środa, 1 października 2014

poproszę chusteczkę.

Dziadzieję. Bo jak to nie to, to nie wiem co. Hormony. Jesień. Nie wiem. W każdym razie - ulegam emocjom zbyt łatwo. To oczywiście żadna nowość, ale wcześniej wszelkiego rodzaju wzruszenia były raczej dość rzadkie. Bywały oczywiście takie okresy, ale teraz jakoś nie mogę się wziąć w garść. Jeszcze się zrobię miękka, miła i uczuciowa.
Wczoraj była obrona Lil. Ona jest już panią magister. I wróciła do Łomży. Byłam z nią tam i właściwie było nawet zabawnie (przynajmniej dla mnie), ale świadomość tego, że to ostatnie chwile na WNS-ie prawie mnie zmiażdżyła. Ostatnie (i pierwsze w sumie) zdjęcia, spotkania, wszystko. Koszmar! Na szczęście wszystko potoczyło się zbyt szybko, by się tym zdążyć naprawdę wzruszyć.
Udało mi się natomiast w niedzielę. Wróciłam z wielką torbą prezentów takich fajowych i wypakowałam największy z nich - wielką blachę babek. Takich czekoladowych, polukrowanych w różne zabawne rzeczy. Wyjęłam ją na stół, patrzę tak na nią i myślę sobie 'oooch, jakie urocze babki! Noelle piekła je pół nocy, to takie wspaniałe, upiekła całą blachę takich wesołych babek i przywiozła mi je tutaj'. I przełożyłam je na talerz, oglądając je zamglonym spojrzeniem i pociągając nosem.
I dziś - najgorsze. Ponowna wizyta u weterynarza. Chryste, myślałam, że skonam, jak musiałam tego pchlarza tam zostawić na stole, wątłego takiego, przerażonego, wygolonego. Na 3 godziny! Co za okropność! I potem wrócić, a on tam leżał, zatrwożony, piszczący, samotny, z zabandażowaną łapką, z zabandażowaną szyjką. I się tak ucieszył, że po niego wróciłam i takie mi posłał spojrzenie pełne krzywdy po chwili i do teraz tak patrzy na mnie i popiskuje cichutko, bo się jeszcze biedak nie uspokoił. Mały Rinek, takie musiał przeżywać tortury, to niesprawiedliwe. Już mi warga drży, jak tylko o tym pomyślę.

Muszę stwardnieć na nowo, bo inaczej osiwieję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz