Czekoladą się opijam (wolałabym coś mocniejszego) i na listę czekam. A wcześniej na premierę tegorocznego trójkowego karpia, której już się boję. Metro tymczasem donosi, że wegetarianie są zdrowsi, ale bardziej podatni na depresję. Ciekawe niby dlaczego. Ale w sumie, niech będzie. Taki as w rękawie.
Miesiąc już ponad minął, odkąd jestę magistrę. Nie ma to dużego znaczenia, choć lżej mi nieco, nie mając na głowie takiego dużego zadania. Wracam do tego zdarzenia z tego względu, że tamtego dnia zdarzyło się coś jeszcze, co musiałam aż tyle tygodni trawić. Otóż powróciłam wielce utytułowana po mojej groteskowej obronie, a na stole czekała na mnie poczta. I to taka tradycyjna o dziwo. Oprócz pocztówki z Kosowa była też koperta, zaadresowana znajomym pismem. Zamarłam, wyjęłam to, co w środku, przeczytałam, złożyłam na powrót, schowałam, otarłam łzy mimowolne. No bo to szok taki, zobaczyć po tylu latach te litery, zdania tym stylem skreślone. Wiadomości tyleż dobre, co i kiepskie, choć właściwie można się było spodziewać. Tłumaczę to sobie jakoś. Mało to ludzi, artystów nawet wszelkiej maści, prowadzi taki żywot, poprzeplatany marazmem, widzeniem niejasnym, brakiem gruntu i krajobrazem drgającym? Dużo przecież. Więc to nic, to nic. Co innego zmartwiło mnie znacznie bardziej. On napisał do mnie list. Pierwszy list od prawie dekady. Tylko, że my się już przecież właściwie nie znamy. On napisał list do mnie tamtej, smarkatej jeszcze. Pyta niby, czy np. męża mam, rodzinę, a jednocześnie zdziwiony jest, że już skończyłam studia. A ja ten list przeczytałam i odpisałam, tyle, że to też jest list do niego sprzed dekady, kiedy młody był taki jeszcze i chyba dużo bardziej pogubiony. Mamy teraz kontakt, cienka to nitka i może łatwo się zerwać, jak już bywało przecież przez te wszystkie lata niepewności, kiedy nie wiadomo było, czy on w ogóle żyje gdzieś jeszcze, choć ja byłam pewna, że tak. Tylko obcy tacy teraz jesteśmy. Czuję się z tym dziwnie dość. Pewnie, cieszę się, że napisał, że wiem coś, że po swojemu i na przekór daje sobie radę. Tylko prysła cała ta bańka, której przez tyle lat pilnowałam. Tacy ważni byliśmy dla siebie i on miał w sobie tyle wartości, których można było się uczyć. Przymykając oko na ogromne też wady. A potem zniknął i ja sobie go idealizowałam przez te wszystkie lata. Całkiem niedawno zwątpiłam już w to, jak to było z nim naprawdę, ale wtedy akurat Hiv przyszedł i powiedział mi, że dużo o nim ostatnio usłyszał z sensownych nawet ust i że to widocznie prawda, co ja zawsze mówiłam. A teraz ja po prostu już nie wiem. Powstają projekty, że na wiosnę się może zobaczymy. Nie mam na to funduszy ani odwagi, ale chciałabym, dowiedzieć się, jak jest naprawdę i od nowa się poznać. Tymczasem Linoskoczek to postać trochę przeze mnie wykreowana. W głupim czasie się rozstaliśmy. Nie mieliśmy właściwie wspólnego dzieciństwa, a 17 lat różnicy między nami to było wtedy za dużo, żebyśmy mogli być dla siebie dobrymi do rozmowy partnerami. Mogliśmy polegać jedynie na więzach krwi i się tylko wyczuwać i tak, jak się wyczuliśmy, tak jest po dziś dzień. Zweryfikuje się to na wiosnę, o ile te palcem po wodzie pisane projekty się urzeczywistnią. Ja i tak prędzej czy później się tam udam. Boleję tylko nad tym, że jakby przyszło co do czego, nikt by ze mną tam nie pojechał. Tzn. ktoś z znajomych może. Ale nie oni powinni. To nie jest przecież moja tylko rzecz.
Tymczasem czekolada skończona, a karp już odpłynął. Nie zachwycił mnie w tym roku. Tzn. ja go w ogóle nie lubię, ale ostatnim razem jakoś lepiej to brzmiało. Może się jeszcze przekonam.
Kartka z Kosowa? Postcrossing?
OdpowiedzUsuńNie. To tylko mój eks mnie nęka z Erasmusa. Tzn. nie jest na Erasmusie w Kosowie, przejeżdżał tylko.
Usuń