Całe życie udawałam, że nie cierpię KoRna. Bzdura to jest oczywiście, zresztą, świat już o tym wie. No ale udawałam, bo Hiv ich wielbił. A my zawsze musieliśmy rywalizować i się nie zgadzać. Wydało się, gdy musiał mi naładować mp3jkę. Zajrzał tam oczywiście i znalazł sporo KoRna. Jesteśmy durni. Mówię o tym, bo sobie teraz o tym myślę. Bo właśnie wróciłam z naszego ostatniego spotkania. Niepokoi mnie to wszystko, bo oni jadą tak daleko (Turcja, przez Bałkany), a są totalnie nieprzygotowani. Mam straszne wizje, że porywają ich dżihadyści albo co. Koszmar. I w ogóle mi się to wszystko nie podoba. Już nie tylko to, ale wszystko. Nie mam co robić. Miałabym co, ale w sumie to nie mam. Bo mi się nic nie chce, motywacji nie mam za grosz. Kryzys jest to ogromny, a poznaję to po tym, że nie chce mi się jeść, nie chce mi się też pić alkoholu. I wstałam dziś już o 18. Nie mam siły się teraz cackać z formalnościami odnośnie naszego klubu - mógłby ktoś przejąć moje obowiązki pierwszej kapłanki?
Szczytowy moment mego dnia to pogawędka z Lil odnośnie naszych stanów wspaniale rokujących. To było nawet zabawne i dość emocjonujące. Ale trwało jedynie pół godziny. A potem to głupie pożegnanie. Zobaczymy się - o ile się zobaczymy, bo ta Turcja. A tu ta Polska i moje szaleństwo czające się za rogiem - w najlepszym razie za pół roku. Nie wiem w sumie po co.
Teraz jest już badziewnie, wokół mnie bałagan, na mnie przypadkowe ciuchy, psu spadł bandaż. Pogrążam się bezbłędnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz