Oh God.. Jeszcze nie ma południa, a już mam szczerze dość. Postaram się uzasadnić dlaczego, nie marudząc przy tym nad wyraz.
Jak się jest małym, wyczekuje się swoich urodzin. Bo prezenty, goście, torcik, świeczki, bo się idzie do zoo, do kina albo do wesołego miasteczka. U mnie nigdy takiego szału nie było, ale jakiś tam prezent się zawsze znalazł, więc wyczekiwałam też.
Potem było się dużym. W liceum wszystko polegało na złożeniu sobie życzeń i wręczeniu czegoś symbolicznego. A potem nastał szalony czas 18stek, więc należało zrzucić się całą klasą na prezent i wykonać też wielką kartkę z wszystkimi podpisami. Od tego zresztą czasu uruchomiłyśmy z Noelle nasz kartkowy biznes. Każdemu na urodziny robimy jakąś głupią kartkę z durnym wierszydłem. Nam to sprawia przyjemność niesamowitą, obdarowywanym - różnie.
No, a potem były studia i wtedy to wpadłam na genialny pomysł, żeby zamiast prezentów podarować sobie czas. Więc spędziłam z Noelle wspaniały dzień na wagarach. Wciągnięte w to były liczne osoby poboczne, atrakcji było co nie miara, piknik, obiadek, kino, kawka, wszystko było. Było super! I to się stało tradycją. Ja co roku spędzałam dzień z nią, niezależnie od dnia tygodnia, wielkości jej brzucha czy obecności małego kwikacza we wózku. W tym roku też byłyśmy na dniu wspólnym. Czasem robiło się też takie dni innym, Strzydze na przykład. No i oczywiście wpadłam w dziurę, którą sama wykopałam - jako pomysłodawczyni, co roku muszę przeżywać swój dzień urodzinowy. Nie cierpię go. Noelle, proszę, nie płakaj, to nie dlatego, że Ty go organizujesz. To tylko dlatego, że wiecznie coś się wtedy usra, skomplikuje. Ty ładnie wszystko robisz, ale sama wiesz, jak w praktyce wychodzi.
3 lata temu były zajęcia, obowiązkowe. Więc kombinowanie od 6 rano, żeby jeszcze przed zajęciami coś zrobić. Potem zajęcia. Potem coś tam po zajęciach. Wszyscy śnięci, bo na nogach od bladego świtu.
2 lata temu początek roku akademickiego. Na 2 kierunkach, bo był taki pomysł, szybko zażegnany. Więc na jedno rozpoczęcie, na tort do Noelle, pędem na kolejne rozpoczęcie, potem drobna wymiana zdań z Hivem, potem reszta atrakcji. Wszyscy poirytowani takim bałaganem.
Rok temu. Rano, gdy byłam jeszcze kompletnie w proszku, przyszła sąsiadka z tortem. Musiałam rzucić wszystko, pić z nią kawę urodzinową i generalnie świetnie się bawić. W lodówce były 2 inne torty, bo moja rodzicielka postanowiła - wbrew mojej woli - zorganizować imprezę rodzinną. Świeczki, balony, heheszki. Pytania o plany na przyszłość, na gruncie zarówno zawodowym, jak i osobistym. Cudownie. Ahm, do tego postanowiono mnie odwiedzić, a były to odwiedziny ważne i z daleka, bo ze Skandynawii. Tylko też bez uprzedzenia. Nie rzuciłam wszystkiego i nie spędziłam z ważnym gościem ani chwili w sumie, bo miałam inne plany. Zrobił się kwas i chyba już się nie znamy. Potem do miasta. Czekam na rynku na Noelle, żeby sobie po prostu iść do kina (bo urodzinowy darmowy seans) chociaż, a na rynku jazgot, ktoś napierdziela na akordeonie, drze się wniebogłosy, dodatkowo spotykam kogoś, kogo nie miałam ochoty spotkać i nie dogadaliśmy się w sprawach elementarnych, więc uciekłam czekać na Noelle gdzie indziej. Wiało, lało i było cudownie. Miałam ochotę się zdematerializować, Noelle bardzo chciała jakoś na to coś zaradzić, no ale cudotwórcą biedna nie jest.
I teraz dziś. Wisi nade mną obrona, która nie wiem, kiedy jest. I przebywa u mnie Lil. Wczoraj byłyśmy na spotkaniu z ludźmi ze studiów. Było miło, do czasu. Potem było już strasznie. Ze mną wszystko w porządku, ale to i tak była noc życia. Teraz w chacie jest kwas nie z tej planety, nikt z nikim nie rozmawia i w ogóle cud, miód, orzeszki. Po burzliwej i krótkiej nocce na podłodze jestem zombiakiem, w dodatku bardzo rozzłoszczonym zombiakiem. Mam ochotę eksplodować, ale na szczęście nie mam siły. Po południu przyjedzie Noelle, z Idusią i swoim konkubentem. Mimo moich protestów, a jakże. Coś mi jednak mówi, że to i tak będzie najlepsze, co może się dziś zdarzyć. Gorzej być przecież nie może. Idę zjeść urodzinowe pierogi z paczki, bo obiadu nikt nie zje, mimo że chciałam go nawet ugotować. No ale nikt z nikim nie gada i nikt nie ma apetytu. A dziś niedziela i w kinie grają tylko bajki, więc chyba sobie daruję. Hell yeah!
https://www.youtube.com/watch?v=oNKT3ILiZ0M
No to na początek, niech ci się wiedzie jak najlepiej przez następny rok. Potem też, ale nie należy od losu żądać od razu za dużo, bo się wk...wi.
OdpowiedzUsuńA po drugie, chyba najwyższa pora zachować się asertywnie i przyznać, że to co miało być przyjemnością, stało się ciężką powinnością, że chcesz wszystkim ulżyć i zwolnić ich od tej powinności i żeby już sobie darowali. Zawsze trzeba powtarzać, że to dla ich dobra, że ty doceniasz, ale tak się nie da. Myślę, że przyjaciółka też ma niezły ból głowy, żeby zrobić ci przyjemność, a wychodzi jak wychodzi. Po co się wzajemnie dręczyć? Najlepszego:))
No jeszcze się okazuje, że kogoś dręczę, pięknie!
UsuńMyślę jednak, że nieotwieranie drzwi komuś, kto i tak przylazł i stoi za nimi z tortem to już by było przegięcie. A zapowiadałam wszystkim wielokrotnie - nie bawmy się w to. Oni swoje. Widocznie jesteśmy wszyscy jacyś sadomasochistyczni, nie wiem już.
Niezależnie od tego - dzię-ku-ję! Bardzo!
Stowka!
OdpowiedzUsuńNiiieeeee..
UsuńDyplomacja: samych stówek w sakiewce.
OdpowiedzUsuńO, to, to! Teraz to bardzo dziękuję! ;>
Usuń