Mam przynajmniej taką nadzieję.
Siedzę sobie i popijam miętóweczkę (dzięki, Lil!). Oblewam, czy tam coś. Nie wiem w sumie, czy jest co. Niezbyt to odczuwam i tym razem chyba nie chodzi tylko o moją apatię emocjonalną. Lubię mieć pewne rzeczy z głowy, ale naprawdę poczuć, że już mogę mieć je z głowy. Tymczasem cyrk na kółkach, jak zawsze.
Dokupiłam drugą mniejszą wódkę.
I miało być tak: Roten chory, ale poinformował wszystkich, co i jak. Więc X jest recenzentem, a Y w zastępstwie za Rotena. Pół poranka nie wiedziałam, w co się ubrać, bo nie cierpię takich oficjalnych wystąpień, ale w końcu udało się wyleźć. Pod uczelnią spotkałam kolesia w garniturze, który okazał się być moim kolegą z seminarium. Widziałam go ze 2 razy w życiu, cudem więc poznałam. Poszliśmy razem na naszą obronę. Na górze była jeszcze jedna obrona, oprócz tego siedziała tam jedna znajoma, bardzo męcząca. Potem przyjechała kolejna. Potem przyszła Noelle z Didi (pójdzie z ciocią. do panów). Potem znajomi z dziekanki, co się reaktywowali. Chaos. Łazimy sobie, patrzymy, X jest, Y jest. X gdzieś poszedł, więc idę do Y, mówię mu, że jesteśmy od Rotena i że co z tą obroną, a Y zdziwiony i mówi, że o niczym nie wie. Wybucham śmiechem i wychodzę. Mówię temu kolesiowi, a ten jak taka dupa wołowa stoi i nic. Próbuję więc znaleźć X. Nie ma go. Idę do sekretariatu, mówię Dupie Wołowej, żeby poszedł ze mną, bo w końcu to też chyba jego obrona. Poszedł, stanął i tak se stał. Ja się produkuję. W sekretariacie nic nie wiedzą o żadnych obronach. Wszyscy skonsternowani, nikt nie wie, co dalej. Bo Roten jednak chyba nic nikomu nie powiedział. Albo jest niepoważny albo gorączka zalała mu mózg. Ostatecznie ściągnęli z powrotem X. A zamiast Rotena i zamiast Y, wystąpił Z. Który miał jakieś 2 min, żeby rzucić okiem na nasze prace. Po godzinie oczekiwania nas zawołali, zupełnie niespodzianie, a pytania zadawali według pewnie mechanizmu takiego: 'hmm.. o czym może być ta praca? zobaczmy tytuł. aa, okej. to spytam o założenia i rozumienie tych terminów'. A drugi 'to ja nawiążę do pytania wcześniejszego i pociągnę ten wątek, jakoś to będzie'. I tak to przebiegło. Nie miałam czasu się zestresować ani nic. A Didi nie zdążyła ze mną wejść do panów, nad czym nieco bolała. Siedziałam tam jakieś 2 minuty, po czym obwieścili mi, że fajnie, fajnie, fajna praca, obrona, na dyplomie też spoko i tyle. Wręczyłam im te mniejsze wódeczki, z czego Z i tak dorwał mnie potem na korytarzu i wykazał się szlachetnym gestem. Uznał, że jemu się nie należy i on przekaże Rotenowi. Coś mi się zdaje, że jemu się jednak należy najbardziej, niemniej jednak nie będę się kłócić, choć próbowałam. Efekt jest taki, że skończyłam chyba ten bój, a pokaźna brandy jest cała dla mnie.
Po kawie u Noelle wróciłam i pociągam miętówkę. W domu zastałam kilka dziwów, ale o nich innym razem. Cóż. Powalone to wszystko. Czuję się od czapy i nie wiem, co dalej. Jakiś tam etap zamknięty, cel osiągnięty, choć marnym wysiłkiem (przynajmniej jeśli idzie o ostatnią prostą). Dobrze chociaż, że skomplikowałam sobie sprawę przed rokiem, zarzucając środki odurzające i wybierając filozofię, która wyssała ze mnie wszystkie soki. Na coś się przydał mój przerost ambicji, bez tego czułabym się dziś kompletnie nieobroniona.
Gulglglgl.
Gratulacje! Pani magister wysmażona:-)
OdpowiedzUsuńDzięki, miło z Twej strony.
UsuńHahahahahahaha... Och, wybacz, musiałam... No nie wierzę w to po prostu! Świetnie na tym wyszłaś - raz, że wykazałaś się zaradnością i wiedziałaś, gdzie trzeba się udać, żeby ustalić, o co w tym wszystkim chodzi, dwa, że brandy dla Ciebie! Hm, ja jednak się cieszę, że swoją butelkę oddałam, magisterkowo by mi pachniała, a to niezdrowe.
OdpowiedzUsuńJeszcze tutaj - publicznie - Ci gratuluję! Trzy magiczne literki przed nazwiskiem są już Twoim udziałem. Ciekawe, czy czujesz się równie dziwnie jak ja.
Jaki długi komentarz w ogóle... Wybacz, to te emocje chyba! ;D
Ależ śmiało, rżyj ze śmiechu, to jak najbardziej adekwatna reakcja.
UsuńWyszłam świetnie, jestem zaradna i mam brandy. Niemniej jednak - ja się nie czuję obroniona! Nikt prócz Filozofa tej pracy chyba nie przeczytał i nie przeczyta (btw - wyślij mi swoją w końcu!!!).
I och Lil, dziękuję Ci! Czuję się równie dziwnie, zaręczam.
A Twoje komentarze, niezależnie od długości, są mile widziane (i chyba nawet już wytęsknione. Ja chcę w Bieeeeeesyyyy :( )
Och! <3
UsuńCo do Biesków - myślę, że musimy jechać na wypał. Tak się dłużej nie da. Przecież opuszczonych kurnych chat tam nie brakuje... Sądzę też, że zechcesz pożyczyć ode mnie w bliżej nieokreślonej przyszłości książki o Bieszczadach, mam ich sporo i w sumie powinnyśmy dzielić się naszymi Bieszczadzkimi Aniołami jak chlebem ;D Ja też chętnie pożyczę tę, która nie zmieściła mi się do walizy. A co do tęsknoty za Bieskami... Nic mi nie mów, niedługo na pamięć będę znała wszystkie nasze zdjęcia i filmy :D
Kim my jesteśmy, skoro już nie licencjatkami i nie do końca magistrami?
Mam lepszy pomysł. Powinnyśmy się przygotować kompleksowo do tego, aby na wiosnę wybyć tam i zamieszkać gdzieś w lesie w dziczy i tam żyć z dala od wszelkich wypałów, przypałów i niepotrzebnych aktywności.
UsuńTaaak, dokonamy wymiany, to pewne. Czymś trzeba się przecież karmić. Zdjęcia ja już chyba znam.
I nie wiem, kim jesteśmy. Jednym słowem się zamknąć tego nie da. Ale mam kilka określeń - mitomankami, dzikuskami, obżartuchami, twórcami nowego dialektu, niedoszłymi rewolucjonistkami, psycholkami. Wszystkim i niczym. Adekwatnie do naszego kierunku studiów. No ale, teraz czasy ponoć takie, że w takich hybrydowych wynalazkach przyszłość, więc może jeszcze nie wszystko stracone. Może ktoś doceni bogactwo naszych osobowości.
Taaaak, mentalne przygotowanie do życia w dziczy już mamy. Obawiam się tylko, że bez przypałów w naszym wypadku się nie da. Hm, skoro nie wypał, to jakie źródło utrzymania? Możemy obgryzać liście i jeść bieszczadzkie grzyby - ciekawe, kiedy skończy się nasz żywot przy takich poczynaniach? :D
UsuńNo nie wiem, nie wiem... Chyba jednak największą szansę mamy zostać doszłymi rewolucjonistkami. Nie zapomnij, kto zwykle takie przewroty wywołuje. ;>
Dobrze byłoby się czymś przysłużyć, nim zaczniemy żywić się pędami i wyzioniemy potem dzięki temu ducha. Mówisz, że to jednak ta rewolucja? Właściwie powodów po temu coraz więcej, ale nam się przecież palcem kiwnąć nie chce. Przeczekajmy.
UsuńPozdrawiam Cię - a jakże - w dresie.
Mialas mi wyslac.
OdpowiedzUsuńA czy ja mam do Ciebie jakiś namiar? Nie mam przecie i o ile pamiętam, nie ma go też na Twoim blogu. Będę mieć, to wyślę.
Usuń