero, pewnie! Łaskawie powiedział mi, gdzie jest pochowana i jeszcze kilka rzeczy opowiedział, a przez to wszystko przebijały jawne już, choć grzeczne pretensje. Powiedziałam mu, żeby się wstrzymał od sądów, bo ja jej na dobrą sprawę prawie nie znałam, a i różne rzeczy się ludziom przytrafiają i kłopoty innych schodzą na dalszy plan. Pokiwał głową, ja też. Miałam ochotę poinformować go, że ponoć pani Maria narzekała na niego okropnie, a warunki, jakie jej zapewniał były dalekie od ideału, ale niech tam. W sumie trochę racji miał i jego pretensje nie były takie całkiem od czapy. Byłam pierwszą, która się przyszła o nią dowiedzieć, musiałam więc dostać bęcki. Śledztwo jednak powiodło się, choć rezultaty niestety są smutne. No bo czasem znika jakiś stary znajomy i to przechodzi jakoś niezauważalnie. A tym razem miało to jednak znaczenie.
Wracałam później, kiedy zamknęli przejazd, który mijam, idąc na autobus. Jechał sobie dłuuuugaśny pociąg towarowy i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wiózł dzikie mnóstwo wojskowych samochodów wszelkiej maści, a nawet czołgi. Cóż. Cieszę się, że już skończyłam wszystkie Kafki książki, jakie z biblioteki przywiozłam. Mam nadzieję, że bohater, zwany K., prędko się ulotni z mojej świadomości, jak i cały ten kafkowy niepokój i smutny absurd. Teraz mam absurd na wesoło, ja i Tyrmand.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz