piątek, 24 października 2014

transakcje wiązane

Miała być herbata, a wyszłam na tym jak Zabłocki na mydle. Więcej niczego nie proponuję.

Mam w dupie małe miasteczka. 
Tam też mam różowe parasole. Też mi temat. Nie wiem, co sądzę o nich. Róż nie jest moim ukochanym kolorem i nie wiem, czym kierują się osoby, które wybierają ubrania czy przedmioty codziennego użytku w tej właśnie barwie. Co prawda Didi wybrała sobie butelkę w takim kolorze (ku rozpaczy Noelle), ale ona ma 2 lata, więc to zmienia nieco postać rzeczy.
Może taki barwny parasol ma na celu np. stanowić ciekawy element w krajobrazie ubranych na ciemno-szaro ludzi, uzbrojonych w ciemno-szare teczki i takie też parasolki. Rozweselić ma może. A może wkurwić. Prawda zapewne jest taka, że właścicielka (gorzej, jeśli jest to właściciel!) takiego przybytku po prostu z jakichś względów tę barwę lubi i nie zastanawia się nad szerszym jej odbiorem społecznym. Czy to już powód do ukarania? Niech osądza ten, którego taki parasol w oczy kole. Jeśli o mnie chodzi, toleruję jeden odcień różu - nazwałyśmy go z Noelle pisaczkowym. Bo taki miał kolor pisaczek w dzieciństwie. Ta barwa wymarła już jednak chyba, bo nigdzie znaleźć nic takiego nie mogę, więc należy zdać się na wyobraźnię.

Tak wyglądają wymęczone notki. Zemsta będzie słodka.

Ahm, anegdota na koniec, trochę w nawiązaniu do cytowanego Bursy oraz też wymiany poglądów na temat damskich tyłków. W liceum miałyśmy taką koleżankę (sama się tak przedstawiła!), która miała tyłek naprawdę wielce okazały. Bo, drogi kompanie, nie istnieją tylko tyłki płaskie albo szafiaste. Nasi koledzy z klasy uważali, że koleżanka owa ma taki tyłek, gdyż otworzył jej się w nim parasol. Taaak. A my głupie po dziś dzień rechoczemy z tego, bo na przemian czarne i prymitywne poczucie humoru to jeden z naszych znaków szczególnych.

(Więcej nic nie napiszę przez miesiąc chyba.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz