wtorek, 16 września 2014

poznasz głupiego po czynach jego.

Akurat zdążyłam postawić ostatnią kropkę zamykającą spłodzone dziś przeze mnie z mozołem stronnice i rzucić krytycznym okiem na pierwszych kilka zdań, ażeby się przekonać, czy to, co napisałam, ma jakiś sens, kiedy wszystko zgasło. Było to mniej więcej koło 20:30, więc ciemno już było od jakiegoś czasu (swoją drogą - nieprawdopodobne i niełatwe do zaakceptowania). Moja rodzicielka pozwoliła sobie na wielce zabawny żart - oho, ruscy jadą! Nie wiem, czy przez to jej głupie gadanie czy przez to, że sytuacja niecodzienna, poczułam się nieswojo bardzo i tak się czułam przez cały czas, kiedy prądu nie było, czyli ponad godzinę! I poddałam siebie i otoczenie obserwacji. Trzeba było zapalić świeczki. W bloku naprzeciwko też szybko to uczyniono. No i dobra - co dalej? Nagle nie ma się za co wziąć. Odruchowo chcę zapalać światła w pomieszczeniach, do których wchodzę. Myślę - posłucham muzyki (czyżby lęk przed ciszą?) albo film obejrzę, mam czas dla siebie. No ale przecież się nie da. Nie da się nawet wyjść z domu, czy raczej do niego wrócić, bo kto dziś używa kluczy? Każdy się posiłkuje domofonem. To może iść spać? No ale o 21?! Zerkam na telefon - ostatnia kreska. To samo z mp3jką. Jesteśmy tak idiotycznie uzależnieni od cywilizacji, że kiedy wszystko na chwilę przestanie działać, życie się wywraca do góry nogami, a my nie wiemy, co mamy w ogóle robić. Kiedy byłam młodsza, takie sytuacje mnie cieszyły, bo to było niecodzienne i miało taki spajający pierwiastek. Nagle wszyscy wychodzili na osiedle albo zbierali się w jednym pomieszczeniu i można było wreszcie rozmawiać. A teraz widzę, że sama wpadłam w tę pułapkę. Czuję niepokój, gdy jest ciemno i cicho i gdy mam się prawdziwie skonfrontować chociażby z własną matką czy Hivem, którego później odwiedziłam. Największą ochotę miałam na to, aby wziąć ze sobą tę dychającą mp3jkę i wyjść na spacer. Schować się w tym mroku, ze sobą tylko spotkać, choć i tak nie całkiem, bo przez pryzmat tego, co w słuchawkach. Na szczęście, nim to zrealizowałam, elektryczność wróciła. Znikł niepokój i ta cisza nieznośna. Znów każdy może wrócić do swoich zajęć. Swoich ekranów. Boże..

***

Blowin' in the wind, I can't help myself, Break on through, Joy to the world, On the road again, Against the wind. Nawet te tytuły znamienne takie. I muzyka przecież taka zacna. Kultowa. Jak cały film (co dziwne - książka mniej). I wszystkie te uchwycone, uwzględnione w nim zdarzenia. Odświeżyłam sobie, trochę z chęci własnych, trochę na potrzeby czegoś innego. Rąbnęło mnie nieco. Film jest genialny, uniwersalny. I tak się utożsamić można. To chyba jednak niestety niezbyt dobrze, że nie mam w sobie nic z Forresta. Za to tak dużo z Jenny. A wszyscy powinniśmy być jak Forrest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz