piątek, 26 września 2014

amor i trujące strzałki.

Nabrałam ostatnio ochoty na randki. Wymyśliłam więc sobie, jakby takie randki musiały wyglądać, żeby mi odpowiadały. Bo ja większość swoich ochot w wyobraźni realizuję właśnie i to najlepiej w osobie trzeciej. To taka historia by była na miarę naszych czasów. Otóż: ona i on musieliby wpaść na siebie w świecie wirtualnym. I dogadać się na taki układ, że będą się widywać np. raz na tydzień czy na dwa, jak im pasuje. Raz on coś wymyśla, raz ona i realizują to, co któreś z nich wymyśli. Ta druga strona nie może protestować, takie są zasady. Musieliby tylko znać swoje możliwości finansowe i preferencje, żeby wiedzieć, gdzie mogą chodzić i co robić. Ale musieliby to dogadać tak rzeczowo, konkretnie. Tylko to, nic poza tym. No i wyglądałoby to tak, że spotykaliby się i spędzaliby razem czas, ale w milczeniu. Np. idą do kawiarni i każdy robi swoje, on sobie coś pisze, ona czyta. Idą do klubu, piją razem wódkę, razem tańczą, ale nie mogą rozmawiać. Mogą gadać z innymi w pobliżu, ale nie do siebie. Dużo jest takich możliwości do spędzania wspólnie czasu bez konieczności rozmawiania. Potem mi się z tego utworzyło w głowie jakieś ostatnie tango w Paryżu, więc już przestałam dalej tworzyć te scenariusze, ale myślę sobie, że takie spotkania byłyby ciekawe. No bo ciekawe, co by z tego mogło wyniknąć, gdyby się tak widywali w taki sposób przez jakiś czas. Wszystko by przecież mogło.
Dobrze, że nie jestem psychologiem, który dostaje granty na jakieś eksperymenty. Wiele żywotów bym jakoś wykręciła chyba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz