niedziela, 2 listopada 2014

Od jakiegoś czasu pierwszy weekend listopada zaczyna się jeszcze w październiku. Znicze na wystawach to jedno, ale mam na myśli Halloween. Niby nie nowość, ale kiedyś dzieciarnia łaziła tylko po domach. Teraz odwiedza także bloki. Ja w tym roku nie miałam ochoty się z nimi spotykać, choć zwykle coś im daję, o ile nie zwieją na mój widok, gdyż przywdziewam budzącą grozę maskę, za to moja sąsiadka wycięła im lepszy numer - cukierki dla nich miała, ale miętowe. Byli bardzo rozczarowani. Halloween nie wypiera jednak naszych tradycji - cmentarze wczoraj i dziś pełne. Zwykle w te dni przypominają mi się obchody sprzed wielu, wielu lat. Pamiętam takie z moim ojcem, kiedy na zaniedbanym grobie dziadków robiliśmy porządki, a ktoś grał na flecie i na dzwonkach. To była miła muzyka. I pamiętam też wieczorny spacer z moim bratem przed 10 laty, na cmentarz właśnie. Przy jednej mogile spotkaliśmy sporą reprezentację z osiedla, mieli czapki z daszkiem i takie ciuchy charakterystyczne dla poprzedniej dekady. Byli zalani, jeden z nich, płacząc niemal, postawił na grobie piwo mówiąc 'napij się, stary'.  Bo to był grób chłopaka, który zginął w wypadku nieopodal, a lat miał wtedy 18. Uznaliśmy, że to fajnie, że nadal o nim pamiętają. Poza tym mam wrażenie, że piszę o tym co rok.
Tym razem nic się znaczącego nie zdarzyło. Dziś rankiem wczesnym udałam się z wrzosem tam, skąd moja rodzicielka pochodzi, więc daleko bardzo, zwłaszcza w niedzielę, kiedy autobusy jeżdżą co 2 godziny. Pognałam więc na cmentarz we mgle tonący i nie miałam nawet czasu, żeby sobie uprzytomnić, że to rok ponad już, odkąd nie ma babci, która była tej rodziny jedynym jeszcze spoiwem. Wciąż żałuję, że nie dobrnęła do tej setki. W drodze powrotnej zajrzałam do ojca i tam się rozegrała scena jak z ciężkich, starych filmów. Schylam się, żeby znicz zapalić, stawiam go wśród innych, podnoszę się i nagle obok mnie wyrasta jakby spod ziemi jakiś człowiek i podaje mi rękę.
- Szczęść Boże.
- Ee.. dzień dobry.
Jest wysoki, bardzo szczupły i bardzo prosty. Ma na oko 70kilka lat i zagląda mi w twarz, licząc, że go rozpoznam.
- Nie poznajesz mnie?
- Nie mam pojęcia, kim pan jest.
Uśmiecha się.
- No, ale miło, że pan przyszedł.
Po dłuższej chwili wspólnego wpatrywania się w grób, właściwie nie tyle się przedstawia, ile mówi, skąd znał ojca. Że jego żona była siostrą ojca żony i tak dalej.
- Aha.
-
-
- Dziś dzień przemijania. 
- To prawda. Ta mgła pasuje do tego jak ulał.
- Tak. Wy młodzi pewnie tego tak nie czujecie. Wy nie wiecie, że kiedyś umrzecie. A przecież każdy z nas żyje z wyrokiem. Ale to dobrze, że nie wiecie. 
Nic nie mówię, bo co mam niby powiedzieć. Popatrzyliśmy na siebie, potem znów na grób, a ja nadal nie miałam pojęcia, kim jest ten facet. Po chwili zaczął się głośno modlić, a gdy skończył, ukłonił się. Nie mnie, a ojcu.
- Szczęść Boże - powiedział i zniknął we mgle.

Wróciłam, opowiedziałam matce.
- Aaaa, to przecież X. Mieszka niedaleko. Naprawdę go nie znasz? Hmm... Dziwne to bardzo. Za komuny wystawał przed mszami z notesem i spisywał, kto chodzi do kościoła, a potem na nich donosił - przypomniała sobie matka, po czym po prostu wróciła do kuchennej krzątaniny. Zdziwiłam się bardzo, bo ten człowiek wydał mi się taki szczerze wierzący. Właściwie, żadna nowość. Cała masa była zagorzałych komunistów, którzy po upadku ustroju zawiesili na szyjach krzyżyki. Nawrócili się czy wtedy wcale nie byli niewierzący, ale czerwona legitymacja zobowiązywała ich do pewnych zachowań? Obrzydliwe.

Najbardziej jednak obrzydliwe było wydarzenie, które wywołało u mnie najwięcej emocji w związku z tym dniem. Otóż przed paroma dniami, w biały dzień, na środku cmentarza ujrzałam gościa, który lał sobie między mogiłami. Nie poszukał tojtoja, nie pofatygował się nawet pod płot czy za śmietnik, tylko sobie najzwyczajniej w świecie lał pod groby. Jeśli jego zdaniem to tylko kwiaty i kamienie (co zresztą przeczyłoby jego obecności na cmentarzu), to przecież są chyba jakieś granice.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz