Ostatecznie darowałam sobie te pierogi i uciekłam na dwór. Połaziłam chwilę w tę i nazad, w końcu polazłam do Hiva. Zjedliśmy trochę starej pizzy, kanapek i wypiliśmy kakałko. Obejrzeliśmy Familiadę i pograliśmy w jakieś durne gry. Trochę mi się polepszyło, więc wyszłam poszukać Noelle. Przyjechała tylko z M., więc spytałam, gdzie jest Didi. Noelle powiedziała, że została gdzieś tam, ale na pytanie, czy ma coś cioci do przekazania, okazało się, że owszem, Didi ma. Wiadomość brzmiała: 'do zobacenia'. To chyba dobra wiadomość.
Później poszliśmy zrobić imprezę w parku. Były lody, sok i babki, które Noelle piekła przez pół nocy, a które wszyscy kochają. Wprawdzie - jak M. orzekł - śmierdzą nieco mokrym psem, ale każda jest pyszna i supergłupia przy okazji - ma jakąś durną minę albo co. To i tak są wypieki Noelle w wersji light. Niegdyś przy okazji pogawędki o tortach Herman uznał, że jemu byłoby bardzo miło, gdyby ktokolwiek upiekł mu tort, choćby w kształcie kupy. Jakieś 2 miesiące później spotkaliśmy się w knajpie z okazji jego urodzin i Noelle przyniosła ze sobą brązowiutki tort w kształcie takiej.. kupy właśnie. Były w nią wbite zamiast świeczek druciki, na końcach których widniały papierowe muchy. Z nami nie ma żartów.
Zajmowaliśmy się w tym parku planowaniem ślubu. Konkretnego, bo Noelle i M. właśnie. To się bowiem zdarzy w lipcu, a ja jako główna druhna mam dużo zadań i dużo pomysłów. Na podróż poślubną młoda para wybiera się.. na Woodstock, w swoich ślubnych strojach zresztą. Tam też będzie woodstockowe wesele (zapraszamy wszystkich!). Świetnie się bawiliśmy. Po powrocie nie miałam już siły na jakiekolwiek irytacje, więc nawet nieźle się złożyło. Przeżyłam ten dzień. Kolejny na szczęście dopiero za rok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz